Ile nas tu było

czwartek, 29 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 9 "Czyli my naprawdę mamy bibliotekę!"

Perspektywa Jack'a
-Czyli my naprawdę mamy bibliotekę!-powiedziałem wchodząc do pomieszczenia.
-Przecież ci mówiłem.-powiedział mały Czkawka siedzący mi na ramieniu.
-To czego szukamy?
-Chyba czegoś o urokach i czarach.
-No to lecimy.
Zacząłem podchodzić do półek.
-No dobra co my tu mamy...Magiczne stworzenia świata...Mleczuszki w krainie Oz...Jak radzić sobie z dzieckiem? To sobie później przeczytam...O jest! Uroki i Magia.
Wyciągnąłem średniej wielkości książkę i podszedłem do biurka. Położyłem ją na meblu, po czym usiadłem na krześle. Czkawka sfrunął mi z ramienia i stanął na biurku koło książki, patrząc co czytam.
-A więc mamy tu tak...Co zrobić kiedy ktoś zamieni cię w świnię?...Jak rzucić urok na czarodzieja?...Jak stworzyć istotę żywą?...hmm. Nic tu nie ma o uroku zmniejszającym.
-Czyli to co ja złapałem to nie urok ani magia. To co to może być?
-Nie wiem. -spojrzałem za okno. Jest już ciemno. Pora iść spać.- Może pomyślimy nad tym jutro. Teraz chodźmy spać. Przenocujesz na wszelki wypadek w moim pokoju, żeby no wiesz. Nikt przez przypadek na ciebie nie wpadł.
-Dobra. To chodźmy.
Powiedział i ponownie wsiadł mi na ramię. Po chwili wyszliśmy z biblioteki i udaliśmy się do mojego pokoju. Dziś będę spał u siebie. Elza chyba przeżyje jedną noc beze mnie, prawda? Szedłem ostrożnie korytarzem do swojego pokoju. Już się cieszyłem, że nikogo nie spotkamy, kiedy nagle zauważyłem Anie z Flynn'em idących w naszą stronę.
-Chowaj się.-zareagowałem szybko.
Czkawka zaczął rozglądać się wokół, gdzie to on może się schować. Tamci byli coraz bliżej, a ten nadal jak ten słup soli. Chwyciłem więc go szybko i włożyłem do kieszeni w bluzie, zanim tamci się zorientowali.
-Hej!-przywitali się.
-Cześć, co porabiacie?-wyszczerzyłem się głupio.
-Yyy, nic...Znaczy się szukamy Czkawki. Wiesz gdzie może być?
-Yyy, nie. Byłem u niego w pokoju, ale go nie było. Ma chyba jakiś mały problem.
-Problem?-zdziwił się Flynn
-No z tą bolącą głową. Może jest w kuchni, szuka jakiś proszków.
-Możliwe.
-No dobra, to ja lecę.-ziewnąłem sztucznie-Jest już trochę późno, idę spać.
-Racja. To dobranoc.
-Cześć!
I poszedłem w stronę pokoju. Kiedy wszedłem to jak najszybciej zamknąłem za sobą drzwi i westchnąłem z ulgą. Podszedłem do swojej komody i tam wypuściłem Czkawkę z kieszeni bluzy.
-Uff, było blisko.
-Dzięki. A no właśnie. Mały problem? Nie mogłeś się powstrzymać, prawda?
-No tak trochę.-zaśmiałem się.-Dobra, skoro masz tu spać, to muszę ci znaleźć ciepłego.-zajrzałem do szafy.
-Nie potrzebuje. I tak nigdy się kołdrą nie przykrywam.
-Ale ten pokój jest inny. Kiedy śpię, czerpie za mnie moc i w pomieszczeniu staje się zimno jak w nocy na Antarktydzie.
-A to ja może jednak coś poproszę.
Zacząłem przegrzebywać swoje rupiecie z szafy, aż w końcu znalazłem taki nieduży, ale bardzo ciepły kawałek materiały w sam raz dla Czkawki. Podałem mu go, po czym zacząłem szukać czegoś miękkiego na czym mógłby spać. Ja tam bym sobie wyczarował śnieżną i miękką poduszkę, ale on przecież odczuwa zimno, więc to odpada. Hmm, co by mu tu dać? O mam pomysł! Kiedyś Elza namawiała mnie do malowania i dała mi takie fajne gąbki. Podszedłem do szafy i zdjąłem z jednej s półek mały kartonik. Stamtąd z kolei wyciągnąłem średniej wielkości gąbki i położyłem je koło Czkawki. Hehe. Będzie wyglądał jak lalka, która leży na łóżku zrobionym przez 6-letnie dziecko. Ten już sobie tam wszystko poustawiał, a ja położyłem się na swoim wyrku, po czym oboje poszliśmy spać.

poniedziałek, 26 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 8 "Mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego masz..."

Perspektywa Jack'a
Chodziłem sobie sam po domu...a raczej pałacu. Nigdzie nikogo nie ma. No super, czyli 12 lat cię nie ma, a jak się wróci to cię w dupie mają. Przechodziłem koło drzwi prowadzących do salonu, kiedy usłyszałem za nich ciche śmiechy. Lekko się uśmiechnąłem i wszedłem do środka. Na kanapie siedziała Elza z Luną. Coś tam przyklejały i pisały w jakiejś książce. Kiedy wszedłem dalej, dopiero mnie zauważyły i podniosły głowy z uśmiechem na twarzy.
-Tata!
-Cześć kochanie.-przywitały mnie.
-Cześć. Ej, gdzie wszystkich wywiało?
-Polecieli do Świętego Mikołaja na obiad.
-A wy dlaczego nie poleciałyście, a ja o niczym nie wiem?
-Nam się nie chciało, a tobie nie powiedziałyśmy, żebyś z nimi nie leciał.-wyszczerzyła się Luna.
-Taa, dzięki. A co robicie?
-Uzupełniamy taką naszą książkę. Są tu nasze zdjęcia i pod nimi piszemy swoje talenty. Są tu wszyscy, a ciebie dopiero dopisujemy.
-O fajnie. Pokażcie!
Spojrzałem. 3/4 strony było zajęte moim zdjęciem. Tym jednym z nowszych, bo na nim mam ten niebieski piorun. Pod spodem napisane było "Jack Mróz (Semideum)". Niżej w podpunktach wypisane były moje moce.
-Nie rozumiem tylko co znaczy to Semideum i zmiana w smoka lodowego. Naprawdę to potrafisz?
-Semideum to taka nasza ranga. Wygląda na to, że ja ze wszystkich duszków mam najwyższą, bo to Semideum oznacza Półbóg. A jeśli chodzi o zmianę w smoka, to tak, potrafię to, ale nie pokaże, bo trochę tu za mało miejsca.
-To duży musisz być pod tą postacią.
-A i owszem. Wszystkich twoich wujków i ciotki plus jeszcze mamę wiozłem, zanim się nauczyli latać.-zaśmiałem się.
-A jak się poznaliście?
-W szkole. Czkawka przyprowadził mnie do swojej paczki, a tam wszystkich poznałem.
-A jak wyglądała wasza pierwsza randka?
-Tego też jej nie powiedziałaś?-powiedziałem znudzony- No więc, zabrałem twoją mamę na łódki. Pływaliśmy sobie po jeziorze. Jeszcze wtedy nie wiedziała, kim naprawdę jestem. No i jak tak sobie pływaliśmy, to po wymianie paru słodkich zdań wstaliśmy i już mieliśmy się pocałować, kiedy niestety lunął deszczy i po ptakach.
-Hahaha, ty to masz wyczucie!-śmiała się Elza.
-Ciesz się, że chociaż cię wtedy zabrałem. Ciekawie by było, jakbym tego nie zrobił. Wy nie wiedzielibyście kim tak naprawdę jestem, nie mielibyście mocy, Luny by nie było, bogaci też byśmy nie byli.
-I cieszę się, że to jednak zrobiłeś. Ale mógłbyś być bardziej romantyczny.-zaśmiała się.
-Ej, to ty tu jesteś Duchem Miłości! Ja jestem od Zabawy, talentu do tego nie mam!
-Spokojnie kocie.-zaśmiała się znów.
-Ci dam kota, śnieżynko.
-Śnieżynko? Mamo, przecież ty tak do mnie nie raz mówisz!
-No super, jeszcze mi tekst ukradła.-udałem obrażonego.
-Oj już się nie gniewaj. Tęskniłam ,wiesz?
-Nie wiem. A może umiesz mi pokazać jak?
-A pokaże.
Elza podeszła do mnie i bardzo namiętnie mnie pocałowała. Luna się tam po cichu śmiała, ale i tak ją słyszałem. Przekręciłem oczami, ale pocałunku nie przerywałem, do puki do pokoju nie wpadła Anka z resztą. Z Elzą od razu się od siebie oderwaliśmy.
-Heeej...nie przeszkadzamy?-zaśmiała się cicho Ania.
-Naprawdę Jack, przy dziecku?-oburzył się Kristoff.
-Ej, nie jestem dzieckiem!
-Jesteś, jesteś.
-Dobra, już dobra. -spojrzałem o wszystkich-A gdzie Czkawka, miałem go o coś zapytać?
-Poszedł do swojego pokoju. Mówił, że go głowa bolała.
-Dobra to ja do niego pójdę.
I wyszedłem.

Perspektywa Czkawki
Chodziłem jak głupi po pokoju. Łeb mnie bolał jak nie wiem co. Wziąłem piłkę do koszykówki i zacząłem rzucać nią do kosza, który był w moim pokoju. Pierwszy traf, drugi pudło, trzeci pudło, czwarty traf i tak cały czas. Zaczęło mi drętwieć całe ciało. Co się ze mną dzieje? Rzuciłem kolejny raz ko kosza, kiedy nagle zabolało mnie całe ciało. Zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem to co widzę? No właśnie nie wiem co widzę. Mój pokój stał się wielki jak nie wiem co. Popatrzyłem w górę. Piłka! Zrobiłem szybki unik. Pomarańczowa kula spadła na podłogę, po czym poturlała się po niej dalej. Podfrunąłem trochę do góry. Pokój wydawał mi się tak wielki, że zoo można by w nim postawić. I nagle mnie olśniło. To nie mój pokój urósł tylko ja się zmniejszyłem. Ale jak!? Mrok na mnie jakiś czar rzucił. Podleciałem do parapetu, na którym stanąłem i zacząłem myśleć co dalej? Chwilę tak stałem kiedy usłyszałem otwierające się drzwi. Wszedł przez nie Jack.
-Czkawka? Jesteś tu?-zamknął za sobą drzwi.
-Tu jestem!!!-krzyczałem, ale mnie nie słyszał.
Rozejrzał się jeszcze po pokoju, po czym wzruszył ramionami i już miał wyjść, kiedy wpadłem na pomysł. Wyjąłem jak najszybciej z kieszeni swój uniwersalny instrument. Wypowiedziałem słowo "mikrofon", w który się p chwili zmienił i szybko zawołałem:
-Jack!
Ten szybko stanął i obrócił w drugą stronę.
-Czkawka? Gdzie ty jesteś?
-Yyy, jakby ci to powiedzieć, na parapecie.
-Parapecie?
Zaczął podchodzić w moją stronę.

Perspektywa Jack'a
Podszedłem do parapetu. Z początku myślałem, że sobie żartuje, ale kiedy podszedłem do wyznaczonego miejsca, widok mnie rozwalił. Malutki Czkawka siedział sobie na parapecie i gadał do swojego mikrofonu, który po chwili schował do kieszeni.
-Yyy, Czkawka? Mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego masz jakieś 5 centymetrów?
-A żebym to ja wiedział.
-Ale...wypiłeś coś, zjadłeś?
-Nie! Kiedy wróciliśmy, łeb zaczął mnie boleć i pyk. Mały jestem!
-O Księżycu. Dobra, trzeba będzie coś wymyślić.-podrapałem się po karku.
-Tylko nie mówmy reszcie, bo zaraz zaczną się śmiać.-zaśmiał się.
-Jak se chcesz. Dobra chodź.
Wskoczył mi na ramię. Usiadł sobie, a ja poszedłem w stronę wyjścia.

niedziela, 25 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 7 "...jak nie miło mi cię znów widzieć."

Perspektywa Jack'a *godzinę później*
-Luna, proszę cię porozmawiaj ze mną.-mówiłem stojąc pod drzwiami. Nadal się nie odzywała. Czy ona musi być taka uparta jak ja?!-Luna...zrozum, ja nie chciałem, aby to wszystko się tak potoczyło...

*15 minut później (Jack ciągle przeprasza)
-...Luna! Bo już naprawdę! Nawet ja nie jestem taki uparty! Zaraz wyjdę z siebie i zaśpiewam ci pieśń syren! Bo ile można! A ja myślałem, że to ja jestem królem uparciuchów!-po chwili kolejnej ciszy-Uwaga wchodzę!-zawołałem i bez pukania wszedłem do środka.
Zacząłem się rozglądać po pokoju. Nikogo tam nie było. To co ja od 20 minut do drzwi gadałem?!
-Luna!-zacząłem nawoływać.
Gdzie ona jest. Podszedłem do jej łóżka. Pościel była w zupełnym nieładzie. Przyjrzałem się jej bliżej, kiedy zauważyłem drobne, czarne elementy. Czarny piach! No pięknie, Mrok tu był! 12 lat się go nie widziało, więc to jest najwyższa pora. Chwyciłem swoją laskę i migiem poleciałem do salonu. Znajdowali się tam wszyscy. Wpadłem jak głupi do pokoju.
-Jack, co się stało? Luna dalej nie chce cię słuchać?-zapytała zasmucona Elza.
-Nie śnieżynko, jest 100 razy gorzej. Mrok tu był i wygląda na to, że porwał Lunę!
-Słucham!? Jeszcze mu mało?! Najpierw zabija ciebie, a teraz moją kochaną siostrzenicę porywa?! Niech ja go tylko dorwę!-powiedział wkurzony Czkawka.
-Rozszarpiemy go potem, teraz trzeba ratować naszą córkę!-popatrzyłem na Elzę.
-Może ty Jack lepiej nie idź. Kolejnej rozłąki już nie przeżyję.
-Nie martw się. Tym razem nie będzie miał tak łatwo.-uśmiechnąłem się chytrze.
Po chwili wszyscy wylecieliśmy z naszego pałacu i ruszyliśmy w stronę kryjówki Mroka.

*  *  *

Wszędzie było ciemno i ponuro, nawet taką tęchlizną. Nie zwracając dalej na to uwagi, szliśmy dalej. Trzeba w końcu ratować moją córkę! Szliśmy tak jeszcze chwilę, kiedy zobaczyliśmy coś na wzór mostu z kamienia. Gdzieniegdzie były maleńkie dziury, ale wpaść do nich się nie da. Doszliśmy do połowy, kiedy nagle z cienia wyłonił się pan tego burdelu.
-Jack Mróz, jak niemiło mi cię znów widzieć.
-I vice versa.
-Możesz mi powiedzieć, czy ty masz coś z kota? Trzeba cię 9 razy zabić, żebyś w końcu nie zmartwychwstał?
-Może. Ale nie po to tu przyszliśmy. Oddaj nam Lunę!
-Lunę? Teraz sobie o niej przypomniałeś? A co robiłeś przez te 12 lat?
-Knułem jak się ciebie w końcu pozbyć. -parsknąłem- A co mogłem robić? Zginąłem, a życie odzyskałem niedawno! A więc jeśli ty go nie chcesz stracić to oddaj mi moją córkę!
-Zobaczymy. Luna!
Po chwili na przeciw nas wylądowała Luna. Była inna. To nie była już moja kochana córeczka. Miała czarne jak noc włosy, puste oczy, szarą cerę i czarne ubranie. Do oczy napłynęły mi łzy.
-Zostaw ją! Oni nie jest niczemu winna.
-Ale ona sama się zgodziła w ramach zemsty na tobie. Ma coś po swoim wujku Pitchu.
-Wujku!? Ty nawet na wroga rodziny nie zasługujesz, bo jesteś czymś jeszcze gorszym!-syknąłem.
-Może. A teraz może zrób coś, zanim twoja córeczka wpadnie do otchłani.
-Co?
Wtem Luna zaczęła jak opętana iść w stronę krawędzi mostu. Co ja mam robić?!
-Stój!-może to zadziała. I nic.
-Ona słucha się tylko mnie. Musiałbyś zapanować nade mną, żeby ją ocalić, a ty takiej mocy nie masz. -zaśmiał się złowieszczo.
I tu głupek jeden podsunął mi pomysł. Syreni śpiew! Wyszedłem przed grupę i zacząłem śpiewać syrenią pieśń. Dla tych którzy jej nie pamiętają.
-Co ty robisz?! Zaraz..syreni śpiew!? No pięknie! Przestań!
Moje głupki oczywiście zatkały uszy, ale Mrok o tym nie pomyślał i po chwili był w transie. Kazałem mu szybko zatrzymać Lunę. Oczywiście to zrobił. No to mam Pitch'a pod swoją kontrolą, więc niech skacze z mostu. Ale to może kiedy indziej.
-A teraz zostaw Lunę.-rozkazałem.
-Nie mogę. To zaklęcie musi złamać ona sama.
-No pięknie. Gorszego nie było?
-Były, ale nie chciało mi się ich rzucać.
-Ta, szczerość. Dobra znikaj mi stąd!-i zniknął w cieniu.-I co robimy?
-Nie wiem. Z czego to wiemy, to tylko ona sama może złamać to zaklęcie, ale gdyby mogła to już dawno by to zrobiła. Wiemy też że jest zła na ciebie, więc...-przerwałem Flynnowi.
-Tak wiem. To ja muszę jej w tym pomóc.-podszedłem do niej i uklęknąłem na jedno kolano. Spojrzałem w jej oczy. Nadal pustka...zero uczuć. -Luna, to ja. Posłuchaj, przepraszam cię za to wszystko. Nie chciałem źle. Chciałem, abyś zanim dowiesz się prawdy poznała mnie lepiej. Żebyś mnie polubiła. Bałem się, że jeśli mnie nie zaakceptujesz to będę słabym ojcem. Nie wiesz o tym, ale przez 20 minut przepraszałem twój pokój.-zaśmiałem się pod nosem. Ona nadal nic. W jej oczach zauważyłem jedynie łzy, które po chwili zlatywały po jej szarych policzkach.-Wiesz co, posłuchaj.-wpadłem na pewien pomysł. Co może być lepszego od przepraszającej piosenki. No więc zacząłem śpiewać.-Plose bardzo co zaśpiewał.-Skończyłem.
Po chwili oczekiwania, zauważyłem, że jej włosy i cała reszta zmieniają kolor na poprzedni. Uśmiechnąłem się. Kiedy była już normalna, jej oczy wypełniły się jeszcze większymi łzami.
-Tata!-krzyknęła i mocno mnie przytuliła.
-Naprawdę cię przepraszam.-odwzajemniłem uścisk.
-Nie to ja przepraszam. Wiem, że nie chciałeś źle. To przeze mnie tu jesteśmy.
-Nie skarbie. Jesteśmy tu przez Czkawkę.-zaśmiałem się.
-Ej, dlaczego przeze mnie?! A co ja zrobiłem!?-oburzył się.
-Na kogoś trzeba zwalić.-zaśmiała się Luna.
-Moja córeczka...moja krew.
-Mój tatuś.-i znów mnie przytuliła.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też.
-No dobra, a teraz może się stąd zmywajmy.-zaproponowała Anna.
-Dobry pomysł! Lecimy!

_________________________________________________________________________________

Hej kochani!
Przepraszam was za to, że dawno nowych rozdziałów nie było, ale no wiecie...szkoła.
Mam nadzieje, że ten się podobał.
Krótki, ale jest jak to mówią.
A właśnie, jeszcze jedno mało ogłoszenie parafialne:
Zaginęła Ollka Pl!
Nie daje znaków życia od ponad tygodnia!
Jeśli ktoś ją widział, to proszę o szybkie zgłoszenia.
Olu wracaj!
A teraz życzę Dobranoc
#zmęczona
Do zoba!



niedziela, 18 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 6 "Luna, ja przepraszam, ja..."

Perspektywa Jack'a
Już od pięciu minut stoję przed drzwiami, prowadzącymi do Luny. Boje się, że mi nie wybaczy, że nie da mi dojść do słowa, że mnie znienawidzi już na zawsze. Elza z resztą udali się do innych pokoi, ab nam nie przeszkadzać, a szczerze, to wolałbym, aby chodź jedno z nich tu było. W końcu wziąłem się w garść i otworzyłem pokój. Panował w nim wielki nie ład. Krawędzie ścian całe w szronie, na niektórych meblach lodowe sople, a z sufitu padał śnieg. Luna siedziała na swoim łóżku. Miała głowę schowaną w kolanach. Wystawały jej jedynie białe włosy. Podszedłem do niej i usiadłem.
-Możemy porozmawiać?
-Idź stad.-powiedziała zachrypniętym od płaczu głosie.
-Nie wyjdę, póki nie porozmawiamy.
-Ale o czym ty chcesz ze mną rozmawiać. Że jesteś moim ojcem i ukrywałeś to przede mną tyle czasu, chodź wiedziałeś, że cierpiałam! I kiedy chciałeś mi o tym powiedzieć, co?! O ile w ogóle zamierzałeś!?-krzyczała, ale nadal na mnie nie patrzyła.
-Posłuchaj. To nie była dla mnie łatwa sprawa. Najpierw umieram, przez 12 lat mnie nie ma, a potem jeszcze tego samego dnia, dowiaduje się, że mam córkę. Piękną córkę, którą kocham nad życie. Luna, ja przepraszam, ja...
-Co ty?! A myślisz, że jak ja się czułam!? Kiedy padły słowa "i jestem twoim ojcem". Nawet nie wiesz, jak to zabolało, że ktoś komu bezgranicznie ufałam, okazuje się być kłamcą. Wyjdź i nie przyłaź tu więcej!!!-krzyknęła, lecz tym razem patrzyła na mnie.
Zabolał mnie brzuch. Wiem, że to moja wina. Nie powinienem jej tak okłamywać. Niechętnie wstałem i wyszedłem z pokoju. Niech się uspokoi, przetrawi to wszystko, a potem znów postaram się ją przekonać.

Perspektywa Luny
Jeszcze miał czelność tutaj przyłazić. I on ma mieć problemy?! To ja przez 12 lat wychowywałam się bez ojca, a kiedy go znalazłam, to nawet nie raczył się do mnie przyznać. Co on się mnie wstydzi, czy co!? Jeszcze to "kocham cię nad życie", jakby to była prawda, to od razu by mi powiedział. Nagle usłyszałam jakiś cichy hałas z jednego z rogów ściany. Spojrzałam w tamtą stronę. W pokoju było ciemno, a tamto miejsce szczególnie. Przypatrzyłam się mu dokładniej, aż nagle zauważyłam dwa błyszczące elementy w ciemności. Wyglądały jak para złotych oczu. I faktycznie nimi były. Po chwili z cienia, wyszedł wysoki mężczyzna. Był ubrany na czarno, jego skóra była nienaturalnie szara, a włosy również ciemne, ulizane do tyłu. Nie wiedziałam kim jest i czego tu chce.
-Witaj Luna.-przywitał się miło.
-Kim jesteś?-zapytałam lekko zaskoczona.
-To tatuś i mamusia nie powiedzieli ci o mnie. Jestem twoim wujkiem. Wujek Pitch.
-Nie mów mi nic o ojcu. On dla mnie nigdy nim nie będzie. A o tobie chyba coś słyszałam, ale nie pamiętam co.
-Z Jack'iem, już wiele razy się spotkaliśmy. Znamy się od bardzo dawna.-mówił spokojnie.
-I co, też chcesz mnie oszukać tak jak on?
-Ja nigdy. Przecież, od razu powiedziałem ci kim jestem. Nie ukrywałem przed swoją kochaną bratanicą kim jestem. Nie to co ten Frost. A może zrobimy mu taki mały kawał co? W ramach zemsty.
-A co to takiego?
-Zobaczysz, a kiedy zobaczysz jego minę, to na pewno nie pożałujesz. No to jak zgadzasz się?
Sama nie wiem. Jestem na niego przeraźliwie zła, a wybaczyć mu tego, to na pewno nie wybaczę. Więc co zaszkodzi mu zrobić jeden mały numer. Nic mu i mi się nie stanie.
-Zgoda!-podałam rękę Pitchowi.
Po chwili zaraz po uściśnięciu jego dużej i szarej dłoni, przelazł na mnie jego czarny piach. Trochę się zaniepokoiłam, ale to w końcu mój wujek, nic mi nie zrobi prawda? Po chwili kiedy piach mnie już zostawił, nie czułam już nic. Smutku, złości, radości i nic. Tylko chęć zemsty na moim głupim tatuśku. Podeszłam zadowolona do lustra i ujrzałam, że moje włosy nie są już białe jak  śnieg lecz czarne jak noc. Kolor ubrań również się zmienił na czarny. Oczy zaś stały się czarne i puste. I to mi się podoba. Po chwili Pitch podał mi rękę i oboje zniknęliśmy w cieniu, przenosząc się do jego bazy.

sobota, 17 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 5 "Wątpię, on nie umie śpiewać"

Perspektywa Jack'a
Po jakiś 20 minutach wyszedłem ze Studia. Poszperałem tam trochę, ale nie dużo. Nie wiedziałem czy zostać. Wszyscy są na mnie źli, a najszczególniej Luna. Na razie pozwolę posiedzieć jej trochę samej. Niech przetrawi trochę dzisiejszego dnia, a potem do niej przyjdę. O ile będzie chciała mnie wpuścić? Nie czekając na to, aż stanie się jakiś cud, wyszedłem z pałacu i udałem się do ogrodu.

Perspektywa Czkawki
-Jack!!!-wołałem
-Jack!!!-krzyczała reszta.
Szukaliśmy go po całym pałacu. Byliśmy w każdym pokoju, oprócz tego gdzie siedziała Luna. Ma charakter Jack'a, więc pewnie chce posiedzieć teraz sama. Już lekko zrezygnowani z poszukiwań białowłosego, poszliśmy na parter. Chodziliśmy tak przez chwilę, kiedy zauważyłem, że drzwi od mojego studia są lekko uchylone. Dałem znak reszcie, że już chyba wiem, gdzie może być Jack. Powoli zmierzyliśmy w stronę muzycznego pokoju. Uchyliłem bardziej drzwi i co widzę?...nic. Nikogo tam nie było. Weszliśmy do środka:
(jakoś tak wyglądało)

Jack tu chyba był, bo jedna z gitar nie była odłożona na swoje miejsce. Zaczęliśmy się kręcić po pokoju. Może coś znajdziemy? Po chwili kiedy byłem w pokoju nagraniowym, usłyszałem wołanie Punki. Wyszedłem z pomieszczenia. Stała przy takiej tablicy się się ustawia głośność, nagrywa piosenki itp. 
-Czkawka, nagrywałeś dziś nową piosenkę?
-Tylko po to mnie wołasz?
-Nie, ale chciałam wiedzieć.
-Nie, dziś nic nie nagrywałem.
-Ale tutaj piszę, że dziś było coś nagrywane.
-Co?-zdziwiłem się. 
Podszedłem do konsoli. Roszpunka miała racje. Jakieś 30 minut temu ktoś tu coś nagrywał. 
-Może to odsłuchajmy?
-Dobry pomysł.
-Poczekajcie. A co jeśli śpiewał to Jack?
-Wątpię, on nie umie śpiewać.-włączyłem. Przez całe studio przeleciała ta piosenka: Ta piosenka.
-Nie umie śpiewać, co?-zaśmiała się Merida
-Ale...ale, przecież on...bo...ahh, może to te jego syrenie moce!-zatkało mnie.
-A może talent?-przekomarzała się za mną dalej.
-Dobra, bądź cicho, chyba bez powodu by tak sobie jej nie zaśpiewał. Ten tekst nie jest mój. Musiał sam go wymyślić.
-I co z tego?-nie zrozumiał Flynn
-Chodzi o to, że kiedy ktoś śpiewa, maluje czy pisze coś, to zawsze przesyła w tym swoje uczucia. Wsłuchaliście się w tekst? On żałuje, ale jest też na nas zły. Musimy koniecznie z nim pogadać.
-Tylko gdzie on może być?
-Ogród! Tam jeszcze nie szukaliśmy!-zawołał Elza.
-Lecimy!
Po chwili byliśmy już w ogrodzie. Padało w nim trochę śniegu, więc Jack, gdzieś tu jest. Zaczęliśmy się rozglądać. Po chwili poszukiwań, znaleźliśmy go na ławce. Trzymał w ręku telefon i chyba przeglądał zdjęcia. Podeszliśmy do niego powoli i usiedliśmy obok, za lub przed nim. Był chyba cały otoczony.
-Słucham?-odezwał się pierwszy.
-No bo my chcieliśmy przeprosić, za to, no sam wiesz.-odezwała się Elza.
-Może wiem, może nie wiem.
-Teraz się z nami droczyć będziesz?
-Może tak, może nie.
-Oj Jack, no weź. No przepraszamy cię za to całe zrzucenie winy na ciebie, za to że ci nie wierzyliśmy i za...-zaczął krzyczeć Flynn
-Ok ok, spokojnie. Już jest dobrze. No przynajmniej z wami. Ale Luna pewnie nadal nie chce mnie znać.
-Przepraszamy za to. Gdyby nie to, załatwilibyśmy z nią ta na spokojnie.
-Tak wiem to wasza wina, ale co ja mam teraz zrobić. Kocham ją, ale ona jest uparta po mnie. Nie wybaczy mi tak szybko.
-Jest uparta po tobie, ale umie wybaczyć. Tak jak ty.
-Może. Przez te parę dni byłem chyba dobrym tatusiem.
-A szczególnie z tym, że to przed nią ukrywałeś.-zaśmiała się cicho Ania.
-I to że umiesz śpiewać.-dodałem.
-Jak to śpiewać?-zdziwił się.
-Już się nam tu nie wykręcaj. Jak byłeś w studiu to wszystko się nagrało.
-Ja nie mogę. I słyszeliście te moje fałszowanie!?
-Fałszowanie?! Człowieku ze śpiewem dorównujesz Czkawce!-zawołał Kristoff.
-To może przez to, że podczas nagrywania użyłem trochę syreniego głosu. Aż dziwne, że was nie zahipnotyzowało.
-Może na magiczne istoty to nie działa?
-Na Watera zadziałało. Przez godzinę mi usługiwał.-zaśmiałem się.-Poczekajcie.
Jack podszedł do Flynna.
-Yyy, lepiej zatkajcie uszy.-wypełniliśmy jego polecenie. Po chwili zaczął śpiewać jakąś syrenią pieśń: Tylko wyobraźcie sobie, że to śpiewa Jack i brzmi trochę bardziej męsko.
Odetkaliśmy uszy. Flynn stał jak zaczarowany. W ogóle nie reagował na nasz głos czy polecenia.
-Co mu się stało?
-Syreni śpiew. Okazuje się, że mężczyźni też to potrafią. No to mamy teraz swoją pokojówkę.
-Daj spokój. Weź go odczaruj.
-Eee, ale z was nudziarze. No ok, ok. Żeby go odczarować, trzeba go otworzyć i przemyć serce.
-CO?!?!-że przepraszam bardzo co?!
-Żartowałem! Gdybyście widzieli swoje miny. Wystarczy, że mu to rozkażę. Nikogo innego nie posłucha... No dobra Flynn, wróć!-po chwili Julek pokręcił głową i opatrzył na nas pytająco.
-Yyy, czemu się tak na mnie gapicie?
-Hahaha! Dobre to! A możesz wmówić mu, że jest kaczką!?-śmiała się Merida.
-Tak, tylko to może kiedy indziej, Teraz muszę iść do Luny.

Jelsa 2: Rozdział 4 "Czy to był Jack?"

Perspektywa Luny

Wstałam jak na mnie dość wcześnie. Przetarłem leniwie oczy i rozejrzałam po pokoju. Mama jeszcze śpi i dobrze. Nie mam zamiaru z nią rozmawiać. Jestem ciekawa, jaka by była, gdyby tata żył? Podeszłam do szafy i wyciągnęłam jakieś ubrania. Potem udałam się do łazienki i ubrałam.
Po ubraniu, zrobiłam lekki makijaż i wyszłam z pokoju. Udałam się po cichu do kuchni. Wszyscy jeszcze śpią. Spojrzałam na zegarek. 6:10. Weszłam do kuchni. Aż dziwne, że nie ma ty wuja Czkawki. Jest takim samym rannym ptaszkiem co ja. Wyjęłam z lodówki mleko i płatki, po czym zjadłam śniadanie. Dziś jest trochę chłodno, więc zarzuciłam na siebie jeszcze czarną, skórzaną kurtkę i wyszłam z domu. Jack, na pewno już nie śpi. 

Perspektywa Elzy
Zaraz po tym jak Luna wyszła, migiem wstałam i uchyliłam lekko drzwi. Idzie do kuchni. Wyjęłam z szafki nocnej telefon i zadzwoniłam do każdego.
-"Halo?"-odpowiedzieli wszyscy na raz zaspanym głosem.
-Wstawajcie, Luna już wyszła. Poszła teraz do kuchni, więc mamy chwilę na przygotowanie. 
-"Czy ona musi tak zawsze wcześnie wstawać?"-odezwał się głos Ani.
-A co ja mam na to poradzić. To akurat ma po Jack'u.
-"No dobra, to ja będę patrzyć, co robi, a jak będzie odlatywać to dam wam znać"-poinformował Flynn,
-Ok, będziemy czekać. Do usłyszenia.
Rozłączyłam się. Szybkim krokiem podeszłam do szafy i wyjęłam z niej wszystkie potrzebne mi rzeczy, a na koniec dla odmiany inaczej się uczesałam.
Może i mam w prawdzie 30 lat, ale skoro jestem w ciele nastolatki, to kto zabroni mi się tak ubierać? Ale wracając, poszłam jeszcze do łazienki, zrobić sobie makijaż,umyć zęby i oczywiście dezodorant. Kiedy byłam gotowa, akurat zadzwonił mój telefon. Wyszłam szybko z łazienki i podniosłam komórkę. "Dzwoni Flynn". Odebrałam.
-Halo.
-"Luna wyszła. Zbieramy się."
-Ok, już wychodzimy. Widzimy się przy saniach.
Rozłączyłam się i przez okno poleciałam do umówionego miejsca. Byłam przy saniach pierwsza. Co za lenie z nich, niech się ruszają, puki wiemy jak lecieć! Jak na zawołanie przybyli. Migiem wsiedli na pokład. Prowadził oczywiście Czkawka, jakoż, ze on jedyny umiał się posługiwać tymi lejcami i resztą. Po chwili wystartowaliśmy i lecieliśmy za Luną w odpowiedniej odległości, aby nas nie zauważyła. Lecieliśmy w ciszy tak z godzinkę. Aktualnie byliśmy nad Oceanem Spokojnym. Że jej chce się tyle latać, aby zobaczyć tego swojego "przyjaciela". Po chwili wylądowała na małej wysepce. Czyli tam się z nim spotyka. Podlecieliśmy trochę bliżej. Na szczęście nas nie zauważyła. Byliśmy zaraz nad nią. Z tej odległości będziemy ją idealnie widzieć. Czekaliśmy chwilkę, aż zacznie się coś dziać, kiedy nagle zauważyliśmy, że coś podpływa do wysepki. Było duże. Kiedy chyba ten syren podpłynął do wysepki, wychylił swój łeb. I wtedy o mało nie zemdlałam. Te białe włosy, te niebieskie i pełne radości oczy! To Jack!!! Ale on przecież nie żyje. Reszta też chyba nie mogła w to uwierzyć. To my zadręczamy się myślami, za to, że nie pomogliśmy wtedy mu i przez nas zginął, że ukrywałam przed Luną kim jest jej ojciec, a ten se wesoło pływa w oceanie! Jak go tylko dorwę, to rozszarpię, zamrożę, zakopię, odkopię, Punka go ożywi, a potem znów zabije i tak cały czas! Widać, że ten mój "ukochany" nas nie zauważył, ale to się zaraz zmieni!
-JACK!!!? -krzyknęliśmy wszyscy.
-O nie!-zobaczył nas i na nasz widok, jeszcze bardziej zbladł.

Perspektywa Jack'a (chwilowa)
Rozmawiam sobie na spokojnie z Luną, a tu naglę słyszę wrzask
-JACK!!!- popatrzyłem w górę i kogo widzę...Swoich przyjaciół, którzy mają ogień i łzy w oczach.
-O nie!-tylko tyle udało mi się wydusić.
Nie wiedziałem co zbytnio robić, więc szybko zanurkowałem z zamiarem płynięcia do pałacu Watera. Mam nadzieje że mi jakoś pomoże.

Perspektywa Czkawki

-Nie no nie wierzę po prostu odpłynął!-krzyknęła wkurzona Merida.
-Nie na długo! Jak go tylko dorwę, to rozszarpię! -zawołałem wkurzony.
-Luna chodź tutaj natychmiast! -zawoła Elza
Po chwili młoda podleciała do sań i na nich stanęła.
-Śledziliście mnie?!-chyba była zła, ale też zdezorientowana.
-Tak, przepraszam, ale mam do ciebie jedno ważne pytanie. Czy to był Jack?
-Tak, ale skąd wy go znacie?!
-Czyli nawet jej nie powiedział! Teraz to go naprawdę rozszarpię!-zawołałem wkurzony i wskoczyłem do wody.
Usłyszałem jeszcze za sobą krzyk Luny, wołający "Nie rób mu krzywdy!!!", gdyby wiedziała kim tak naprawdę jest, to też chciałaby go rozszarpać. 

Perspektywa Luny
O co im wszystkim chodzi. Jack zachował się bardzo dziwnie, a potem uciekł. Mama i reszta ponoć go znają. Kim on jest, bo ja już nic nie rozumiem. I czego Jack mi niby nie powiedział. Do tego wujek Czkawka za nim wskoczył i boje się, że coś sobie zrobią. Tylko dlaczego oni są na niego tacy źli?
-Czy ktoś mi może wyjaśnić o co tu chodzi?
-Jack naprawdę nic ci nie powiedział?-zapytała mama.
-Powiedział mi tylko kim był mój ojciec.
-Jaki z niego tchórz! Luncia, opowiem ci wszystko w domu, teraz musimy dorwać Jack'a.
-Ale nic mu nie zrobicie, prawda?
-Na razie nie, ale dołożyć to mu dołożymy.-syknęła mama.
-Ciekawe jak, przecież on ma ogon. Do pałacu go raczej nie wyciągniecie.-prychnęłam.
-Nie no, tego jej też nie powiedział. Przecież jak go...!!!

Perspektywa Czkawki
Płynąłem coraz bardziej na dno. Nigdzie go nie widziałem. Zaczęło mi brakować tlenu. Spojrzałem na górę. Powierzchnia jest za daleko. Nie zdążę. Ale chociaż spróbuje! Już miałem płynąć, kiedy poczułem, że coś trzyma mnie za nogę. Spojrzałem w dół. No pięknie, a ten co tu robi? Wodorosty! Zaplątały się o nogę i nie mogę płynąć. Czyli przez Jack'a skończę jako topielec! Dziękuje ci! Po prostu dzięki! Miałem już zamykać oczy i czekać na koniec, kiedy zobaczyłem, że koło rafy coś przepłynęło. Spojrzałem w tamtym kierunku i po chwili tym czymś okazał się być nie kto inny jak Jack. Spojrzałem na niego wściekle, ale ten to zignorował i zaczął dziwnie kręcić ręką. Po chwili wokół mnie zaczął rosnąć jakaś wielka bańka. Kiedy się zamknęła, to woda z niej znikła, a ja miałem czym oddychać. Wykrztusiłem z siebie wodę i ponownie wściekle spojrzałem na Jack'a.

Perspektywa Jack'a
Kiedy zobaczyłem Czkawkę który się topi, szybko zareagowałem i zamknąłem go  dużym bąblu, aby miał czym oddychać. W jego oczach palił się ogień, ale zignorowałem to. Przecież ten idiota mógł zginąć!
-Co ty robisz?! Topić ci się zachciało!?
-Co ja robię?! Raczej co ty odpier***elasz!? Nie było cię 12 lat, a tu okazuje się, że przez ten czas wesoło sobie z rybkami pływałeś!
-Słucham? To nie tak!
-Co nie tak?! Zabierz mnie na górę i wszystko wyjaśnimy sobie z resztą!
-Yhh, niech ci będzie...A powiedzieliście już Lunie, no sam wiesz o czym?
-Nie ma tak dobrze. Sam jej to powiesz.
Zauważyłem, że odplątał swoją nogę z wodorostu, więc dzięki mocy, pociągnąłem go za sobą na górę. Kiedy byliśmy już na powierzchni, bąbel znikł, wypuszczając Czkawkę za środka. Zauważyłem, że patrzy się na mnie reszta. Wyszczerzyłem się głupio i wyczołgałem na brzeg. Po Czkawkę podlecieli, ale ja musiałem wysuszyć ogon. Water pokazał mi, że mogę wyparowywać wodę. Użyłem więc tej mocy na swoim ogonie i po chwili był suchy. Odzyskałem swoje nogi i podleciałem do sań. Usiadłem koło Luny, bo reszta stała i jakby domagał się już odpowiedzi.
-Oj, darujcie sobie! O wszystkim powiem w domu! 
-Jack, dlaczego ty masz nogi? Przecież jesteś Trytonem.-usłyszałem zaskoczony głos córki.
-Luńcia, o wszystkim dowiesz się na miejscu, dobrze?
-Dobrze.-powiedziała taka zmieszana.
Do końca drogi nikt się nie odzywał. Kiedy dolecieliśmy, Czkawka zaparkował sanie, a potem weszliśmy do środka. Oj, jak ja dawno już nie byłem w domu. Wszyscy udaliśmy się do salonu. Zauważyłem, że nad kominkiem wisi moja laska, więc jak gdyby nigdy nic zdjąłem ją i zacząłem obracać w dłoni.
-Luna idź do swojego pokoju. Jack wyjaśni ci wszystko, kiedy skończy odpowiadać co wymyślił tym razem.
-Ale...
-Luna słuchaj się mamy. Zaraz do ciebie przyjdę.
Młoda spuściła głowę i poszła do swojego pokoju. Ja natomiast zostałem ze swoimi kochanymi wariatami, którzy zaraz rozszarpią mnie na strzępy. No przynajmniej tak wyczytałem z ich myśli.
-Co ty debilu sobie wyobrażałeś?! Jak mogłeś zostawić nas na 12 lat!?-odezwała się pierwsza Elza, pełna furii.
-A co miałem zrobić?! Cudotwórcą nie jestem! Ożywić sam się nie mogłem!
-Ożywić?! Jak ożywić!?
-No jeśli nie pamiętasz, to 12 lat temu umarłem!
-To dlaczego teraz żyjesz?-powiedziała, starając się opanować złość Ania.
-No pomyślmy, może dlatego, że pewien Jakub Water mnie ożywił?
-I mamy ci wierzyć?-prychnął Czkawka.
-Normalnie jak paręnaście lat temu, kiedy odkryliście że jestem Jack'iem Mrozem.-zaśmiałem się cicho. To samo przesłuchanie.
-Widzę jednak, że humorek został, ale rozum to ci zjadło! Od ilu już niby żyjesz?
-Od paru dni.
-To dlaczego dopiero teraz wracasz?!
-A co miałem zrobić?! Przylecieć od razu do domu i powiedzieć "O cześć! Wróciłem! O witaj Luna, jestem twoim tatusiem, o którym nic ci mamusia nie wspominała". Water miał was do tego jakoś przygotować!
-Jesteś moim ojcem?-usłyszeliśmy lekko zapłakany dziewczęcy głos, za nami. Odwróciłem się i ujrzałem Lunę.-Jak mogłeś!? Widziałeś jak cierpiałam i dopiero teraz dowiaduje się, że jesteś moim tatusiem!!! Nienawidzę cię! Słyszysz?! Nienawidzę!
-Luna, poczekaj, daj mi to wszystko wyjaśnić!
-Odwal się ode mnie! Nie chce cię już więcej widzieć!-krzyknęła po czym uciekła.
-Pięknie! Po prostu super! Wy mi nie wierzycie, córka mnie nienawidzi! Co jeszcze? Może niech Mrok tu wpadnie!
Wkurzony zmierzyłem w stronę drzwi. Kiedy je otworzyłem, przed sobą ujrzałem Strażników. Patrzyli na mnie osłupiali, ale nie zwróciłem na nich uwagi. Rzuciłem tylko ciche cześć i wyszedłem, zostawiając ich w jeszcze większym osłupieniu. Poszedłem przed siebie. Nagle zauważyłem jakiś nowy pokój, którego przed moim odejściem nie było. "Studio Muzyczne", było napisane na drzwiach. Otworzyłem je i wszedłem do środka.

Perspektywa Elzy
I wyszedł! Tak po prostu se wyszedł. Zostawił nawet osłupiałych Strażników w drzwiach.
-Wejdźcie.-powiedziała już zmęczona dzisiejszym dniem.
-Proszę, powiedźcie że przed chwilą widzieliście przechodzącego koło nas Jack'a.-powiedział zaskoczony North.
-Tak. Nie uwierzycie. Powiedział nam, że ożywił go Water i żyje od kilku dni.
-No właśnie my w tej sprawie.-oznajmił już mniej osłupiały Zając.
-Co się stało?-zapytała Merida.
-Bo chodzi o to, że przed chwilą widzieliśmy się z Waterem. Powiedział, że w tajemnicy przed nami starał się ożywić Jack'a. No i parę dni temu mu się to udało. Potem wyjaśnił nam, że to on kazał Jack'owi zostać w jego pałacu przez najbliższe 3 miesiące, a on stara się nas wszystkich przygotować do powrotu Jack'a, który z kolei zaprzyjaźniał z Luną. Nie chciał za bardzo tyle czekać, aby was zobaczyć, ale nie chciał też, abyśmy zeszli na zawał. Oczywiście trochę mu nie wierzyliśmy, ale teraz widzę, że jednak nie kłamał.
-Ehh, sami nie możemy w to uwierzyć. W duchu skaczemy z radości, ale z zewnątrz jesteśmy trochę źli, ale teraz źli nie jesteśmy na niego tylko na siebie. Mówił prawdę, a my mu nie wierzyliśmy. -powiedział zdołowany Czkawka.
-Chodźmy go przeprosić.
-A jakby stawiał opór to go "strzałką wybaczajką" strzele.-zaśmiała się Merida.
-Nie Merida, on sam musi to zrozumieć. Jak nam wybaczy to wybaczy, a jak nie, to będziemy się starali dalej.

Perspektywa Luny
Siedzę cała zapłakana na łóżku. Jak on mógł mi to zrobić. Wiedział doskonale jak bardzo cierpię z powodu braku ojca, a tu się okazuje że on nim cały czas i nie raczył mi nawet o tym powiedzieć! A myślałam, że można mu ufać, ale wygląda na to, że się myliłam. Nie chce go więcej widzieć. Mama miała racje, nie chce o nim nic wiedzieć!
   


piątek, 16 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 3 "To chciałabym, aby był taki jak ty"

Perspektywa Jack'a
-...i wtedy wujek Czkawka wskoczył do basenu. Miał całe mokre skrzydła i przez godzinę nie mógł latać.-zaczęliśmy się śmiać.
Luna przyleciała do mnie już z samego rana, a mamy już 15. Cieszę się, że tak mnie polubiła, ale boje się powiedzieć, kim naprawdę jestem. Boje się, że tego nie zaakceptuje. Że mnie znienawidzi. Przez te dni zżyliśmy się z sobą. Opowiada mi bardzo dużo, na temat co dzieje się z Elzą, Czkawką i resztą i z czego to słyszę, to nie jest tam jak kilka lat wcześniej. Czkawka zamiast pisać wesołe i pełne życia piosenki, zszedł na jakieś pogrążone w żalu i w ogóle. Elza zamknęła się trochę w sobie. A reszta jest bardziej ponura niż zwykle. Dlaczego przez te 12 lat nie pogodzili się z moją śmiercią?!
-Jack, wszystko w porządku?-zapytała z troską.
-Yyy, tak, tak.
-Na pewno. Od pięciu minut cię nawołuje. Coś cię dręczy?
-Nie, tylko...
-Tęsknisz za rodzicami prawda?
-To też. Głównie z matką, ale to dlatego, że ojca nigdy nie poznałem.
-Wiem jak to jest. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym poznać swojego ojca.
-A jak wyglądałby jego ideał?-zapytałem z ciekawości.
-Sama nie wiem. A jeśli miałabym wybrać, to chciałabym, aby był taki jak ty. -uśmiechnąłem się lekko, po czym przytuliłem małą.
-Dzięki.
-Nie ma za co...No dobra, to co teraz robimy?
-A co byś chciała?
-Nie wiem. Może popływać, ale ty to robisz chyba całe życie, więc może co innego.
-Nie no coś ty. Jak chcesz pływać to dwaj!
Zanim Luna zdążyła cokolwiek zrobić, błyskawicznie posadziłem ją sobie na barana i zacząłem płynąć delfinkiem (no wiecie, wynurza się i zanurza i tak cały czas). Młoda zaczęła się śmiać, a ja razem z nią. Płynęliśmy tak kilka minut, aż w końcu wpadłem na pewien pomysł:
-Widziałaś kiedyś rafę koralową?
-Nigdy.
-No to zaraz zobaczysz. Weź głęboki wdech.
Po chwili zrobiła to o co prosiłem. Kiedy dała mi znak, że jest gotowa, zanurkowałem powoli. Nad nami akurat rosła piękna rafa. Podpłynąłem do niej bliżej, żeby młoda mogła się jej lepiej przyjrzeć. Płynęliśmy tak jeszcze chwilę, do puki na zauważyłem, że Lunie zaczyna brakować tlenu. Wynurzyłem się na powierzchnię i odstawiłem na wysepkę.
-Łał jak tam było pięknie! To moje najwspanialsze urodziny w życiu!-krzyczała szczęśliwa.
-Urodziny!? O nie, przepraszam, nic dla ciebie nie mam!- uderzyłem się ręką w czoło.
-Nic nie szkodzi. To co dla mnie zrobiłeś jest dla mnie wielkim prezentem. Dzięki tobie znam historie ojca i to dzięki tobie nie zadręczają mnie już myśli.
-Może i tak, ale prezent i tak ode mnie dostaniesz.
Dzięki zimowym mocą, zamroziłem kawałek wody w specjalny kształt. Wyrobiłem z niego lodowy naszyjnik z małą lodową śnieżką jako zawieszka. Podałem go Lunie. Elzie kiedyś dałem taki sam.
-Łał, jest piękny. Moja mama ma identyczny. Ale na takim słońcu nie wytrzyma za długo.
-Nie, ten jest magiczny, tak samo jak twojej mamy. Nigdy się nie rozpuści.-uśmiechnąłem się.
-Dziękuje. Ale teraz niestety muszę już lecieć. Mama się już pewnie denerwuje.
-Racja, leć. Jutro o taj samej porze?
-Tak! Do zobaczenia!
-Pa!
I odleciała.

Perspektywa Luny
*godzinę później*
Weszłam do swojego pokoju. Już miałam walnąć się na łóżko, kiedy usłyszałam swoją mamę.
-Wszystkiego najlepszego kochanie!
-Dzięki mamo!-przytuliłam ją.
-Gdzie tak długo byłaś? Ostatnio bardzo często znikasz.
-A nigdzie. Chodzę sobie do lasku, latam tu i tam.
-Na pew...Skąd masz ten naszyjnik?!-wyglądała na zaskoczoną.
-Nie ważne. Przecież to tylko naszyjnik, co w nim takiego wielkiego?
-Proszę powiedz,skąd go masz. Mój jest identyczny, ale osoba od której go dostałam nie...nie żyje.

Perspektywa Elzy
Naszyjnik który miała na sobie Luna był taki sam jak mój, który dostałam od Jack'a przed jego śmiercią, a przecież tylko on umiał stworzyć nierozpuszczalny lód. Nikt inny tak nie potrafił, a tu proszę, moja córeczka ma identyczny. Muszę od niej wyciągnąć, skąd go ma.

Perspektywa Luny.
-A czy to takie ważne? Błagam, wiem, że tata dał ci kiedyś taki sam.
-A ty niby skąd to wiesz?!-chyba się zdenerwowała.
-Wiem o nim więcej niż sądzisz! WIEM KIM BYŁ, WIEM CO SIĘ Z NIM DZIAŁO PRZEZ TE WSZYSTKIE LATA, WIEM JAK WAS POZNAŁ I JAK ZGINĄŁ, WIEM KTO GO ZABIŁ I KTO BYŁ JEGO WROGIEM, ZNAM JEGO TEKSTY DO ZAJĄCA I JEGO DATĘ URODZIN, WIEM SKĄD MAMY PIENIĄDZE NA TEN PAŁAC I DLACZEGO JESTEŚCIE DUSZKAMI!!! WIEM O NIM WSZYSTKO, OPRÓCZ TEGO JAK SIĘ NAZYWAŁ!!!-krzyczałam, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy, tak samo jak po mamy.
-Skąd to wszystko wiesz?!-zapłakała.
-Powiedział mi przyjaciel...który jest syreną!!! -krzyknęłam po czym wyleciałam przez okno, a dalej do ogrodu.
Nie wiem dlaczego się tak uczepiła? Żeby wiedzieć, czegoś o ojcu, musiałam się tego dowiedzieć od obcego, mężczyzny, który jest teraz moim przyjacielem! A teraz jeszcze ma do mnie pretensje! O co jej chodzi!?

Perspektywa Elzy

Zaraz po tym, jak Luna wyleciała z pokoju rozpłakana pobiegłam do salonu. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Może ona ma racje? Może jednak powinnam jej powiedzieć o ojcu? Tylko skąd ten syren mógł tyle o nim wiedzieć? Skąd on go znał? I skąd znał tak dokładnie jego historię? Kiedy wpadłam rozpłakana do salonu, ujrzałam wszystkich współlokatorów i Strażników. Po chwili zrozumieli, że chciałabym porozmawiać, więc Czkawka lekko mnie przytulił i posadził koło siebie.
-Co się stało?-zapytał troskliwym głosem.
-Czy któreś z was mówiło Lunie o Jack'u?-może zmyśliła coś z tym syrenem, bo kryła któregoś z nich.
-Nie, absolutnie. A co? Ona wie?
-Wie, więcej niż myślicie. Wie już o nim wszystko.
-Ale od kogo?
-Zanim uciekła do ogrodu krzyknęła, że o wszystkim powiedział jej jakiś syren. Na pewno nie Water, ponieważ niedawno go widziała, a ten powiedział, że dawno nie widział Luny. Ona sądzi tak samo, więc to nie on. Wiem tyle, że Luna bardzo ufa temu Trytonowi.
-Ale jeśli to nie Water, to bardzo źle. Na świecie, dalej żyją syreny, tylko że te złe. Jest ich niewielu, lecz i tak są niebezpieczne. Mącą ludziom w głowach, a kiedy zawrócą im już w głowach na maksa to zabierają na dno i zabijają. Jest 90% szans, że Luna właśnie na takiego trafiła.-oznajmił Mikołaj.
-To bardzo nie dobrze. Nie przekonam Luny, żeby przestała do niego latać, bo wygląda na to, że to z tą rybą spędza cały czas.
-No to co zrobimy?
Wszyscy zaczęli myśleć, po chwili Czkawka wpadł na pomysł:
-North, czy mógłbyś pożyczyć nam sanie? Możemy śledzić Lunę, a potem zrobić coś z tym Trytonem, ale my będziemy za głośni, a twoje sanie są w sam raz.
-Dobrze. Podoba mi się tan pomysł. Tylko ich nie uszkodźcie. I reniferów również.

_________________________________________________________________________________
Witojcie!
Proszę bardzo, to chyba mój najgorszy rozdział jaki w życiu napisałam.
A pisałam ich już wiele. Nie myślcie sobie, nie piesze tylko na blogach i wikach.
Mam na kąpie chyba z 20 prac, których nie wystawie publicznie.
Obiecuje wam za to, że następny rozdział będzie (no przynajmniej się postaram) ciekawszy.
A teraz życzę dobranoc lub miłego dnia, w zależności, kto kiedy czyta.
Narka!


czwartek, 15 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 2 "Z twojego ojca było niezłe ziółko"

Perspektywa Jack'a
Obudziłem się w swoim tymczasowym pokoju. Mocno przeciągnąłem ręce, ziewając przy tym, po czym wpłynąłem z pokoju. Nadal nie mogę uwierzyć w to wszystko, czego się wczoraj dowiedziałem i przeżyłem. Popłynąłem korytarzem w stronę kuchni. Zgłodniałem. Zjadłbym coś dobrego, ale mogę się założyć, że Water ma w lodówce tylko owoce morza, do których nic nie mam. Wydają się smaczne, więc czemu nie spróbować? Otworzyłem drzwi do kuchni i co, a raczej kogo ujrzałem? Jakuba. "Stał" przy ladzie i coś tam robił.
-Yyy, dzień dobry?-przywitałem się.
-O! Witaj Jack! Właśnie robię naleśniki, skusisz się?
-A poproszę, tylko jak je usmażysz, jak tu wszędzie jest woda?-zaśmiałem się pod nosem.
-Popatrz.
Jakub podpłynął do kuchenki i zaczął dziwnie zginać rękę, a po chwili kuchenkę otoczyła jakaś wodna bańka. W jej środku nie było wody. Water po chwili odpalił gaz i zaczął smażyć surowe ciasto. Patrzyłem na to z wielkimi oczami i otwartą buzią.
-Jak to zrobiłeś?
-Syrenie moce. Mogę cię nauczyć, jak chcesz.
-Pewnie, że chce, a najlepiej po śniadaniu, bo około 16 mam spotkanie z Luną.
-A o czym będziesz z nią gadał?
-Skoro Elza nic jej o mnie nie powiedziała, to ja jej to wszystko wyjaśnię, tyle, że nie dowie się, że ja jestem jej ojcem, no przynajmniej do czasu.
-Świetny pomysł. Tylko nie mów jej, że ze mną mieszkasz, bo od razu zacznie się czegoś domyślać.
-Ok.
Po chwili naleśniki były gotowe:
-Zapraszam do stołu!
Usiedliśmy przy stole i ze smakiem jedliśmy placki. Gospodarz jadł je głównie z krewetkami, wodorostami i twarożkiem, a ja z serkiem i jagodami, które nie wiem jak zdobył. Kiedy się najedliśmy, przeszliśmy do salonu, a tam Jakub pokazał mi jak używać jednej z mocy. Dziś ta bańka.
-No więc wyprostuj rękę i zginając lekko palce przesyłaj jej energię, a w głowie mów co ma robić.
Zrobiłem tak jak powiedział. Nic.
-I nic. Może ja nie mam tych zdolności co ty? Ty od zawsze byłeś trytonem, a ja po tym jak awansowałem.
-Na pewno je masz, tylko musisz poćwiczyć. No spróbuj jeszcze raz.
Skupiłem się i ponownie wyprostowałem rękę. W miejscu gdzie miała pojawić się duża bańka, stworzyły się tylko małe bąbelki, które po chwili popękały.
-Widzisz! Dawaj jeszcze raz!
Ucieszyłem się trochę i spróbowałem ponownie. Za każdym razem bańka stawała się coraz większa, aż w końcu, po 20 próbie udało mi się. Bańka była na tyle duża, że można by w niej trzymać człowieka. Ze szczęścia zrobiłem salto do tyłu! Oczywiście w wodzie, to żaden wyczyn, ale co innego można zrobić.
-Gratulacje! A teraz pędź na powierzchnię, bo Luna pewnie już czeka.-uśmiechnął się.
-Co?! Już 16!? Dobra, lecę...znaczy się płynę! Do zobaczenia!
I z prędkością wiatru wypłynąłem z zamku.

Perspektywa Luny

Godzina 15. Muszę już ruszać, bo za nim dotrę na miejsce, to minie trochę czasu. Wyjęłam z szafy przygotowane wcześniej ubrania, po czym je założyłam. Wyglądały o tak:

Do torebki schowałam jeszcze telefon, błyszczyk i słuchawki, po czym wyszłam z pokoju. Do mamy się tymczasowo nie odzywam. Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chce mi o nim niczego powiedzieć. O Jack'u też jej niczego nie powiem, tak jak ona o tacie. Zaczęłam się skradać do wyjścia, lecz na moje nie szczęście, za drzwi prowadzących do niedawno dodanego do pałacu studia nagraniowego, wyszedł jego właściciel. Wujek Czkawka.
-Cześć wujku!-wyszczerzyłam się głupio.
-Cześć Luna, a ty gdzie pędzisz?-zauważył torebkę, którą zawsze zabieram, kiedy gdzieś lecę.
-A tak sobie polatać. No wiesz, żeby wyładować stres.
-Stres? To może jak chcesz go wyładować, to może ci coś zaśmiewam? Wiem, że je lubisz.-uśmiechnął się chytrze.
-Może innym razem. Ale i tak dzięki. Pa!
-Pa!
Usłyszałam jeszcze za sobą, po czym wyszłam z pałacu i poleciałam w stronę wysepki, na której poznałam Jack'a. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się strasznie bliski. Jakbym mogła mu zaufać, chodź znamy się zaledwie 1 dzień. Lot trwał jakąś godzinę. Wylądowałam na wysepce, na której się wczoraj poznaliśmy. Jeszcze go nie było, więc chwilę poczekam. Po jakiś 10 minutach, z wody wynurzyła się biała czupryna. Uśmiechnęłam się ciepło do niego, po czym kucnęłam, aby wygodniej nam się rozmawiało.

Perspektywa Jack'a

-Hej!-przywitałem się.
-Cześć!-usłyszałem.
-Przepraszam na spóźnienie, ale pod wodą ten czas leci jakoś milion razy szybciej.
-Nie szkodzi. A w ogóle co tam u ciebie?
-Dobrze. A co z tobą i twoją mamą?- chciałem wiedzieć, co tam słychać u Elzy.
-Chyba ok, ale i tak się do niej nie odzywam. Jak można nie powiedzieć córce, nic, kompletnie nic o własnym ojcu?!- położyła się na plecach, wpatrując w niebo.
-No przyznam, z twego ojca było niezłe ziółko.-zaśmiałem się pod nosem.
-Znałeś go?- podniosła się z prędkością światła.
-Jak własną kieszeń. Albo łuski.-zaśmialiśmy się.
-Opowiesz mi coś o nim, proszę.
-A co chciałabyś o nim wiedzieć?
-Wszystko!
-No więc usiądź wygodnie, bo będzie to długa historia. A więc wszystko zaczęło się 330 lat temu. Twój ojciec, był jeszcze zwykłym śmiertelnikiem. Pewnego dnia, poszedł ze swoją siostrą na łyżwy, na jezioro. Niestety podczas jazdy, jego siostra zatrzymała się na cienkim lodzie i groziła jej śmierć. Jednak on, uratował ją, lecz sam zginął. Księżyc jednak uratował go, lecz pod inną postacią. Stał się duszkiem, takim jak ja, ty, twoja mama i jej przyjaciele. Z początku był zagubiony, nie wiedział co robić, kim był i jaki jest jego sens istnienia. Po 300 latach, poznał Strażników. Znasz ich prawda?-pokiwała głową na tak- No więc, został on tam "uprzejmie" zaproszony i dowiedział się, że wybrał go Księżyc. Nie był z tego za bardzo zadowolony. W końcu nie pamiętał, co się stało przed śmiercią. Przez najbliższe jednak kilka dni, toczył walkę z Mrokiem. Żadne dziecko w niego nie wierzyło, puki nie musiał ratować strażników, którzy myśleli, że ich zdradził. W tamtym dniu, parę dzieci w niego uwierzyło i razem pokonali Mroka. Twój ojciec zgodził się zostać Strażnikiem, ponieważ poznał swoją przeszłość. Od tamtej pory, myślał, że wszystko już będzie dobrze, kiedy do jego życia znów wkroczył Czarny Pan. Stworzył on klona, wyglądającego jak twój tata. Namącił on Strażnikom, że to twój tata jest tym klonem i mają się go pozbyć. Niestety musiał uciec przed. Przez pierwsze miesiące szlajał się po świece, ale potem postanowił się gdzieś dobrze ukryć. Z racji tego, że przez ten cały czas był w ciele nastolatka, to zapisał się do liceum. Tam właśnie poznał twoich wujków i ciotki i do tego twoją matką. Bardzo się zaprzyjaźnili, lecz nie wiedzieli kim tak na prawdę jest, tak samo jak on nie znał lodowych umiejętności twojej mamy. Dowiedział się o nich długo po tym. Oni również. Ich miłość wtedy bardziej się rozkwitła. Niestety, twojego ojca dopadli strażnicy z Mrokiem. Kiedy mieli zadać ostateczny cios, zauważył, że Elza jest w niebezpieczeństwie i wykorzystał resztki sił, aby ją ratować. Umarł. Kiedy strażnicy zrozumieli swój błąd zabrali go do bazy Mikołaja i tam po paru godzinach Księżyc przywrócił mu życie, a jego przyjaciół i ukochaną przemienił w duszki. Do tego twój tata stał się Półbogiem, to taka ranga. Był najpotężniejszą istotą jaka istniała, zaraz po Księżycu oczywiście. Jak wiadomo, wszyscy się ze sobą pogodzili, lecz później nastąpiły nowe kłopoty. Twój tata podczas zwiadów, natknął się ponownie na Mroka, a ten zmienił go w lisa. Żył w tym ciele ponad trzy miesiące, a kiedy za wygraną z loterii postawili pałac, odzyskał poprzednią formę. Tamtego dnia, wyznał całkowicie miłość twojej matce i dalej chyba sama wiesz do czego doszło. Na następny dzień nastąpiła ostatnia walka z Pitchem. Niestety twój tata poległ, a parę dni później dowiedzieli się, że Elza jest w ciąży z tobą. 
-Łał, mój ojciec był niesamowity. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym go poznać.
-Nieraz myśli się, że osoby z którymi się tęskni, są daleko, a tak naprawdę są bliżej niż myślisz. 
-Dziękuje.-powiedziała, po czym mocno mnie przytuliła.
-Nie ma za co. Tylko pamiętaj, nie mówi o tym, że mnie widziałaś. Możesz powiedzieć, co wiesz o swoim ojcu, ale nie to od kogo i w ogóle. A teraz leć. Jest już po 21. Mama się pewnie martwi.
-Ojejku! Jak ten czas leci. No dobrze, lecę. Jeszcze raz dziękuje! Widzimy się jutro!
-Do zobaczenia! -zawołaliśmy na wychodne, po czym udałem się pałacu.

Perspektywa Luny
Podczas powrotu do domu, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. W końcu dowiedziałam się kim był mój ojciec. Co prawda, nie wiem jak się nazywał i wyglądał, ale to mi wystarczy. Jestem tylko ciekawa, skąd Jack tyle o nim wiedział? Byli jakimiś bliskimi przyjaciółmi czy coś? Nie ważne. Nie wiem, jak się mu za to odwdzięczę!? Coś wymyślę, ale to jutro. Jestem zmęczona i że akurat dolatuje do domu, to położę się spać.

środa, 14 października 2015

Jelsa 2: Rozdział 1 "Kim jesteś?"

Witajcie! Dawno się nie widzieliśmy co? Nie będę was zanudzać prologami, bo w końcu mogę wszystko wyjaśnić wam tu, prawda? No więc, jeśli nie pamiętacie, to nazywam się Elza.Mieszkam razem z moimi przyjaciółmi w wielkim i pięknym pałacu, który wybudowaliśmy za wygraną w loterii. Jestem również duszkiem, który ma pilnować, żeby dzieci na całym świecie były szczęśliwe i pełne nadziei. Mam również córkę imieniem Luna. Ma 12 lat. Ma białe i długie do łopatek, gęste włosy, wielkie niebieskie oczy, bladą cerę, ma zimowe zdolności po mnie i po swoim ojcu plus tak jak wszyscy potrafi latać. A jeśli chodzi o jej ojca, to Jack Frost, mój ukochany, który niestety nie żyje już od 12 lat. Oczywiście Luna praktycznie nic o nim nie wie. Wie tyle że go bardzo kochałam. Po części przejęłam jego funkcję. Tworzę w określonym czasie zimę na całej kuli ziemskiej. Czasami zabieram ze sobą córkę, która mi bardzo pomaga i jestem jej za to wdzięczna. No dobra, to skoro wszyscy już wszystko wiedzą, to przejdźmy co się teraz dzieje. A więc...no cóż śpię. Albo spałam, ponieważ usłyszałam głośne śmiechy z przed pokoju. Leniwie przetarłam oczy i spojrzałam na przeciw, czyli tam gdzie powinno znajdować się łóżko Luny. Oczywiście tam było, tyle bez niej. I już wiem, czyje to śmiechy.Zmarszczyłam lekko brwi i niechętnie wstałam z kochanego ludzkiego magnesu (czyt. łóżka dop.aut.). Jeszcze w piżamie wyszłam z pokoju i spojrzałam w stronę córki i jak się okazuje Flynna.
-Co tu tak głośno? Jeszcze wszystkich pobudzicie. -powiedziałam, przecierając prawe oko.
-Przepraszam mamo, ale wujek Flynn opowiadał mi taki jeden bardzo śmieszny kawał. Jak chcesz mogę ci go opowiedzieć?
-Może później. Idźcie się jeszcze kłaść, bo inni pewnie śpią.-pouczyłam.
-Słucham? Elza, dotychczas to tylko ty spałaś. Mamy już 10 i właśnie z Luną wybieramy się na śniadanie.
-Słucham?!-spojrzałam do środka pokoju i zerknęłam na zegarek. 10:02. Faktycznie. No dobra trzeba się ubrać. Luna chyba też musi, bo jest w piżamie.-No dobrze, Luna chodź się ubierzemy i zaraz dołączymy do reszty. A właśnie Flynn, Strażnicy dziś będą, czy nie, bo coś tam wczoraj mówili.
-Raczej nie, bo co?
-To dobrze, więc dziś z Luną odwiedzimy dziadków!
-Super!-ucieszyła się i od razu pobiegła do pokoju.
-No to widzim się zaraz! -oznajmił Flynn i poszedł w stronę Jadalni.
Zamknęłam drzwi i podeszłam do lustra. I w co by się dziś ubrać? Jest tak średnio ciepło, więc założę sukienkę. Po chwili wyczarowałam sobie długą, niebieską, lodową suknię, bez ramiączek. Przy piersi umieściłam parę lodowych kryształków. Włosy w gruby warkocz i na bok. Gotowe! Popatrzyłam w stronę córki. Heh, pamiętam jak to ja musiałam jej szykować ubrania, a potem słuchać, że ta bluzka się jej nie podoba. Teraz sama robi sobie zakupy i sama dobiera ciuchy i efekt jest niesamowity. Dziś miała na sobie o to:
No i jesteśmy już prawie gotowe. W łazience zrobiłyśmy sobie jeszcze lekki makijaż i ruszyłyśmy w stronę Jadalni. Przed wejściem czuć już było naleśniki. Czyli śniadanie robił Kristoff, bo tylko on robi je z twarożkiem i kawałkiem owoców. Mniam! Usiadłyśmy przy stole i zaczęłyśmy jeść. Oczywiście bez śmiechów i rozmów się nie obyło. Ja przez ten czas rozmawiałam z Czkawką o moich planach. Zapytałam, czy nie mają ochoty lecieć z nami, ale postanowili zostać.  Kiedy z Luną skończyłyśmy jeść, podziękowałyśmy Kristoffowi za smaczne śniadanie i wyszłyśmy z jadalni. Skierowałyśmy się w stronę wyjścia, a kiedy wyszłyśmy wystartowaliśmy. Luna leciała ładnie i zwinnie obok mnie.
-Ahh, pamiętam twój pierwszy lot. Z Czkawką musieliśmy cię ściągać z godzinę, bo bałaś się zejść. Hahaha!
-Jestem ciekawa jak wyglądał twój pierwszy lot?-prychnęła.
-Mój? No cóż, kiedy uczy cię lis, to jest trochę trudniej. -zaśmiałam się, ale kiedy przypomniałam sobie kim był ten słodki lisek, zeszkliły mi się oczy.
-Lis? Ale jak to?
-To długa historia.
-Pewnie związana z tatą, prawda?-zasmuciła się.
-Tak, ale nie rozmawiajmy o tym i cieszmy się dniem.
Zauważyłam, że Luna zrobiłam smutną minę i westchnęła. Trzeba będzie ją jakoś pocieszyć. Pomyślmy, co by zrobił Jack?
-Ej, co powiesz na mały wyścig do celu?
-Ok! 
-No to wio!!!-krzyknęłam i przyśpieszyłam lot.
Leciałam jak strzała, lecz Luna była jeszcze szybsza. Ma to po ojcu.

Perspektywa Jack'a (szok, co?)
No dobra, wiem, że się tego nie spodziewaliście, ale DAM DAM!!! Jestem! No w połowie, bo jestem duchem. Jako zmarły niestety nie mogę się już spotykać, ani widywać z przyjaciółmi. Nie wiem co się u nich dzieje? Czy Elza nie pogodziła się z moją śmiercią? Jak w ogóle wszyscy się trzymają. Właśnie siedzę w chmurach z moją mamą i siostrą. Niedawno ich odnalazłem. Bardzo za nimi tęskniłem. Emma opowiedziała mi, co działo się z nią po mojej śmierci i w ogóle. Cieszyłem się jak głupi, że są ze mną, ale smuciłem, że nie ma przy mnie Elzy i reszty paczki. Wtem, nagle trafił we mnie jakiś biały piorun, który pojawił się znikąd. Poczułem duży ból. Ale przecież ja nie żyje, jak to możliwe, że czuje ból?! Kiedy zniknął, nie widziałem już mojej matki i siostry i zacząłem spadać z chmury, na której przed chwilą siedziałem. O co tu chodzi?! Nie mogłem wzlecieć jak zawsze w powietrze i po chwili wpadłem do wody. W końcu byłem na samym środku Oceanu Spokojnego, więc wody jest tu pełno. Nie miałem pojęcia co myśleć, więc już miałem wrócić do chmur, kiedy poczułem brak nóg. Spojrzałem niżej i ujrzałem swój wielki, niebieski, rybi ogon. Ale przecież w straciłem te moce kiedy umarłem!!! Chwyciłem się za głowę i wtem ujrzałem, że nie jestem przejrzysty. Zacząłem się dokładniej oglądać. Skóra, czuje ból, odzyskałem półbogie moce. Czyli wschodzi na tylko jedno. Ja żyję!!! Tylko jak to jest możliwe? Wtem, coś koło mnie przepłynęło, tylko, że tak szybko, że nie nie mogłem stwierdzić co. Zacząłem spontanicznie rozglądać się wokół, kiedy na przeciw mnie "stanęła" dziwna postać. W połowie ryba, w połowie człowiek. Wyglądem przypominał 30-letniego mężczyznę. Miał brązowe krótkie włosy, lekko umięśnioną klatkę, nienaturalne granatowe oczy i duży ciemnoniebieski ogon. Z lewym ręku trzymał coś w rodzaju Trójząb, tak jak ja swoją laskę. 
-Witaj Jack. -przywitał się ciepło.
-Yyy, hej? Słuchaj, nie wiem kim jesteś, mam mętlik w głowie i w ogóle, więc mógłbyś zostawić mnie samego?
-Spokojnie. Jestem Water. North na pewno ci o mnie mówił. 
-Yyy, tak tak. Sorki, ale myślałem, że będzie to jakiś stary dziadek z owłosieniem i ościstym ogonem. -zaśmiałem się.
-Wszyscy tak myślą. Chodź ze mną.-zaczął odpływać.
-Chwilka! Nie dziwi cię fakt, że z tobą rozmawiam i że mnie widzisz? Nie wiem czy wiesz, ale 12 lat temu umarłem.
-Tak wiem. Płyń za mną, a wszystko ci wyjaśnię.-powiedział spokojnie i płynął dalej.
Po chwili namysłu postanowiłem, że mu zaufam i popłynąłem za nim. Dobrze widziałem w ciemnościach w wodzie, lecz nie było to konieczne, ponieważ w jakiś magiczny sposób woda na dnie była przejrzysta i jasna. Było w niej wszystko widać. W końcu ujrzałem jakiś wielki pałac. Mniejszy od naszego, ale duży był. Wokół znajdowała się taka podwodna polana:

Pan Water wpłynął przez jedno z wejść do środka, a ja za nim. W środku było ja w normalnym mieszkaniu, meble i takie tam, tyle, że woda była do połowy. Gospodarz usiadł na jednym z foteli i wskazał na drugie, prosząc tym, abym usiadł. Zrobiłem to o co poprosił.
-No więc...
-A tak już oczywiście. A może przed tym coś zjesz?
-Nie dziękuje, chce po prostu wiedzieć, co się ze mną stało?
-No dobrze. Więc jak wszyscy wiemy 12 lat temu zginąłeś. Twoja ukochana załamała się tak samo jak reszta twoich przyjaciół. Kiedy dowiedziałem się o tym ja i widząc zrozpaczoną minę strażników, nie mogłem na to patrzeć. Od tamtego dnia starałem się wynaleźć jakąś formułkę, która cię ożywi. Nikt o tym nie wie, ale znam się odrobinę na magi i alchemii. No i właśnie dziś mi się udało.
-Łał. Sam nie wiem co powiedzieć. Na pewno dziękuje za te wszystkie starania, ale teraz muszę wrócić do przyjaciół.
-I z tym może być problem. Według mnie powinieneś przez najbliższe parę miesięcy, około 3-4 posiedzieć u mnie. Poduczę cię syrenich mocy i w ogóle. Dla nich może być to wielki szok, kiedy od tak się tam pojawisz. Postaram się ich do tego jakoś przygotować.
-No sam nie wiem. Może to dobry pomysł, ale po tych 3 miesiącach wracam, tak?
-Oczywiście.
-No dobrze zgadzam się. Tylko pójdę może teraz chwilę popływać, przetrawić to wszystko i niedługo wrócę.
-Dobrze płyń, tylko tak aby nikt cię nie zauważył i pamiętaj wróć na wieczór.
-Dziękuje Panie Water!
-Może nie tak oficjalnie. Mówmy do siebie po imieniu. Jakub. -podał mi rękę.
-Jack. Chwilkę...Jakub? Czyli inaczej Kuba? Kubuś Water?
-Tak wiem i od razu wyprzedzę pytanie, nie to nie ja wymyśliłem ten napój!-zaśmialiśmy się.
-No dobrze, to do zobaczenia!

Perspektywa Luny
Właśnie dolatywałam do domu dziadka i babci. Jeszcze 100m...75m...35m...5m...wygrałam!!!! Wylądowałam prosto przed drzwiami i odwróciłam się w stronę nadlatującej mamy. Była zaraz po mnie tylko z opóźnieniem 5 sekund. Hah! Poprawiłyśmy sobie włosy i zapukałyśmy do drzwi. Po chwili usłyszałyśmy ciche tupnięcia, a następnie ujrzałyśmy, że klamka drzwi opadła na dół. Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła moja kochana babcia. Przytuliłam ją na przywitanie. Mama również. Babcia powiedziała, że w salonie czeka dziadek. Bez namysłu zostawiłam babcię z mamą i poleciałam do niego. Siedział na kanapie i oglądał jakiś stary serial. Kiedy mnie zauważył, powoli wstał, a ja go przytuliłam.
-Jakaś ty już duża. 
-No duża już jestem, Nawet siwych włosów mam więcej od ciebie.-zaśmiałam się.
-A gdzie twoja mama?
-Jest z babcią w holu. A ty dziadku jak się czujesz?-dziadek często choruje i dlatego pytam.
-Kiedy ty przyjeżdżasz to mógłbym całą noc tańczyć.-uśmiechnął się.
Po chwili do pokoju weszły również mama i babcia.
-Cześć tato!
-Witaj córeczko.
-Jak się tata czuje?-zapytała z troską.
-Na wasz widok świetnie. I jak się trzymasz? Wiem, że dziś 4 stycznia.
-Jest dobrze.-odpowiedziała lekko smutna.
-A o co chodzi z tym 4 stycznia? To jakieś święto państwowe czy coś?
-Nie słonko, tu chodzi o twojego tatę. Dziś powinien obchodzić już 330 urodziny.
-Łał. Jestem ciekaw jak wyglądał na swój wiek?-zamyśliłam się.
-Luna proszę cię przestań.-pouczyła mnie mama.
-Ale co ja zrobiłam? Wszyscy wiecie tyle o tacie, a ja nawet nie wiem jak się nazywał!-zaczęło mnie to drażnić.
-Powiedziałam, że on jest już zamkniętym rozdziałem w naszym życiu!
-Może dla ciebie! Nie wiem jak wyglądał, jak się nazywał i jaki był, oprócz tego co się przed chwilą dowiedziała, ale to dużo nie jest. Nie wiem dlaczego nie chcesz mi o nim nic powiedzieć!? Mam chyba do tego prawo!!? Boli cię to że nie żyje, a mnie to, że go przy mnie nie ma i kompletnie nic o nim nie wiem!!! Przykro mi dziadku, babciu ale idę stąd.-ostatnie powiedziałam spokojnie.
Wstałam i podeszłam do drzwi prowadzących na taras. Wyszłam przez nie i poleciałam jak najdalej się dało. Usłyszałam jeszcze za sobą głos mamy mówiący "Luna stój!!!", lecz go zignorowałam i odleciałam. Leciałam bardzo długo, tak, żeby nikt mnie nie znalazł. Leciałam tak z godzinę i wylądowałam na jakiejś małej wysepce na środku Oceany Spokojnego. Chciałam pobyć sama. Dlaczego ona taka jest? Namówiła wszystkich, aby nikt o niczym mi nie mówił. Przecież mam prawo coś o nim wiedzieć, prawda? Wujek Czkawka powiedział mi kiedyś, że ich ostatni kontakt był w dniu, kiedy napisał coś na lodzie. Próbowałam w ten sposób z nim rozmawiać, lecz nigdy nie odpisywał. Westchnęłam. Usiadłam i oparłam się o jedną z trzech palm, po czym zamknęłam oczy.Chciałam to wszystko jakoś przetrawić, kiedy usłyszałam czyjść głośny oddech. To pewnie mama, albo któreś z jej przyjaciół. Czego oni tu chcą?!

Perspektywa Jack'a
Popłynąłem na powierzchnię i wyczołgałem się na jakąś małą wysepkę z trzema palmami. Nie miałem czym wysuszać ogona, więc zostawiłem go na swoim miejscu. Oparłem się o palmy, przecierając twarz i głośno westchnąłem. Myślałem,że w spokoju odpocznę i wszystko przemyślę, a tu nagle słyszę szuranie czyiś butów. Czyli nie jestem tu sam? Tylko kto by leciał czy płynął tu tyle mil, aby być na tej wysepce. Spontanicznie odskoczyłem na bok, bo przyznaje, że się lekko wystraszyłem. Miał mnie w końcu nikt nie zauważyć. Istota, która ze mną tam siedziała, też się wystraszyła i w tej samej chwili co ja odskoczyła. Zaczęliśmy się sobie przyglądać. Była to młoda dziewczyna...około 12 lat. Długie białe włosy i duże niebieskie oczy. Przypominała odrobinę mnie, co nas zdziwiło. Spojrzałem w jej głowę. Miała  tyle pytań. Ale zdziwiło mnie jedno: Kim jest mój ojciec? A co ona go nie zna? Biedna. Postanowiłem przerwać tą ciszę:
-Yyy, hej?
-Kim jjesteś?-zapytała lekko wystraszona.
-Jestem Jack Mróz. A ty?
-Luna. Jesteś syreną?
-Trytonem. Co ty tu robisz?
-Uciekłam chwilowo od matki. Pokłóciłyśmy się.
-Przykro mi. Tylko jedno pytanie mnie męczy...Jak się tu znalazłaś?
-Umiem latać. Mama mówi, że ona i ja jesteśmy duszkami czy czymś takim.
-To tak samo jak ja.Mam również lodowe moce.-wysypałem trochę śniegu na jej głowę.-Jestem duchem zimy i zabawy, a ty?
-Masz takie same moce jak ja i moja mama! A z tym duszkiem to nie wiem. Nie dane mi było się tego dowiedzieć.-zasmuciła się.
-Jestem pewien, że kiedyś ci się uda. Ja sam długo szukałem.
-Dzięki.
-No dobrze, muszę już płynąć. Pa!
-Chwilka! A zobaczymy się jeszcze?-zapytała z nadzieją
Hmm, sam nie wiedziałem. Spojrzałem na wodę, w końcu Water zabronił mi się spotykać z innymi. Potem spojrzałem na Lunę. Wydawało mi się, że skądś ją znam, że jest mi bliska. Jestem w końcu też duszkiem Zabawy, a uszczęśliwiać dzieci to mój obowiązek, więc czemu nie?
-Co powiesz na jutro w tym miejscu? -zacząłem czołgać się do wody, i po chwili już w niej byłem.
-Zgoda! To jutro o tej samej porze! Pa! -i odleciała.
-Pa! Tylko pamiętaj nic o mnie nie mów nikomu!-rzuciłem na wychodne i zanurkowałem. Miałem płynąć już do pałacu Jakuba, kiedy obróciłem się jeszcze w stronę dziewczyny. Nie widziałem jej już, ale popatrzyłem. Wydała się bardzo miła i sympatyczna, ale również zagubiona.
-I jak tam rozmowa?-usłyszałem za sobą męski głos, należący do Watera.
-Yyy, dobrze. Sorki, ale jakoś tak wyszło.
-Nie szkodzi. Kontaktu z córką nie mogę ci zabronić.-uśmiechnął się głupio.
-Zaraz, co?!?! Jak to córką?!?!-byłem przerażony.
-Luna to twoja córka. Zaraz po twojej śmieci, okazało się, że Elza jest w ciąży. Z racji, że ty nie żyłeś jeszcze bardziej to przeżywała, ale dala radę. Mała ma twój charakter,-zaśmiał się pod nosem.
-Znasz ją?
-Tak, przylatywała z resztą nieraz do mnie w odwiedziny. Na tej właśnie wysepce. 
-Ale dlaczego ona nie wie, że ja jestem jej ojcem? Zajrzałem jej do głowy i nic w niej o mnie nie ma, oprócz tego, że chciała by wiedzieć, kim on jest?
-Elzę bolało to, że nie ma cię przy niej i dlatego nic jej o tobie nie mówiła. Reszta to zrozumiała i postępują podobnie. Ja też, żeby nie było,chodź z czystą chęcią bym jej to wyjaśnił.
-No super. Nie ma cię 12 lat i się okazuje, że masz córkę.
-A masz zamiar jej powiedzieć?
-Jeszcze nie. Chce, aby lepiej mnie poznała, a ja ją. Bo co jeśli, mnie znienawidzi. Co ze mnie będzie za ojciec? 
-Rób jak chcesz. Ale teraz wracajmy do domu, mam dla ciebie już wolny pokój.
-Dobrze. Muszę to wszytko jeszcze bardziej przemyśleć.

_________________________________________________________________________________
Hejo!
No i mamy 1 rozdział za sobą!
Jak myślicie? Jack sprawdzi się w roli ojca? Czy Luna go polubi?
I jak reszta zareaguje, na jego powrót (ale to trochę później)?
Next pojawi się jutro lub w weekend.
A teraz idę spać, bo niedawno wróciłam i jestem wykończona.
A właśnie, zapomniałabym, zapraszam was na mojego bloga o youtuberach i przygodach Remka (reziego) i naszej bohaterce Natalii!
A teraz Narka!

wtorek, 13 października 2015

Jelsa: Rozdział 17 Koniec

Minęły już 3 miesiące od śmierci Jack'a i wieści o mojej ciąży. Wie o niej nadal tylko Ania, którą prosiłam, aby nikomu nie mówiła. Po długich naleganiach zgodziła się. Nie chce, aby ktoś jak na razie o tym wiedział. Dowiedzą się z czasem. Z śmiercią ukochanego pogodziłam się po długich pocieszeniach Czkawki, Ani i rodziców. Czasami śni mi się w nocy. Jest ze mną i obiecuje, że nigdy mnie nie opuści, lecz wiem, że za chwilę się obudzę i ta obietnica nie będzie dotrzymana. Dziś mamy trochę wyjątkowy dzień, ponieważ to już nie pamiętam która rocznica śmierci Złego Jack'a Frosta. Nie za bardzo chciałam tam iść, ponieważ co rak jest to samo. Każdy ustawia się przy zamarzniętym jeziorku w którym zginął, a potem razem z księdzem prosimy, aby jego duch odszedł łaskawie do zaświatów i spoczywając tam, nie zastraszał ludzi. Ehh, najlepiej byłoby, abym została w domu i już, ale oczywiście Merida z Punką nalegały, aby chociaż tak się z nim pożegnać. North z resztą też tam będą, a nawet po nas przyjadą, plus jeszcze nasi rodzice. No dobra, ale wracając, to właśnie szykuje coś na ten "pogrzeb" Jack'a. Założyłam na siebie czarną długą suknie, o taką:
Do tego czarne szpilki i włosy zrobione w warkocz jak co dzień. Reszta ubrała się bardzo podobnie, tyle, że chłopcy mieli czarne garnitury z białą koszulą pod spodem, a Zając czarną muszkę. Cieszyłam się, że wszyscy będą przy mnie. Po chwili, usłyszałam pukanie do mojego pokoju. Odpowiedziałam na nie "proszę!" i po chwili moim oczom ukazała się moja ruda siostra. Uśmiechnęła się do mnie ciepło i przytuliła:
-Wszystko będzie dobrze, tak?
-Tak.
-To dobrze, bo nie chce abyś mi tam jakąś śnieżycę rozpętała. -zaśmiała się cicho. Po chwili jednak dodała. -To co idziemy? Wszyscy już czekają.
-Yyy, tak, tak. Chodźmy.
Zabrałam ze sobą swoją czarną torebkę i ruszyłam za Anią. Doszłyśmy do holu. Byli już tam wszyscy elegancko ubrani i gotowi do drogi. Uśmiechnęłam się do nich odrobinę smętnie i podeszłam do reszty paczki.
-To co, gotowi do drogi?-zapytał North.
-Myślę, że tak. Lećmy już. -oznajmił Czkawka.
-No to zapraszam do sań.-powiedział trochę weselej, aby rozluźnić sytuacje. I za to jestem mu wdzięczna, ponieważ chce być silna dla niego. Dla Jack'a.
Wyszliśmy z naszego pałacu i wsiedliśmy do sań świętego. Pierwszy raz będziemy nimi lecieć, ale co to dla nas. W razie czego możemy sami polecieć i ewentualnie złapać Uszatego i Mikołaja. Kiedy wszyscy siedzieli na swoich miejscach, North głośno krzyknął "wio!!!" i lejcami ruszył renifery, które po chwili popędziły w górę. Zimny wiatr uderzał mnie w twarz, ale nie zwracałam na to szczególniej uwagi. Spojrzałam na przyjaciół. Czkawka założył marynarkę, aby ukryć skrzydła, Merida włożyła swój kochany łuk do specjalnej torby, Roszpunka splatała w warkocz końcówki długich włosów z pomocą Ani, a reszta siedziała cicho lub ze sobą gadała. Ja natomiast patrzyłam na widoki. Było bardzo ładnie patrzeć na miasta nad którymi lecimy lub zdziwione miny pasażerów samolotów. Po chwili poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Popatrzyłam w tamtą stronę i ujrzałam człowieka kolibra. Uśmiechnęła się do mnie smutno po czym zapytała:
-I jak się trzymasz?
-Dobrze. Jest już lepiej.
-Na pewno? Przecież widzę, że coś cię dołuje.
I tu miała racje. Chodzi o to dziecko. Nie wiem jak poradzę sobie w roli samotnej matki. Oczywiście wiem, że Ania i reszta mnie pomogą, ale wolałabym, żeby był to Jack. 
-No bo widzisz wróziu, ja... -chciałam jej powiedzieć o ciąży, lecz przerwał mi North.
-Jesteśmy na miejscu!!!
Straciłam już ochotę o mówieniu o mojej sytuacji Zębuszce, więc kiedy czekała, aż dokończę, powiedziałam ciche "nie ważne" i wyszła z sań. Wylądowaliśmy w małym lesie, jakieś 50m od celu. Każde z nas zostawiło w saniach niepotrzebne rzeczy i ruszyliśmy w stronę zgromadzonych. Przecisnęliśmy się przez tłum, oprócz strażników, których nikt nie widział, no chyba że małe dzieci. Po chwili nasz miejscowy ksiądz zaczął odprawiać coś na wzór mini mszy. Każde z nas słuchało. Niestety nie udało mi się wytrzymać emocji i puściłam parę łez, na co niektórzy ludzie się zdziwili, bo w końcu jak można płakać za złym Jack'iem Frostem. Gdyby znali prawdę... Msza miała się już kończyć, czyli jak zawsze. Mieliśmy już zbierać się z resztą, kiedy usłyszeliśmy koleje słowa księdza, które nas lekko zaniepokoiły.
-Dziś, jest bardzo ważny dzień i to nie dlatego, że obchodzimy kolejną rocznicę próśb do Pana Frosta, ale też dlatego, że postanowiliśmy mu pomóc. Na dzisiejszej mszy przeprowadzony będzie egzorcyzm, który mamy nadzieje, że pomoże Jack'owi wrócić do swojej rodziny.- wszyscy ludzie zaczęli klaskać i wesoło gwizdać, oprócz mnie, Strażników i moich przyjaciół, którzy stali jak wryci.
Co?! Nie mogą tego zrobić! Nie wiedziałam co robić. Chyba jednak pozwolimy im to zrobić, bo w końcu Jack i tak jest już ze swoją siostrą i rodzicami w zaświatach, wiec co za różnica. Wtem,po tej myśli poczułam trochę mocny wiatr, tak samo jak reszta przyjaciół. Nie wiedziałam o co chodzi, Przecież, dziś jest bezwietrznie. Nie wiedzieć czemu spojrzałam na lód. Przyjrzałam się mu uważniej, ponieważ zauważyłam, że coś zaczyna się z nim dziać. Porył go lekki szron, a następnie jakaś magiczna siła, zaczęła na nim pisać. Szturchnęłam ręką Czkawkę, który stał obok mnie i wskazałam na dziwne zjawisko. Ten powiadomił o tym resztę. Wszyscy spojrzeliśmy na dziwne dzieło i zrozumieliśmy, że coś tam jest napisane. Przeczytaliśmy: "Pomóżcie Mi! ~Jack"
-Jack tu jest! Jeśli tego nie zatrzymamy, to wyślą go w zaświaty! -powiadomił nas Czkawka.
Po części ucieszyłam się, że jest wśród nas, lecz zmartwiłam, że może zniknąć. 
-Nie możemy na to pozwolić! -zawołałam.
-Idziemy! -oznajmił stanowczo Czkawka - Stać!!! -krzyknął głośno, przerywając egzorcyzm.
-O co tu chodzi? -zapytał zdziwiony ksiądz.
-Nie możemy wysłać Frosta w zaświaty! -krzyknął Flynn.
-Dlaczego? Chcemy mu tylko pomóc.
-Pomóc? A skąd wiecie, że tej pomocy chce?- odpowiedział Kristoff
-A ty chłopcze skąd możesz to wiedzieć?
-A stąd, że się z nim przyjaźnimy, a raczej przyjaźniliśmy. I wiemy, że jest dobry i nie chce odchodzić. 
-Dzieci, Pan Frost zabił wiele osób i ...
-Zabił? A co znaleźliście jakieś ciała w tym jeziorze?
-No nie, ale...
-Przykro mi proszę księdza, ale te wszystkie legendy o Jack'u Froście to bzdury. Mam pytanie do wszystkich? Kto z was znał Jack'a Mroza? Białowłosy, blada skóra, niebieskie oczy. No proszę!
Prawie wszyscy podnieśli ręce.
-Czyli rozumiem, że nikt z was nie zginął. Bo właśnie ten Jack Mróz, którego tak znaliście to on jest Jack'iem Frostem! Pewnie myślicie, że zwariowałem, ale to prawda. Był on duchem Zimy i Zabawy. Był kimś w rodzaju święty Mikołaj czy Wielkanocny Zając. Proszę zapytać dzieci, kto koło mnie stoi? -dzieci oczywiście widziały Strażników stojących koło Czkawki. Maluchy zaczęły oczywiście się cieszyć, a rodzice po uwierzeniu zdębieli.
-Ale Frost nie był zdolny do przyjaźni i uczyć. On... -zaczął Ksiądz.
-To dlaczego, zaraz przed zaczęciem egzorcyzmu poprosił nas o pomoc? Jeśli nie wierzycie, to spójrzcie tam! -Czkawka wskazał na napis stworzony przez ducha Jack'a, po czym dokończył. -Nie myślcie, że to my zrobiliśmy, ponieważ, nie umiemy tworzyć szronu, który jest jak widzicie tylko fragment. Jack miał uczucia i potrafił kochać. I nigdy nikogo nie zabił.
-A więc gdzie jest ten was Jack?
-Niestety nie żyje, od 3 miesięcy. Zabił go zły demon, którego człowiekiem nazwać nie mogę. -oznajmiła smutno Merida.
-Do tego, Jack spodziewa się potomstwa! -powiedziała głośno Ania. A prosiłam ją o coś!
Wszyscy z naszej paczki spojrzeli na mnie trochę zmieszani.
-Elza, dlaczego nam nie powiedziałaś? -zapytała z troską Wróżka.
-Mieliśmy tyle problemów, że nie chciałam wam jeszcze dokładać tego, że jestem w ciąży.-uśmiechnęłam się smutno.
Wtem wszyscy podeszli do mnie i przytulili. No i właśnie od tamtego momentu przestano uważać Jack'a za złego. Wieczorem, każda płyta, komiks i reszta rzeczy związana ze złym Jack'iem została zrzucana na stos, a na koniec spalona. Rodzice, przyjaciele i Strażnicy złożyli mi życzenia z powodu ciąży. Impreza z okazji odkrycia prawdy o mym ukochanym trwała całą noc. Nad ranem kiedy sama siedziałam nad jeziorem, na lodzie pojawił się lodowy napis "Dziękuje <3". Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam.
-Kocham Cię.
Te "dziękuje" to ostatnie co mi już napisał. Więcej już mi nie napisał. Nie wiedziałam czy tam jest, czy nie. Miałam nadzieje, że jest wśród nas, lecz kto wie, co dzieje się z jego duszą. Parę miesięcy później urodziłam piękną, białowłosą córeczkę o niebieskich oczach imieniem Luna. Nie wiem czemu tak, po prostu podoba mi się to imię. Jest trochę podobna do Jack'a. Otrzymała również nasze lodowe moce, więc z brzdącem będą problemy. Oczywiście jej rodzicami chrzesnymi  zostali Czkawka i Ania. Oczywiście z czasem mała pytała o swojego tatę, lecz mało jej o nim mówię. Nie umiem o nim rozmawiać, z powodu smutku. Kocham Lunę, ale kiedy wspomina coś o Jack'u to serce mi pęka. Reszta to rozumie i też nic jej nie mówią. Mam nadziej, że on mi to wybaczy. No więc tak kończy się to wszystko, no przynajmniej na razie. A więc do następnego spotkania!

Koniec części 1

_________________________________________________________________________________
Hejka!
No więc mamy już za sobą część 1. Yeay!
Możliwe, że już jutro pojawi się pierwszy rozdział nowego sezonu!
Mam wenę i czas, więc rozdziały chwilowo powinny być częściej.
Mam nadzieje, że się podobało, bo szczerze, to pod koniec, jak to pisałam, to uroniłam łzę.
No co, wzruszające, przynajmniej dla mnie!
A teraz narka. Zmęczona jestem.
Do zoba!