Ile nas tu było

wtorek, 29 grudnia 2015

Nowy Blog!

No hejka!
Chciałabym was powiadomić, o tym, że założyłam nowego bloga.
Mam nadzieje, że się spodoba i ktoś dołączy do mojej watahy.
Oczywiście, będę kontynuowała tego bloga, lecz nexty będą się pojawiać trochę rzadziej :'(
A teraz trzymajcie się!
Cześć!

piątek, 25 grudnia 2015

Jelsa 2: Rozdział 15 "Masz miękkie serce, to miej twardą dupę!"

Właśnie dolecieliśmy do bazy Northa. Ja siedziałem na ramieniu Elzy, a Czkawka leciał obok. Nagle poczułem zapach w powietrzu. Pierniki! I futro? Zając! Matko ten futrzak będzie, ale nieważne, bo North ma pierniki! Najlepsze na świecie. Zaczęliśmy szukać gospodarza. Po chwili dotarliśmy do Jadalni. Szczerze, to miałem wielką nadzieje, że Mikołaj tam będzie, bo stamtąd wydobywał się ten słodki zapach słodkości. Śmiało weszliśmy do środka. Strażnik nadziei siedział przy stole, razem z uszatym. Jednak największą uwagę skupiłem na talerzu leżącym na stole. PIERNIKI!! Z trudem powstrzymywałem się, aby nie doskoczyć tam i zjeść ile ich wlezie. Święty i Kangur popatrzyli w naszą stronę.
-Yyy, no hej. North, mamy problem.-powiedziała zdołowana Elza.
-No właśnie widzę.-powiedział zaskoczony, kiedy zeskakiwałem na stół.-Jack, coś ty znów narobił! Dopiero wróciłeś i znowu pakujesz się w kłopoty?!
-Ej! Po pierwsze tym razem to wina Czkawki, a po drugie, nie drzyj się tak! Smoczy słuch i bycie małym plus głośny krzyk to nie fajne połączenie!
-Dobrze, przeprasz...Zając weź się ogarnij.-starał się nie krzyczeć.
Popatrzyłem w stronę Kangura. Tak się śmiał, że prawie spadł z krzesła.
-Jaki liliputek!!-śmiał się dalej.
Lekko wkurzony, strzeliłem do niego lodem, przez co oberwał w twarz i upadł na podłogę. Kiedy wstał miał całą głowę w śniegu, a wąsy pokrył lód.
-Zabije!
-Teraz to chyba nie mamy równych szans, nie uważasz?-uśmiechnąłem się chytrze.
-North weź mu pomóż, bo nie wytrzymam. I do tego bałwan jeden ma racje!
-A tak w ogóle, powiecie mi ja to się stało?-zapytał zmęczony naszą kłótnią.
-Może powiem w skrócie. Czkawka jakimś cudem się zmniejszył, ja go znalazłem i się zaraziłem, potem poszliśmy do jego labu z próbą powiększenia, po nieudanej próbie znalazła nas Luna, potem reszta i teraz wy.
-No dobrze. To wszystko?
-Tak.
-Czyli mało wiemy, A więc chodźmy do mojej biblioteki. Może coś tam znajdziemy.-oznajmił.
-Ja z Czkawką tu zostaniemy i poczekamy. Tylko będziemy przeszkadzać.-uśmiechnąłem się głupio.
-Hmm, no dobrze.-powiedział i wyszedł. No to jesteśmy sami z Czkawką.
-Dlaczego chciałeś zostać?-zapytał zdziwiony.
-A to dlatego!-wskazałem na górę pierników.-Smacznego!-krzyknąłem i pobiegłem w stronę słodkości.\
Czkawka też nie mógł się oprzeć i zaczął je za mną zajadać. Było ich mnóstwo, tak jak czasu na pałaszowanie ich. Mniam! Od 12 lat ich nie jadłem! Jedliśmy tak chyba z 15 min., kiedy otworzyły się drzwi i wszyscy wrócili. Akurat połykałem ostatni kawałek piernika. Nic już nie zostało! Popatrzyłem na Northa. Zaczął się robić czerwony jak pomidor. Ups. To chyba chodzi o to, że nic nie znaleźli XD. Po chwili Miko zaczął coś tam wrzeszczeć, ale zrozumiałem z tego wszystkiego tylko "Zjedliście moje pierniki!!!", a dalej to bełkot. Potem mieliśmy coś w rodzaju biegów, bo Miko chciał nas za to zabić. Ja tam z gracją omijałem jego wielkich łapsk, lecz za ostatnim razem nie miałem tyle szczęścia i zostałem złapany i zamkniętych w jego dłoniach. Pachniały sosną. Dziwne? Poczułem, że gdzieś przechodzimy, Po chwili uwolnił mnie z "uścisku" i nie zgadniecie gdzie się znalazłem. W domku dla lalek. A co miałem na sobie? Różową sukienkę. Popatrzyłem wściekle na śmiejących się przyjaciół i Strażników. Aby się ogarnęli donoście ryknąłem (no wiecie, jak smok dop.aut.). Zadziałało. Zdarłem niedbale z siebie tą wstrętną kieckę i od razu przeszedłem do sedna.
-I co znaleźliście coś?
-Niestety, ale nie. Nie wiemy jak was powiększyć.-powiedział już smętniej Miko.
-To spróbujcie chociaż laskę pomniejszyć, żebym mógł latać!-powiedziałem jak gdyby nigdy nic.
-Nie rozumiesz? Nie wiemy jakim cudem się zmniejszyliście! Ty i Czk...Gdzie on właściwie jest?-wszyscy zaczęli się rozglądać.
Nagle do pokoju jak gdyby nigdy nic wszedł Czkawka. A co najlepsze w normalnych rozmiarach!
-Czkawka!? Ale jak ty urosłeś?!-zdziwiła się Punka.
-A no tak! To taka śmieszna, krótka historia. A więc, okazuje się, że zmniejszanie to moja moc.-wyszczerzył się głupio.
-A mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego ja taki jestem?!
-Jak nocowałem u ciebie, musiałem niechcący się zmniejszyć śpiąc.
-Powiększ go/mnie!!-wrzasnęliśmy razem.
-No już dobra, spokojnie!
Czkawka machnął lekko ręką, a ja ponownie zyskałem normalny rozmiar.
-Zabije cię!!-krzyknąłem, starając dogonić uciekającego już Czkawkę.
Zamieniłem się w smoka i zacząłem za nim biec.

Perspektywa Elzy.
-Nie wytrzymam z nimi psychicznie.-powiedziałam kiedy te palanty wybiegły z pokoju.
-Ja też.-odpowiedzieli wszyscy zgodnie.
-To może wywieźmy ich na...-zaczął już zadowolony Zając.
-Nie!-powiedzieliśmy wszyscy naraz.
-No dobra, dobra.
Po chwili chłopcy wrócili do sali uśmiechnięci od ucha do ucha.
-Czkawka, chciałby przeprosić!-zawołał rozweselony Jack.
-Słucham?! To ty zionąłem we mnie lodem i przez ciebie nie mam czucia w lewej nodze!
-Trzeba było mnie nie zmniejszać!
-Trzeba było mi nie pomagać!
-O Księżycu! To przepraszam, że jestem taki pomocny!
-Masz miękkie serce, to miej twardą dupę!
-Możecie już skończyć?! Dzięki North za pomoc. Jack! Do domu! A ty Czkawka mógłbyś być dojrzalszy!-zawołałam wściekła.
-Wściekła żona, ratuj się kto może!-zaśmiał się Flynn.
-Nie jesteśmy małżeństwem!-zawołałam z Jack'iem.
-Jeszcze.-wyszeptał do reszty, lecz i tak to usłyszałam.
Przy wyjściu, Jack zamienił się w smoka, bo nie miał tej swojej laski, a my polecieliśmy dzięki wiatrowi do domu.

środa, 23 grudnia 2015

Jelsa 2: Rozdział 14 "Jack! Ty jesteś ojcem! Powinieneś być bardziej odpowiedzialny i dojrzały!"

-No dobra, to macie jakiś plan?-zapytała po chwili namysłu.
-Nie za bardzo. Do tej pory nic nam nie wyszło. North pewnie umiałby nam pomóc, tylko jak my się dostaniemy na biegun północny?-podrapałem się po głowie.
-A to już zostawcie mi!-powiedziała pewna Luna, po czym wstała i podeszła do drzwi.-No chodźcie.
-Ale gdzie?-zapytał zdezorientowany Czkawka.
-No do mamy i reszty. Na pewno coś wymyślą.
-Ta, pamiętasz stare dobre czasy?-zaśmiałem się do Czkawki
-Ta, zaczyna się najpierw od kłótni, potem Flynn komuś dokucza, a na koniec wyjście z problemu. Czyli inaczej mówiąc...
-Wolę jednak zostać mały.-usiedliśmy z aniołem po turecku, pokazując tym, że nigdzie nie idziemy.
Jednak po chwili Luna podeszła do nas i złapała za kaptury, które oboje akurat mieliśmy i wyniosła za drzwi.
-Mam pytanie. Co robisz?-zapytałem, starając się nie krzyczeć.
-To co wam wcześniej powiedziałam.-oznajmiła, stawiając nas na swoich ramionach.
-Ale ja nie chce do nich iść. Elza mnie przecież zabije!
-Ale przecież to wina wujka!-zaśmiała się.
-Córeczka tatusia.-powiedział oburzony.
-Zazdrościsz, że nie masz swojej!-zawołałem do niego.
-Ale ja za to nie mam 300 lat na karku!
-Nawet nie skapniesz się, jak to szybko leci!

Po chwili dotarliśmy do salonu. Już przed drzwiami słychać było ich rozmowę na mój i Czkawki temat. Zaraz będziemy go dalej wdrażać -_-. Luna popatrzyła to na mnie, to na Czkawkę, po czym otworzyła drzwi i weszła. Wszyscy spojrzeli na nią, po czym zaskoczeni na nas, ale to po chwili, bo na początki nas nie zauważyli.
-Yyy, posłuchajcie. Mamy chyba taki mały problem.-powiedziała Luna.
-Ej to mój tekst!-powiedziałem oburzony.
Czkawka podfrunął do stolika do kawy, a ja przeniosłem się tam z pomocą córki.
-Jack? Czy mógłbyś mi powiedzieć, czy jest taki czas, abyś nie ładował się w kłopoty?!-powiedziała wkurzona Elza.
-Yyy, nie.
-Jack! Ty jesteś ojcem! Powinieneś być bardziej odpowiedzialny i dojrzały!-darła się dalej.
-I mówisz to do Ducha Zimy.-powiedziałem zażenowany-Jeszcze powiedz Flynn'owi, żeby był poważny.
-Dobrze wiesz o co mi chodzi!
-Wiem. Ale tym razem to wina Czkawki!-zwaliłem wszystko na przyjaciela.
-Nie no jasne.
-Ale jak to się stało?-zapytała zdziwiona Punka, która dotąd uspokajała Meride i Flynn'a od śmiechu, którym wybuchli kiedy nas zobaczyli.
-A to już wam opowiemy po drodze.-oznajmiła Luna.
-Jakiej drodze?-zapytali wszyscy naraz.
-Na biegun północny do Św. Mikołaja. Tata mówił, że będzie wiedział co zrobić.
-No dobra, tylko jak my was tam przeniesiemy? Jak będziecie na nas siedzieć, to pod wpływam wiatru będziecie spadać, a Czkawka zamarznie!-zapytała wycierając łzę ze śmiechu Merida.
-Chyba mam pomysł.-popatrzyła na nasz złowieszczo Elza.
Przełknęliśmy z Czkawką ślinę. Zaczynam się trochę bać.

*  *  *
Nie zgadniecie co wymyśliła moja dziewczyna! Wsadziła nas do swojej torebki i zadowolona! Jaki wstyd. I nie mogła jej chociaż opróżnić?! A nie co chwila przygniata nas jak nie jej 6 calowy telefon to jakieś inne bzdety. Kobiety! Jednak dawaliśmy radę z Czkawką. Po 30 minutach lotu, poczułem, że robi się zimniej.
-Trochę tu zimno.-powiedział lekko się trzęsąc.
-Musieliśmy wkroczyć na biegun. Niedługo będziemy na miejscu. Dasz radę?
-Nie wiem.
-Poczekaj, może znajdę coś w tych śmieciach.
Zacząłem przeszukiwać te rupiecie, aż w końcu znalazłem jakiś mały (dla nas normalnych rozmiarów) fragment jakiegoś materiału. Mówiłem, te dziewczyny wszystko tu wrzącą! Nie zdziwię się, jak znajdę tu zdechłego szczura! Podałem przyjacielowi "koc", a ten się nim okrył.
-Zaraz będziemy na miejscu!-usłyszałem głos Elzy.

wtorek, 8 grudnia 2015

Jelsa 2: Rozdział 13 "Dajcie jeszcze Flynn'a i będzie cud miód"

Zrezygnowani z Czkawką zaczęliśmy bezczynnie chodzić po domu. I co my teraz zrobimy? Na zawsze pozostaniemy tacy mali? Czy powiadomić o tym resztę? Czy może pomyśleć jeszcze co mamy zrobić? Czkawka chyba też nad czymś myślał, bo również się nie odzywał i szedł przed siebie. Oboje się martwiliśmy. Chodź to nie jest najgorsza rzecz jaka nas...a przynajmniej mnie spotkała. Po parunastu minutach chodzenia, postanowiliśmy odpocząć. Usiedliśmy więc pod ścianą i dalej w ciszy zastanawialiśmy się co dalej?
-I co wymyśliłeś coś?-przerwałem w końcu niemiłą ciszę.
-Pustka. Zero pomysłów. Nie wiem jak nas powiększyć, skoro powiększenie naszych atomów nie działa.
-A może...-chciałem już coś zaproponować, kiedy usłyszeliśmy jakieś szmery za drzwiami na przeciw.
Podniosłem głowę wyżej, aby zobaczyć, czyj jest ten pokój. "Elza i Luna". Wzruszyłem ramionami , po czym wstałem i udałem się w stronę drzwi.
-A ty dokąd?-usłyszałem za sobą.
-Do pokoju córki i przyszłej żonki.-uśmiechnąłem się chytrze,
-Już planujesz...?-zatkało go.
-Nie jeszcze nie, ale kiedyś chyba trzeba Lunie stworzyć normalną rodzinę, co nie?
-Normalnej to ona nigdy nie będzie mieć, ale prawda.
Po chwili Czkawka do mnie dołączył i zaraz oboje czołgaliśmy się pod drzwiami. Kiedy w końcu się doczołgaliśmy, ujrzeliśmy coś, co przeszło moje najmniejsze oczekiwania. Luna stała przyparta do ściany. Pomiędzy jej nogami i rękoma a biodrami, były wbite ostre lodowe sople. W pokoju panowała śnieżna burza, tak duża, że ledwo się z Czkawką trzymaliśmy. Dodatkowo, w stronę mojej córeczki, wolnym krokiem zmierzał mały potworek stworzony zapewne przez nią, z dużymi lodowymi kłami i pazurami. Dla mnie i anioła był gigantem, ale dla reszty to zwyczajna kulka śnieżna. Luna natomiast wyglądała, jakby w ogóle nad tym nie panowała. Myślałem, że panuje nad mocą, ale jak widać ma coś po Elzie.
-Jack, weź coś zrób!-usłyszałem lekko przerażony głos Czkawki.
-No już, już!
Po chwili machnąłem mocno rękoma, a cały harmider zatrzymał się i opadł na podłogę. Sople które więziły Lunę, zamieniły się w biały proch i opadły, a potworek rozsypał się. Po chwili białowłosa upadła na kolana i zaczęła głośno oddychać. Ja przez ten czas wdrapałem się na łóżko i stanąłem na jego krawędzi, aby lepiej było widzieć, czy nic poważnego nie stało się Lunie. Klęczała i nadal ciężko oddychała, jednak po chwili zaczęło do niej docierać, że to nie ona to wszystko powstrzymała.
-Mama? Tata? Jesteście tu?-zaczęła się rozgląda po pokoju, lecz nadal w klęczącej pozie.
Chwilę się zastanowiłem co zrobić. Powiedzieć jej, że z Czkawką się zmniejszyliśmy, czy przekazać jej telepatyczną wiadomość, że nic się ze mną nie dzieje i, że niedługo wrócę. Ale szczerze, to po co ją i resztę oszukiwać? Może nam pomogą?
-Luna!!! Tu jestem!!!-wołałem ją. Oby to usłyszała.
-Co ty robisz?!-usłyszałem za sobą anioła.
-Wołam swoją córkę. Może ona i reszta nam pomogą.-wyjaśniłem.
-Ta i wyśmieją. Dajcie jeszcze Flynn'a i będzie cud miód.-zakpił.
-OK. Masz do wyboru: zostać w małym ciałku nie wiadomo ile, lub poprosić kogoś o pomoc i szybciej wrócić do większych rozmiarów.
-Niech ci będzie. Ale jak Flynn będzie chciał nas przebrać w sukienki dla lalek to ty idziesz na pierwszy ogień.
-Jak chcesz.-wzruszyłem ramionami-Luna!!!-wołałem dalej.

Perspektywa Luny
Byłam z lekka zdezorientowana. Z początku chciałam stworzyć sobie małego śnieżnego pieska, którego chciałam posłać na poszukiwania taty, lecz coś mi nie wyszło i moc wymknęła mi się spod kontroli. Kiedy już myślałam, że to mój koniec, bo jeden z ostrych sopli zbliżał się do mojego brzucha, cały harmider ustał, a ja przerażona upadłam na kolana i starałam się nie zemdleć. W tym samym czasie myślałam również o tym, jak to się stało? Kto to wszystko zatrzymał? Może to mama lub tata gdzieś tu są. Po chwili zaczęłam się rozglądać i nawoływać rodziców, Jednak nikogo nie widziałam. Lecz po chwili usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Było to jednak ciche wołanie, że aż cud, że w ogóle je usłyszałam. Zaczęłam kierować głowę w stronę tego głosu, aż w końcu natrafiłam na łóżko. Niby nic tam nie zauważyła, do puki mój wzrok nie spostrzegł jakiś chyba postaci. Powoli wstałam i podeszłam do łóżka. Z początku pomyślałam, że to moje stare małe lalki, a tu kogo widzę?
-Tata?!-zatkało mnie. Dlaczego mój ojciec ma jakieś 5 cm. wzrostu?!
-I wujek Czkawka!-usłyszałam nagle. Spojrzałam lekko w prawo i faktycznie stał tam nie kto inny jak wujek.
-Hej skarbie!-usłyszałam od taty.
-Co się wam stało?! Macie jakieś 5 cm!
-Śnieżynko, po pierwsze nie krzycz tak. Mam słuch smoka a jeszcze jak jestem w mniejszej wersji to dla mnie męczarnia.-stęknął.

Perspektywa Jack'a

Myślałem, że zaraz eksplodują mi uszy. Nie wiem, dlaczego nie mogę zmieniać się w smoka, a ten słuch i wzrok pozostaje. Ale z resztą. Po tym jak Luna, sobie wszystko na spokojnie przetrawiła, zaczęliśmy tłumaczyć jej jak to wszystko się stało. Dla niej to nowość takie wpadki, ale skoro wróciłem, to musi się do tego przyzwyczaić (a jeśli chodzi o wracanie...Jack gdzieś mi zaginął. Już go od miesiąca nie widziałam. Wiem, że zima się zbliża i musi pracować, ale na chwilę mógłby wstawić do siostry...ups, wydało się XD dop.aut.). Kiedy białowłosa już chyba wszystko ogarnęła, zaczęliśmy myśleć co dalej.

wtorek, 1 grudnia 2015

Jelsa 2: Rozdział 12 "Czkawka, weź się ogarnij!"

Na następny dzień, postanowiliśmy z Czkawką przyśpieszyć trochę naszą wędrówkę, dlatego on zaczął lecieć, a ja tworzyć lód po którym z olbrzymią prędkością się ślizgałem jak na łyżwach. W ten sposób dotarliśmy do najgorszego punktu naszej podróży...schodów. Z lekkim przerażeniem spojrzałem w górę. Te schody są jak Monte Everest! Czkawka się tak tym nie przejął, bo on umie latać, a ja? Z aniołem zaczęliśmy obmyślać plan jak dostać się na górę.
-A może wezmę cię jakoś podniosę i polecę na górę?-zaproponował.
-Nie. Tak nie. A może będę tworzył sobie śnieżne górki pod sobą i tak będę się wspinał.
-Dobry pomysł. No to ruszamy!-zawołał i podleciał na pierwszy schodek.
Podszedłem do schodów i zacząłem tworzyć pod sobą śnieżne górki, które podsadzały mnie wyżej. Po chwili górka była wystarczająco duża, abym bez problemu wszedł na stopień. Czyli ten sposób działa! Reszta drogi zajęła nam 4 godziny z przerwami. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, mogłem ujrzeć nareszcie to miejsce zwane...laboratorium Czkawki. Nie wyglądało jakoś nadzwyczajnie. Pod ścianami szafki, a na nich stojące probówki z kolorowymi płynami, które na pewno nie są do picia. Nagle zauważyłem, że nie ma przy mnie Czkawki. Zacząłem się rozglądać, gdzie on może być, kiedy usłyszałem jego wołanie z góry. Podniosłem głowę i zauważyłem jego głowę. Machnął ręką, na znak, abym tam jakoś wszedł. Wyczarowałem sobie więc tak jak na schodach śnieżną górkę i w ten sposób dotarłem na szafkę. Czkawka już coś tam zaczął robić, bo widziałem, jak dosypuje kolejne składniki do czerwonego płynu. Ja się na tym nie znam, więc usiadłem na leżącym tam zeszycie i czekałem aż skończy. Myślami wciąż byłem przy Lunie. Po dzisiejszej nocy męczyło mnie koszmarnie sumienie. Własna córka boi się, że zostawię ją i jej mamę samych. Przecież kocham je najbardziej na świecie! Wtem poczułem lekkie puknięcie w głowę. Wróciłem myślami do labu i zerknąłem na Czkawkę.
-No w końcu wróciłeś! Pięć minut staram się ściągnąć cię na ziemię!
-Przepraszam. Zamyśliłem się.
-Zauważyłem. Dobra, nieważne. Chodź mi teraz schłódź ten płyn.
Podszedłem do szklanej probówki i dotknąłem szkła. Było ciepłe, lecz tylko przez chwilkę, bo płyn po chwili stał się niebieski i zimny. Odsunąłem rękę.
-I myślisz, że to zadziała?-wskazałem miksturę.
-Mam nadzieje. Bo inaczej nie wiem, co z nami będzie.
-No dobra, to wypróbuj tego na mnie.-odsunąłem się kawałek, żeby zrobić miejsce.
-O nie! To ja będę królikiem doświadczalnym!
-Czkawka, weź się ogarnij! Ja nim będę! Skoro mogłem być lisem to królikiem też mogę!
-Nie o to mi chodzi! Jack, ty masz córkę i dziewczynę. Chcesz, żeby się potem zamartwiały, jeśli mikstura nie zadziała?
-A no nie. No dobra, to stawaj. -wskazałem na szklany, mały prostokąt.
Brunet wykonał moje polecenie, a ja dzięki syrenim mocom, przeniosłem trochę substancji z naczynia na Czkawkę. Hehe. Fajna zabawa. Chwilkę odczekaliśmy, ale nic się nie działo. Może trzeba odczekań z jeden dzień, albo dłużej?
-Ej, nie powinno się coś już stać?
-Powinno. Może to nie działa?
-A może coś źle zrobiłeś?
-Nie. Na chemii się nigdy nie pomyliłem. To po prostu nie działa.
-No to co robimy?-zapytałem zmartwiony.
-Nie wiem.

niedziela, 29 listopada 2015

Jelsa 2: Rozdział 11 "Luna!!! Nie tworzymy lodu w domu!!!"

Z Czkawką idziemy już korytarzem od dwóch godzin. Sam już nie wiem ile jeszcze do tego mini laboratorium, ale sądzę, że czeka nas jeszcze olbrzymi kawał. Odkryłem, że mogę tworzyć lód bez pomocy kija, więc to chyba jedyny plus dzisiejszego dnia. Nie wiedzieć czemu, z Czkawką szliśmy w ciszy. Nie wiem o czym gadać. To pierwszy raz kiedy w takim "bagnie" jestem z kimś i...no sami wiecie. Zajrzawszy do jego głowy, wiem, że myśli nad tym, jak zrobić tą miksturkę. Nie znam się na chemii więc z tym mu nie pomogę. Nagle usłyszeliśmy głośne huknięcia. Zatrzymaliśmy się. Po chwili, niedaleko nas pojawiła się warstwa lodu, a zaraz po tym, po zamarzniętej wodzie, przemknęła Luncia, a za nią Flynn. Co te baran znów wymyślił!? A co jak nie wyrobią na zakręcie i Luna uderzy w ścianę. Jeszcze rękę złamię.
-Luna!!! Nie tworzymy lodu w domu!!!-wrzasnąłem (ta, codziennie słyszę to od swojego taty XD dop. aut.)
-Łał, Jack, a od kiedy z ciebie taki troskliwy tatuś, co?-zaśmiał się Czkawka.
-Oj przestań. Bycie ojcem to ogromna odpowiedzialność. Nadal nie wiem czy dobrze spisuje się w tej roli, ale jak będą się ślizgać na samym środku korytarza, to w końcu wpadną na ścianę.
-Jakbyś Flynna nie znał. On zawsze coś głupiego wymyśli. A tak w ogóle, to jestem duszkiem Zabawy, prawda? Chyba powinieneś do niej dołączyć, a nie jak stary grzyb wszystko komentować.
-Aż tak ze mną jest źle!?-wystraszyłem się.
-No trochę. Ale nie ważne. Może załatwmy sobie coś do jedzenia.
-No przydałoby się. Głodny jestem.
-Ja też. Kuchnia jest niedaleko.
I ruszyliśmy dalej. Faktycznie po parunastu minutach byliśmy już w kuchni. Teraz tylko co zjeść i jak to zdobyć?
-Dobra mam pomysł. Podlece do blatu i coś tam znajdę, a potem zrzucę do ciebie.
-Ok. A ja zajmę się czymś do picia.
Czkawka kiwnął głową na znak zgody i poleciał na górę. Ja przez czas jego poszukiwań stworzyłam lodowe szklanki, które się nie rozpuszczą pod wpływam ciepła naszych ciał...a przynajmniej Czkawki, po czym stworzyłem w nich trochę błyszczącego śniegu, który po chwili się rozpuścił i zamienił w wodę. No i picie mamy gotowe! Po chwili usłyszałem wołanie Czkawki:
-Jack!! To co jemy?! Znalazłem owoce i parę warzyw!!-zawołał.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę z taką powagą, jak dorośli odpowiedzialni ludzie, lecz po chwili wybuchliśmy śmiechem. Brunet o mało nie spadł z blatu.
-Dobra, a teraz bez jaj. Dawaj te ciastka!-przewidziałem już wcześniej co znalazł.
Po chwili Czkawuś przytoczył wielkie ciastko z kawałkami czekolady i zepchnął je na dół. Słodycz wylądowała koło mnie i pękła na pół. Będzie nam łatwiej dzielić.Zaraz po tym koło mnie wylądował również skrzydlaty. Podałem mu lodową szklankę, na co trochę drygnął. A no tak, zapomniałem, że on odczuwa zimno. Mądrala jednak wpadł na dobry pomysł i owinął dłonie ściągniętym z rąk kawałkiem bluzy.Z racji tego, że ciastko było naszej wielkości, to zjedliśmy go tylko pół. Mniam! Takie śniadania mi pasują! Kiedy byliśmy już najedzeni i osłodzeni, wyszliśmy z kuchni i ruszyliśmy w dalszą "podróż". Przeszliśmy naprawdę dużo. Na noc postanowiliśmy, że zatrzymamy się przy drzwiach pokoju Elzy i Luny. Kiedy Czkawka szykował sobie tam coś do leżenia (a było to pomiędzy ścianą, a dużym, stojącym wazonem z jakimś kwiatkiem), to ja zakradłem się pod drzwiami do pokoju mojej kochanej rodzinki. Elza siedziała na łóżku i czytała jakąś książkę dla matek, a Luncia leżała na łóżku z słuchawkami i wyglądała na z lekka zmartwioną. Ciekawe co ją trapi? Po chwili przyglądania się nim, Elza zgasiła światło, więc z braku zajęcia, wróciłem do Czkawki. Ten jednak też już smacznie spał, więc wyczarowałem sobie lodowy materac, koc i poduszkę, po czym zasnąłem.

*  *  * Noc
Spałem sobie smacznie, kiedy obudziły mnie dziwne hałasy za drzwi. Z racji tego, że za nimi znajdowały się najważniejsze osoby w moim życiu, szybko wstałem i wślizgnąłem się do środka. Czkawka nadal spał jak zabity, więc się nim tam nie przejmowałem. Kiedy byłem już w środku, zauważyłem siedzącą po turecku Lunę, która...płakała. Tylko co jej się stało? Po chwili zauważyłem, jak Elza szybko wstaje i podchodzi do córki. Usiadła obok niej, a ta natychmiast się do niej przytuliła.
-Kochanie, co się stało? Znów miałaś zły sen?-czy ja usłyszałem zły sen? Mrok za mało jeszcze ode mnie oberwał, że się nie nauczył, że ma zostawić moją rodziną w spokoju.
-Tak.-usłyszałem zapłakany głosik Luny.
-A co się w nim działo?-zapytała z troską. Chciała, aby jej ulżyło, jak się wygada.
-Śniło mi się, że tata nas zostawił...Ale to nie przez śmierć. Powiedział, że nas nie kocha i znikł. A ja nie chce go znów stracić.-płakała wtulona do Elzy.
-Śnieżynko, tata na pewno nas kocha i nigdy by nas nie zostawił.
-Ale dziś cały dzień go nie było. A obiecał mi wspólny lot do dziadków, aby poinformować ich wszystkich, że żyje.
-Może miał pilne wezwanie do Strażników. Przecież obie wiemy, że na tatę liczą miliony dzieci.
-A co jeśli nie? A co jeśli Mrok coś mu zrobił?
-Twój tata jest dla niego za silny. A nawet jeśli, to zaczarowałby go syrenim śpiewem i wrócił do nas.
-Obiecujesz?
-Obiecuje.
Bolało mnie serce, na wszystkie słowa Lunci. Gdyby wiedziała, że tu jestem.
-Luncia, nie płacz! Jestem tutaj!-wołałem. Chciałem, aby mnie zauważyła i wiedziała, że jej nie opuszczę, lecz ona nie usłyszała. Chciałem już do nich podbiec, kiedy poczułem coś na ramieniu. Odwróciłem głowę i ujrzałem zmartwioną twarz Czkawki.
-Ona myśli, że...-chciałem mu wyjaśnić.
-Tak wiem, słyszałem ich rozmowę.
-I co ja mam zrobić, Czkawka? Ja już nie daje rady.
-Nie wiem. Na pewno musimy dostać się do Labu, a potem zobaczymy. A teraz chodź już spać.
-Dobrze.

sobota, 7 listopada 2015

Jelsa 2: Rozdział 10 "Nawet jeśli mamy po 5cm wzrostu, to ty nadal jesteś ode mnie wyższy!!"

Plac zabaw. To takie piękne miejsce. Pełno dzieci. Zima. Mnóstwo frajdy. Razem z Elzą siedzę sobie na ławeczce i oglądamy jak to nasza Luna bawi się z dziećmi w swoim wieku. Boli mnie to, że nie widziałem jej pierwszych kroków, nie słyszałem jej pierwszych słów, ani nie czułem pierwszych przytulasów małego bobasa. Cieszę się, że chodź teraz jestem przy niej. Po chwili słyszę wołanie:
-Tato!-uśmiecham się na widok córki.
-Tak?
-Pobawisz się ze mną?-zrobiła słodkie oczka.
-Oczywiście!
Dałem całusa ukochanej Elzie, po czym wstałem i udałem się za Luną. Z racji tego, ze wszędzie było pełno śniegu, to rozpoczęła się bitwa na śnieżki. Inne dzieci bawiące się na placu również dołączyły do zabawy. Zabawa była świetna. Wszędzie śmiechy i wesołe krzyki. Byłem szczęśliwy, że mogę chodź teraz pospędzać trochę czasu z córką i resztą dzieci. Patrzę na Lunę. Jest taka szczęśliwa. Śmieje się i uśmiecha od ucha do ucha. I chciałbym, aby była taka codziennie.

Nagle czuje uderzenia w plecy. O co chodzi? Ehh, to był tylko piękny sen. I znów uderzenie. O co chodzi?
-Co się stało?-zapytałem zaspanym głosem, nie otwierając oczu.
-Yyy, Jack. Bo chodzi o to że...-usłyszałem głos Czkawki.
-Pogadamy o tym później. Teraz śpię.
-Ale Jack ty jesteś mały.
-Posłuchaj, najwyższy z nas wszystkich nie jestem, ale to nie znaczy, że musisz się ze mnie śmiać. Z resztą, teraz i tak jestem od ciebie sto razy większy.-mówiłem dalej nie otwierając oczu.
-Jesteś tego taki pewny? To lepiej otwórz oczy.
-Czego ty ode mnie...?-otworzyłem oczy.
Spojrzałem na Czkawkę. Dlaczego wydaje mi się już normalnego wzrostu?
-Wzrost ci wrócił?-zdziwiłem się.
-Nie Jack. To ty zmalałeś.
-Co?!
Spojrzałem na siebie, a potem na otoczenie. Super! Po prostu super! Jestem maleńki, jak Czkawka. No lepiej być nie mogło! Wrr...lepiej nich on mi powie, że ma jakiś plan, żeby nas powiększyć.
-Czy ja nie mogę mieć chociaż jednego normalnego dnia?! Zamiana w lisa, kilkukrotna śmierć, awansowanie na Semideum, zmartwychwstanie, wieść, że mam córkę, a teraz to?!?! Nie no bez jaj!!!
-Jack, weź się uspokój.
-Jak mam się uspokoić, jak widzę, że nawet jeśli mamy po 5cm wzrostu, to ty nadal jesteś ode mnie wyższy!!
-Naprawdę? To jest teraz twoje największe zmartwienie?
-Już sam nie wiem. Niby jestem do tego przyzwyczajony, ale to wkurza.
-Aha. To dobrze się składa, bo ja jestem w tych sprawach zielony. Masz może jakiś plan, jak nas powiększyć?
-Jeszcze nie. Ale musimy coś szybko wykombinować, bo jak widać to zaraźliwe. Jeszcze reszta to złapie i jak Mrok się o tym dowie, to nawet nie chce myśleć co się z nami stanie.
-Racja... Wiesz co chyba mam plan...Parę lat po twojej śmierci zrobiłem sobie na strychu takie małe laboratorium. Może jeśli udałoby się nam tam dostać, to...jakby ci to wyjaśnić? Z chemii nigdy dobry nie byłeś...Jeśli udałoby się nam tam dostać, to stworzyłbym coś w rodzaju eliksiru, który powiększyłby atomy z których jesteśmy zbudowani. Oszukalibyśmy magię.
-Śmiesznie by było. No dobra, a teraz lećmy.
-Tak jest panie kapitanie!-zaśmiał się Czkawka i wzbił do góry.
Tak jak zawsze lekko podskoczyłem do góry, aby się unieść, a tu co? Nico. Nie mogę latać! No dobra nie panikujmy, A jak się zamienię w smoka? Też nic. No dobra, teraz można panikować!
-Nie mogę latać.-mruknąłem.
-Jak to nie możesz? Może coś źle robisz?
-Od 300 lat chyba latam i wiem jak to się robi...Laska! No jasne! Bez laski nie mogę latać!
-No świetnie, bo ona się nie zmniejszyła.-wskazał na teraz wyglądający  jak baobab kij.
-Super! Czyli musimy iść na piechtę. A to nam zajmie z dwa dni. Musieliśmy taki wielki dom budować!
-Nie, ale to był twój pomysł.
-Oj nie ważne czyja to jest teraz wina. Lepiej chodźmy już. Im szybciej tam trafimy tym lepiej.
-Racja.
Podeszliśmy do krawędzi łóżka. No ciekawe jak ja teraz stąd zejdę.
-Może ci pomogę? -zaproponował Anioł.
-A wiesz że możesz.-zaśmiałem się.
Czkawka chwycił mnie za ręce i podleciał do góry. Coś tam stękał. Ejj! Nie jestem taki ciężki! Kiedy byłem w zaświatach dużo trenowałem i schudłem 10kg! Po chwili obniżył lot i wylądowaliśmy na podłodze. No to jedno z głowy. A teraz pora ruszać.

_________________________________________________________________________________
Hejka!
I jak wam się podoba?
Sorki, że nextów tak długo nie było, ale szkoła i te sprawy.
Next krótki, ale jest. 
Postaram się napisać jeszcze coś jutro, ale nic nie obiecuje.
 A teraz...
Dobranoc!