Ile nas tu było

środa, 23 grudnia 2015

Jelsa 2: Rozdział 14 "Jack! Ty jesteś ojcem! Powinieneś być bardziej odpowiedzialny i dojrzały!"

-No dobra, to macie jakiś plan?-zapytała po chwili namysłu.
-Nie za bardzo. Do tej pory nic nam nie wyszło. North pewnie umiałby nam pomóc, tylko jak my się dostaniemy na biegun północny?-podrapałem się po głowie.
-A to już zostawcie mi!-powiedziała pewna Luna, po czym wstała i podeszła do drzwi.-No chodźcie.
-Ale gdzie?-zapytał zdezorientowany Czkawka.
-No do mamy i reszty. Na pewno coś wymyślą.
-Ta, pamiętasz stare dobre czasy?-zaśmiałem się do Czkawki
-Ta, zaczyna się najpierw od kłótni, potem Flynn komuś dokucza, a na koniec wyjście z problemu. Czyli inaczej mówiąc...
-Wolę jednak zostać mały.-usiedliśmy z aniołem po turecku, pokazując tym, że nigdzie nie idziemy.
Jednak po chwili Luna podeszła do nas i złapała za kaptury, które oboje akurat mieliśmy i wyniosła za drzwi.
-Mam pytanie. Co robisz?-zapytałem, starając się nie krzyczeć.
-To co wam wcześniej powiedziałam.-oznajmiła, stawiając nas na swoich ramionach.
-Ale ja nie chce do nich iść. Elza mnie przecież zabije!
-Ale przecież to wina wujka!-zaśmiała się.
-Córeczka tatusia.-powiedział oburzony.
-Zazdrościsz, że nie masz swojej!-zawołałem do niego.
-Ale ja za to nie mam 300 lat na karku!
-Nawet nie skapniesz się, jak to szybko leci!

Po chwili dotarliśmy do salonu. Już przed drzwiami słychać było ich rozmowę na mój i Czkawki temat. Zaraz będziemy go dalej wdrażać -_-. Luna popatrzyła to na mnie, to na Czkawkę, po czym otworzyła drzwi i weszła. Wszyscy spojrzeli na nią, po czym zaskoczeni na nas, ale to po chwili, bo na początki nas nie zauważyli.
-Yyy, posłuchajcie. Mamy chyba taki mały problem.-powiedziała Luna.
-Ej to mój tekst!-powiedziałem oburzony.
Czkawka podfrunął do stolika do kawy, a ja przeniosłem się tam z pomocą córki.
-Jack? Czy mógłbyś mi powiedzieć, czy jest taki czas, abyś nie ładował się w kłopoty?!-powiedziała wkurzona Elza.
-Yyy, nie.
-Jack! Ty jesteś ojcem! Powinieneś być bardziej odpowiedzialny i dojrzały!-darła się dalej.
-I mówisz to do Ducha Zimy.-powiedziałem zażenowany-Jeszcze powiedz Flynn'owi, żeby był poważny.
-Dobrze wiesz o co mi chodzi!
-Wiem. Ale tym razem to wina Czkawki!-zwaliłem wszystko na przyjaciela.
-Nie no jasne.
-Ale jak to się stało?-zapytała zdziwiona Punka, która dotąd uspokajała Meride i Flynn'a od śmiechu, którym wybuchli kiedy nas zobaczyli.
-A to już wam opowiemy po drodze.-oznajmiła Luna.
-Jakiej drodze?-zapytali wszyscy naraz.
-Na biegun północny do Św. Mikołaja. Tata mówił, że będzie wiedział co zrobić.
-No dobra, tylko jak my was tam przeniesiemy? Jak będziecie na nas siedzieć, to pod wpływam wiatru będziecie spadać, a Czkawka zamarznie!-zapytała wycierając łzę ze śmiechu Merida.
-Chyba mam pomysł.-popatrzyła na nasz złowieszczo Elza.
Przełknęliśmy z Czkawką ślinę. Zaczynam się trochę bać.

*  *  *
Nie zgadniecie co wymyśliła moja dziewczyna! Wsadziła nas do swojej torebki i zadowolona! Jaki wstyd. I nie mogła jej chociaż opróżnić?! A nie co chwila przygniata nas jak nie jej 6 calowy telefon to jakieś inne bzdety. Kobiety! Jednak dawaliśmy radę z Czkawką. Po 30 minutach lotu, poczułem, że robi się zimniej.
-Trochę tu zimno.-powiedział lekko się trzęsąc.
-Musieliśmy wkroczyć na biegun. Niedługo będziemy na miejscu. Dasz radę?
-Nie wiem.
-Poczekaj, może znajdę coś w tych śmieciach.
Zacząłem przeszukiwać te rupiecie, aż w końcu znalazłem jakiś mały (dla nas normalnych rozmiarów) fragment jakiegoś materiału. Mówiłem, te dziewczyny wszystko tu wrzącą! Nie zdziwię się, jak znajdę tu zdechłego szczura! Podałem przyjacielowi "koc", a ten się nim okrył.
-Zaraz będziemy na miejscu!-usłyszałem głos Elzy.

Brak komentarzy: