Zaraz po wejściu do tego dziwnego portalu, znaleźliśmy się w jakimś korytarzu. Jeden jego koniec prowadził do wielkiego pomieszczenia z gigantycznym globusem, na którym świeciły gdzieniegdzie światełka. To chyba te wierzące dzieci, o których mówił Jack. Po chwili udaliśmy się biegiem do jednego z pokoi. Na jego drzwiach narysowane były śnieżynki, czyli to pewnie pokój Frosta. Weszliśmy do środka, po czym wielki, szary królik, który trzymał w łapach białowłosego, położył go na jego łóżku. Od razu z Elzą podbiegliśmy do niego, przepychając się po drodze przez Wróżkę i Mikołaja. Wszyscy w oczach mieli łzy. Ja jednak największe. Jack jest dla mnie jak rodzony brat. Jeśli on zginie, to ja też.
-Flynn! Otwórz szybko okno, musi być tu chłodniej. Elza, zamróź mu wnętrzności! -zacząłem wydawać polecenia, chodź kompletnie nie wiedziałem co robić.
Elza zaczęła używać swoich mocy i zamrażała brzuch naszego przyjaciela. W środku miałem straszny żal ni nienawiść do Strażników. Nie chciałem ich widzieć. Popatrzyłem na klatkę piersiową nieprzytomnego. Lekko się podnosiła. Musimy mu jakoś pomóc, tylko jak? W pokoju zrobiło się dość zimno, jak dla niego. Popatrzyłem lekko na jego twarz. Była taka jakby poważna, jakby walczył psychicznie z samym sobą. W duszy go dopingowałem, a w sercu płakałem. Nie miałem pojęcia co robić, aby mu pomóc. W końcu zaryzykowałem i powiedziałem:
-Jeśli był, a raczej jest jednym z was... jeśli jesteście czy tam byliście jego przyjaciółmi... to mu pomóżcie. Nie znam się na magicznych istotach -mówiłem do strażników, starając powstrzymać łzy.
Mikołaj jako pierwszy podszedł do łóżka i obejrzał Jack'a. Po chwili powiedział nerwowo do Zębuszki:
-Przygotuj jakiś eliksir czy maść zamrażającą, a ty Piasek zszyj tą ranę! Tylko szybko! Jest z nim coraz gorzej! -popędzał Mikołaj.
Po chwili niski, złoty Ludek podszedł do zranionej ręki Ducha Zimy i złotą igłą i nicią zszył ranę chłopaka. W jakiś magiczny sposób po ranie nie zostało ani śladu. Teraz tylko czekać na Wróżkę. Minęło już 10 minut, a po niej ani śladu. Siedziałem w fotelu i ciągle przyglądałem się Jack'owi. Po chwili zauważyłem, że klatka i brzuch białowłosego się nie ruszają. Jak opętany podbiegłem do łóżka i przyłożyłem ucho do miejsca, gdzie powinno znajdować się serce. Cisza. Wtem jak nigdy zacząłem panikować.
-Pomóżcie Mu! On umiera! Nie ma pulsu! -zacząłem płakać.
Przerażony Święty wyprosił wszystkich z pokoju. Przed zamknięciem drzwi przez Piaskowego Ludka, zauważyłem jak Mikołaj robi Jack'owi masaż serca. Byłem przerażony, tak jak wszyscy. Elza siedziała oparta o ścianę i płakała, wytwarzając przy tym lód i szron. Widziałem jak siedzą koło niej Roszpunka z Flynnem, lecz nie pocieszają jej, lecz przeżywają to razem z nią. Merida starała się udawać twardą, lecz jej to nie wychodziło. Anna była przytulona do Kristoffa, oboje również płakali. Przerośnięty Zając, do którego mam żal tak samo jak do reszty strażników, stał opart o ścianę i wmawiał sobie, że wszystko będzie dobrze. Po chwili usłyszeliśmy cichy trzepot skrzydeł. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i ujrzałem wiszącą w powietrzy pół-kobietę, pół-kolibra. Patrzyła na wszystkich przerażona. W ręku trzymała małą fiolkę z niebieskim płynem. Jednak on już w niczym tu nie pomoże. Zając na boku powiedział coś się działo podczas jej chwilowej nieobecności, a ja podobnie przypominałem sobie wszystkie piękne chwilę związane z Jackiem. Jednak to pogorszyło wszystko i jeszcze gorzej płakałem.
*Trwa lekcja
Nie oczekiwanie do klasy wchodzi jakiś dotąd mi nie znany uczeń. Przyglądam mu się uważnie. Ma białe włosy, co jest niecodziennym widokiem, niebieskie oczy i dalej już normalny jak na nastolatka strój. Wymienił z nauczycielem kilka zdań, po czym zaczął rozglądać się za miejscem gdzie może usiąść. Wydał się być miłym, ale nie ocenia się książki po okładce. Zacząłem dalej przepisywać temat z tablicy, kiedy usłyszałem nieśmiały głos, który kierowany był do mnie:
-Przepraszam, czy mogę się dosiąść? -podniosłem głowę i spojrzałem na nowego kolegę. No cóż, nie jestem jednym z tych Playboyów, więc...
-Pewnie! Siadaj! -chciałem być dla niego miły. W końcu nikogo tu nie zna. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Jestem Czkawka Haddock! Witaj w liceum. -przedstawiłem się.
-Dzięki. Jestem Jack Mróz, wróciłem tymczasowo w rodzinne strony...
*Nasz pierwszy wspólny wieczór.
Właśnie dostałem okropne wyzwanie od białowłosego. A myślałem, że jestem królem wyzwań. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zacząłem wyszukiwać w kontaktach imienia "Astrid". W końcu znalazłem. Zrobiło mi się trochę słabo. W końcu nie co dzień chłopak dzwoni do dziewczyny, śpiewa jej piosenkę, a potem pyta czy chce z nią chodzić. Popatrzyłem na Jack'a. Ten patrzył na mnie i z tym chytrym uśmieszkiem, wyczekiwał aż się poddam. Co to to nie. Ja się nigdy nie poddaje! Jęknąłem tylko i nacisnąłem wybieranie numeru. Po chwili słychać było sygnał, po czym ten piękne melodyjny głos.
-"Halo?''
-Hej Astrid. To ja, Czkawka.-"O hej! Co tam chciałeś?" -zrobiłem taką błagalną minę w stronę Jack'a. Ten pokazał mi rękoma koronę na swojej głowie. O nie ma tak łatwo.-Chciałem ci coś powiedzieć... a raczej zaśpiewać. -powiedziałem stremowany, po czym położyłem telefon na krześle i sięgnąłem po gitarę. Po chwili zacząłem śpiewać, a kiedy skończyłem zapytałem:-Astrid Hofferson, czy zostaniesz moją dziewczyną? -zapytałem stremowany.-"...Tak!!!" -krzyknęła, chyba płacząc.
-Naprawdę. Astrid, kocham Cię!!!
-"Ja ciebie też"
-Zobaczymy się jutro? -zapytałem z nadzieją.
-"Oczywiście, to do zobaczenia" -powiedziała, po czym się rozłączyła.
-"Ja ciebie też"
-Zobaczymy się jutro? -zapytałem z nadzieją.
-"Oczywiście, to do zobaczenia" -powiedziała, po czym się rozłączyła.
Z radości aż podskoczyłem i przytuliłem Jack'a, dzięki któremu właśnie udało mi się spiknąć z Astrid.
*Elza wpadła pod lód.
Wszyscy jesteśmy oszołomieni i nikt nie wie co robić. Oprócz jednej osoby. Jack'a. Wskoczył za ukochaną do wody i po chwili nie było ich widać, obojga. Podeszliśmy bliżej i zaraz po tym ujrzeliśmy dwie wynurzające się głowy. Jack pomaga Elzie, która jak się okazuje ma jakieś nadprzyrodzone moce, w wydostaniu się z wody, po czym sam z niej wychodzi. Oboje położyli się na piasku. Po chwili Jack, zauważył poważne krwawienie z ręki blondynki.
-Musimy ją zabrać do szpitala! -krzyknąłem przerażony jej stanem.
-Nie! Jeśli podczas badań pobiorą jej krew, to od razu zorientują się, że ma moce i będzie w niebezpieczeństwie.
-No to co robimy?! Jeśli nie zatamujemy krwawienia, to umrze!-krzyczała przerażona Merida.
-No to co robimy?! Jeśli nie zatamujemy krwawienia, to umrze!-krzyczała przerażona Merida.
Wydać było po białowłosym, że na sekundę się zamyślił, po czym zawołał:
-No to je zatamujemy! Czkawka, chodź tutaj!
Podbiegłem do niego na jego prośbę, po czym z małą pomocą ustawiliśmy Elzę tak, aby opierała się o moje zgięte nogi. Zauważyłem, że Jack podchodzi do rannej ręki i zaczyna coś robić. Przyjrzałem się dokładniej co wyczynia i co widzę... zamraża ranę.
-Jack? -powiedziałem zaskoczony, tym, że to już druga osoba która coś przede mną ukrywała.
Ten spojrzał na mnie lekko spod białych włosów i przepraszał wzrokiem...
Z tych wszystkich spojrzeń wytrącił mnie dźwięk otwieranych drzwi. Szybko się podniosłem i spojrzałem na lekko otyłego mężczyznę z brodą. Miał smutną minę. Spojrzał na mnie takimi przepraszającymi oczami i odszedł kawałek. To mogło oznaczać tylko jedno.Spojrzałem na wszystkie tu normalne osoby. Z ich oczu można było wyczytać niedowierzanie, złość na strażników i wielkie smutek.
-Nie -wyszeptałem.
Chciałem wbiec do pokoju i zobaczyć Jack'a żyjącego i zdrowego. Ten jego ciepły uśmiech. Nie mogłem w to uwierzyć! Przed wparowaniem do pokoju, powstrzymała mnie jednak wielka łapa Mikołaja, która nie chciała, abym widział zmarłego przyjaciela. Wtedy coś się we mnie zagotowało.
-Puść mnie! -krzyknąłem wkurzony i załamany- To wszystko wasza wina! Słyszycie?! Dlaczego mu nie wierzyliście!? Jak mogliście uwierzyć Mrokowi, a nie jemu! On nie żyje przez was! Co z was za strażnicy!?... Co z was za przyjaciele!? -wyrzuciłem to z siebie.
Siwego dziada (przepraszam za wyzywanie postaci z naszej ulubionej bajki dop.aut.) to chyba zabolało i dobrze. Nie jest mi go ani trochę szkoda. Odepchnąłem jego rękę i razem z resztą weszliśmy do środka, zamykając za sobą drzwi. Nie wierze, to nie może się tak skończyć! Elza uklęknęła koło łóżka zmarłego i trzymając go za lodowatą dłoń, płakała. Ja usiadłem na wielkim parapecie i tam skulony zacząłem również wypuszczać łzy. Reszta zrobiła podobnie. Nikt nie mógł się pogodzić ze śmiercią przyjaciela. Po chwili zastanowienia, chciałem wsiąść się w garść dla Jack'a. On na pewno by tego teraz chciał. Postanowiłem, że zaśpiewam piosenkę. Smutną. Specjalnie dla niego. I tylko dla niego. Piosenka Czkawki dla Jack'a
-Let it go, let it go.You only need the light, when it's burning low.Let it go, let it go.You only miss the sun, when it starts to snow.And here I stand, and here I'll stay.You only know you love her, when you let her go.OhThe cold never bothered me anyway.Staring at the bottom of your glass,Hoping one day you'll make a dream last.But dreams come slow and they go so fast.You see her when you close your eyes.Maybe one day you'll understand, whyEverything you touch surely dies.Don't let them in, don't let them see.Be the good guy, you always have to be.Conceal, don't feel, don't let them know.Well, now they know!Let it go, let it go!You only need the light when it's burning low.Let it go, let it go!You only miss the sun, when it starts to snow.Cause here I stand, and here I'll stay.You only know you love her, when you let her go.OhThe cold never bothered me anyway!OhLet it go,Let her go.You only need the light, when it's burning low.You only miss the sun, when it starts to snow.You only know you love, her when you let her go, ohYou only know you've been high, when you're feeling low.Only hate the road, when you're missin' home.Only know you love her, when you let her go.And now you know, woah!Let it go, let it go!You only need the light, when it's burning low.Let it go, let it go!You only miss the sun, when it starts to snow.Cause here I stand, and here I'll stay.You only know you love her, when you let her go.OhDo do do do...Cold never bothered me anyway.Po skończeniu, wszyscy podeszli do mnie i mocno przytulili. Niewiele to dało, bo serce nadal bolało mnie z powodu straty jednej z najbliższych mi osób. Po chwili wstaliśmy i podeszliśmy do łóżka. Chcieliśmy jeszcze ten ostatni raz go zobaczyć. Wtem, promienie księżyca za okna, zaczęły unosić się coraz wyżej i wyżej, kiedy zatrzymały się na nas. Światło, zaczęło tak jakby w nas wnikać. Ciało , każdego z nas świeciło się na inny kolor. Ja na czerwony, Merida pomarańczowy, Kristoff biały, Roszpunka żółty, Flynn fioletowy, Anna różowy i Elza niebieski. Wszyscy zamknęliśmy oczy, gdyś światło było, aż oślepiające. Poczułem taką aurę, która od nas płynęła. Po chwili blask zaczął znikać, a my powoli otwieraliśmy oczy. To co zobaczyliśmy po ich otwarciu, nie jest się wstanie opisać. Każde z nas, s-s-stało się duszkiem. Takim jak Jack. Ja miałem wielkie, anielskie skrzydła i czerwony wisiorek z kryształem, na którym przez chwilę było napisane "Duch muzyki i radości". Merida dostała jakiś magiczny łuk i taki sam wisiorek z pomarańczowym kryształem i chwilowym napisem "Duch jesieni i porządku". Potem Roszpunce urosły strasznie włosy. Miały chyba z 20 metrów. Kiedy śpiewała, świeciły się na złoto. No i oczywiście żółty kryształ z "Duch leczniczy i wiosny. Kristoff umiał tworzyć elektroniczne rzeczy np. telefony, MP3 itp. Biały kryształ "Duch techniki''. Anna umiała tworzyć ogień, tak samo jak Jack śnieg i w komplecie różowy kryształ i napis "Duch ognia i lata". Flynn miał jakiś różne przedmioty do rozśmieszania i fioletowy kryształ "Duch śmiechu". U Elzy nie zmieniło się nic, oprócz dostania niebieskiego wisiorka "Duch miłości. Dodatkowo każde z nas potrafiło latać. Znaczy się, ja z pomocą skrzydeł, a reszta jak Jack. Wszyscy byli wstrząśnięci. Tylko dlaczego księżyc nas wybrał? Nie wiedziałem co o tym myśleć. Zacząłem patrzeć na wszystkich i mój wzrok zatrzymał się na długowłosej blondynce. Roszpunka. Ona jest Duchem leczniczym. W moich oczach zabłysła nadzieja.
-Punka! Jesteś Duchem Leczniczym! Spróbuj wykorzystać to na Jack'u.
Wszyscy spojrzeli to na mnie, to na Punkę, to na Jack'a z szczyptą nadziei. Jeśli się uda, to go uratujemy. Blondynka zaczęła powoli i niepewnie kłaść swoje włosy na ciele białowłosego. Kiedy wszystko było gotowe, zacząłem śpiewać jakąś pierwszą lepszą piosenkę, którą wymyśliłem:
-Kwiatku, światło zbudź,
Pokaż mocy dar,
Odwróć czasu bieg
I wróć mi dawny skarb
Ulecz każdą z ran,
Odmień losu plan,
Co stracone - znajdź
I wróć mi dawny skarb,
Mój dawny skarb
Z początku włosy zaświeciły się na złoto, a pod koniec piosenki stały się takie jak dawniej. Szybko pomogliśmy zabrać włosy z ciała niebieskookiego. Podszedłem niepewnie do niego i przybliżyłem ucho do jego klatki. Jest! Słyszę jego bicie serca! On żyje!
-On żyje! On żyje! On żyje! -skakałem i cieszyłem się jak nigdy dotąd.
Niektórzy z nas popłakali się ze szczęścia, a inni przytulali się do siebie. Nie mogłem w to uwierzyć. On naprawdę żyje. Tak głośno krzyczałem, że przez przypadek obudziłem zmartwychwstałego.
-Czkawka? -powiedział takim zaspanym głosem Jack.
3 komentarze:
KOLEJNY NAJLEPSZY ROZDZIAL EVEERRR!!!!! Piszesz tutaj jeszcze lepiej niż na Wikii :D Spoto tych duszkow tera będzie. ..a co ich rodziciele powiedza! Chyba ich nie będą widzieć. ..
KOCHAM TEGO FANFICKA.
Agadoo
Aaaaaa!!!!!!!! Jak moglas zabic jacka? W sumie ja tez go zabilam xd
Czekam na nexta!
Dlaczego wyczuwam Hijacka? ^^
Prześlij komentarz