No więc, pomyślałam, że przydałoby się zrobić jakąś okładkę tego bloga. A że ja nie za bardzo umiem to robić, to zostawiam to wam. Swoje pomysły i prace wstawiajcie do komentarzy (jeśli się da) lub na swoje blogi, a następnie poinformujcie mnie w komach. Nagrodę będzie wymyślenie nowej postaci i jej umiejętności (po części) do nowego opowiadania. Oczywiście które napiszę po skończeniu pisania Jelsy. Nie będę was okłamywać... to opowiadanie zaraz dobiegnie końca. I nie takiego z happy endem, lecz... Hah! Nie zdradzę wam więcej. Zapraszam więc do wzięcia udziału. Możecie także polecić ten konkurs, swoim znajomym, którzy mają do tego smykałkę lub innym blogerom/blogerką!
Do zobaczenia!
Ile nas tu było
wtorek, 29 września 2015
poniedziałek, 28 września 2015
Jelsa: Rozdział 12
Po wieczornej rozmowie, naprawdę bardzo mi ulżyło. Czekają mnie jeszcze kolejne niemiłe odwiedziny u rodziców nastolatków, ale wiem, że teraz nie będzie tak źle. Po nawet przespanej nocy, wstaliśmy wszyscy o tej samej godzinie. Zeszliśmy na dół i zaczęliśmy myśleć, co zrobić na śniadanie. Ja dla jaj, zrobiłem sobie płatki z mlekiem i dorzuciłem do tego kostki lodu. Pycha! Reszta postanowiła zrobić sobie gofry. Każdy lubi coś innego. Kiedy zasiedliśmy przy stole, z góry zeszła akurat mama Czkawki. Trochę zaspana usiadła koło mnie i wzięła do ręki jednego z gofrów. Zaczęła jeść. Nikt z nas się nie odzywał, puki Pani Valka, nie zauważyła co jem.
-Lód? -uśmiechnęła się lekko rozbawiona.
-Taa, najgorszy nie jest. -zaśmiałem się pod nosem.
-A właśnie zapomniałabym zapytać. Wczoraj, powiedzieliście, że Jack oddał za was życie czy coś takiego. Co się wtedy stało?
-No więc po szkole, Jack udzielał nam korepetycji i historii. No i Anna zapomniała telefonu ze szkoły, więc się do niej wróciliśmy. Tam Strażnicy zamknęli nas na hali...
-Strażnicy? -zapytała zdziwiona.
-To takie duszki, jak teraz my, tyle że oni mają chronić wiarę w dzieciach. A w ich skład wchodzi Zając Wielkanocny, Zębowa Wróżka, Mikołaj, Piaskowy Ludek i...Jack. No więc jak mówiłem. Zamknęli nas tam i ustawili temperaturę pomieszczenia 45 stopni. Dla nas nie jest to jakieś tam niebezpieczne, ale dla Jack'a nie.
-Ale dlaczego?
-Bo on jest jak lód. Im mu zimniej tym lepiej, a im cieplej tym szybciej topią się jego wnętrzności.
-Ale skoro on jest jednym z tych Strażników, to dlaczego mu to zrobili?
-No bo Mrok, czyli taki zły typek, który zmienia sny dzieci w koszmary. No i on wmówił im, że Jack to jego klon, którego mają się pozbyć, bo inaczej zabije tego prawdziwego klona, a Strażnicy myśleli, że to tak naprawdę Jack. No i kiedy Jack był na granicy śmierci, to zaszczycił nas sam Mrok. Chciał porwać Elzę, ponieważ ona od zawsze miała lodowe moce. No i kiedy Jack to zobaczył, to wystrzelił swoją ostatnią energię, aby ją uratować. Po tym zemdlał, a tamte barany ogarnęły, że Czarny pan ich oszukał. Potem przenieśliśmy się do siedzimy Mikołaja...
-North'a -poprawiłem.
-Mniejsza. Mikołaj, North, to to samo. No i tam staraliśmy się uratować tego gamonia -wskazał na mnie, na co ja udałem, że strzelam focha-, ale nie wyszło. Umarł. Jednak, po tym jak zaśpiewałem piosenkę, to my zmieniliśmy się w duszki, a on ożył, dzięki darze Punki. Koniec! -skończył Czkawka.
-Ooo, wymyśliłeś dla mnie piosenkę? To słodkie. -powiedziałem, udając wzruszenie.
Wszyscy się zaśmiali się i dokończyli posiłek. Po tym zaprezentowaliśmy swoje umiejętności pani Valce. Podobało się jej. Podczas kiedy oglądaliśmy "Szkołę" (ten serial na TVN), przypomniałem sobie o tym, że zostawiłem laskę w pokoju. Powiadomiłem resztę, że zaraz wracam i poleciałem do swojego pokoju. Podbiegłem do biurka, o które był oparty kij i chwyciłem swoją własność. Zauważyłem, że na biurku, leży nowy rysunek Roszpunki. Byliśmy na nim wszyscy, pokazując swoje umiejętności. Uśmiechnąłem się. Już miałem iść, kiedy zauważyłem jakiś kupon z Toto Lotka. Przed wczoraj wypełnialiśmy kupon. Każde z nas podało swoją datę urodzenia i wpisywaliśmy dni. No Merida z Anną mieli tą samą datę, więc... Wziąłem go w rękę. Wczoraj wieczorem było losowanie. Zabrałem go ze sobą i zszedłem na dół. Podczas schodzenia ze schodów, od razu powiadomiłem paczkę.
-Patrzcie, co znalazłem!
-Co to?
-Kupon z Lotka. Zna ktoś wyniki?
-A ile było do wygrania? -zapytała zainteresowana mama Czkawki.
-Rekordowa liczba, bo 1mld (1000000000 zł)! Fajnie by było wygrać. -uśmiechnąłem się.
-Już chwila, aktualizuje mi się stronka. -dopiero teraz zauważyłem, że Flynn sprawdza wyniki na telefonie.
-Iii?
-(Po chwili czekania) Yyy, Jack, kiedy ty masz urodziny? -zapytał. Zauważyłem, że był biały jak ściana, co nie jest normalne.
-Noo, 4 stycznia, a co?
-Trzymajcie mnie. -powiedział słabo, jakby miał zaraz zemdleć.
-No mów co się stało! -zawołała zniecierpliwiona Merida.
-Wy-wy-wygraliśmy. Trafiliśmy 6.
Jak na zawołanie, każde z nas usiadło. What? Czyli my? Wygraliśmy miliard złotych? To pewnie tylko piękny sen. Nawet mama Czkawki nie mogła w to uwierzyć.
-Czy wy wiecie, co to znaczy? -wydusiłem z siebie.
-Jesteśmy bogaci!!! -wołała szczęśliwa Merida.
-Niech mnie ktoś uszczypnie. Jesteśmy miliarderami!
-Może se laskę pozłocę? -zaśmiałem się.
-Gratulacje dzieciaki! Przyszłość macie zapewnioną!-wołała szczęśliwa Valka.
-I co teraz zrobimy z tymi pieniędzmi?
Każde z nas zaczęło myśleć. Mogę się założyć,że dziewczyny myślały o ciuchach, a chłopcy o ekstra samochodach. Nagle wpadłem na pomysł.
-Ej, posłuchajcie, mam fajny pomysł. Można wybudować za te pieniądze naszą bazę. No wiecie, bo skoro wszyscy jesteśmy duszkami, to jakaś baza by się przydała.
-Jack ma racje. Tylko gdzie byśmy ją wybudowali i jakby wyglądała?
-Miejsce znam fajne i duże. To taka wielka polana. A jak będzie wyglądać, to nad tym trzeba pomyśleć.
-Nad tym pomyślimy po drodze. Chodźmy po wygraną! -zawołał Czkawka.
Wszyscy żywo wstaliśmy i udaliśmy się po wygraną. Kiedy odebraliśmy pieniądze, musieliśmy pożyczyć 12 wielkich walizek, aby zdoła je przenieść. Połowę zanieśliśmy do banku, aby je rozmnażali i robili tak, aby było ich więcej, a za resztę, poszliśmy na zakupy. Nie kupowałem, żadnych ciuchów, w przeciwieństwie do dziewczyn, ale za to, każde z nas kupiło sobie czarne Audi R8 Spyder. Zawsze takiego chciałem. Wiem, ze umiem latać i auto mi nie potrzebne, ale kto bogatemu zabroni. Potem, z budowniczymi ustaliliśmy, jak będzie wyglądać baza. Damy im tylko połowę roboty, bo każde z nas chce dodać jeszcze co od siebie. Budowla, od zewnątrz będzie wyglądała identycznie co Taż Mahal, a potem opiszę wam resztę. Na koniec dnia, odwiedziliśmy jeszcze resztę rodziców, aby powiadomić ich o tym co stało się z ich dziećmi. Oczywiście, wszystko zaczynało się od wyjaśnień, potem nazywania mnie potworem, a na koniec kończyło się piękną przemową Czkawki. Taa. Za ostatnim razem było najśmieszniej, bo wyprzedzałem rodziców w przemowach. Wyglądało to mniej więcej tak:
-Jak mogłeś im to zrobić, ty...
-Potworze! Przez ciebie moje dziecko i reszty rodziców nie będą mieć normalnej przyszłości. Bla, bla, bla...Dzieci odsuńcie się od niego!Bla, bla, bla... Czkawka, teraz twoja przemowa.
Wszystkich to oczywiście śmieszyło, a Flynn się obraził, bo to w końcu on jest duchem śmiechu. Na koniec dnia, wróciliśmy do domu Czkawki i tam rozdzieliliśmy sobie pokoje, po czym zasnęliśmy, zmęczeni dzisiejszym dniem.
_________________________________________________________________________________
-Lód? -uśmiechnęła się lekko rozbawiona.
-Taa, najgorszy nie jest. -zaśmiałem się pod nosem.
-A właśnie zapomniałabym zapytać. Wczoraj, powiedzieliście, że Jack oddał za was życie czy coś takiego. Co się wtedy stało?
-No więc po szkole, Jack udzielał nam korepetycji i historii. No i Anna zapomniała telefonu ze szkoły, więc się do niej wróciliśmy. Tam Strażnicy zamknęli nas na hali...
-Strażnicy? -zapytała zdziwiona.
-To takie duszki, jak teraz my, tyle że oni mają chronić wiarę w dzieciach. A w ich skład wchodzi Zając Wielkanocny, Zębowa Wróżka, Mikołaj, Piaskowy Ludek i...Jack. No więc jak mówiłem. Zamknęli nas tam i ustawili temperaturę pomieszczenia 45 stopni. Dla nas nie jest to jakieś tam niebezpieczne, ale dla Jack'a nie.
-Ale dlaczego?
-Bo on jest jak lód. Im mu zimniej tym lepiej, a im cieplej tym szybciej topią się jego wnętrzności.
-Ale skoro on jest jednym z tych Strażników, to dlaczego mu to zrobili?
-No bo Mrok, czyli taki zły typek, który zmienia sny dzieci w koszmary. No i on wmówił im, że Jack to jego klon, którego mają się pozbyć, bo inaczej zabije tego prawdziwego klona, a Strażnicy myśleli, że to tak naprawdę Jack. No i kiedy Jack był na granicy śmierci, to zaszczycił nas sam Mrok. Chciał porwać Elzę, ponieważ ona od zawsze miała lodowe moce. No i kiedy Jack to zobaczył, to wystrzelił swoją ostatnią energię, aby ją uratować. Po tym zemdlał, a tamte barany ogarnęły, że Czarny pan ich oszukał. Potem przenieśliśmy się do siedzimy Mikołaja...
-North'a -poprawiłem.
-Mniejsza. Mikołaj, North, to to samo. No i tam staraliśmy się uratować tego gamonia -wskazał na mnie, na co ja udałem, że strzelam focha-, ale nie wyszło. Umarł. Jednak, po tym jak zaśpiewałem piosenkę, to my zmieniliśmy się w duszki, a on ożył, dzięki darze Punki. Koniec! -skończył Czkawka.
-Ooo, wymyśliłeś dla mnie piosenkę? To słodkie. -powiedziałem, udając wzruszenie.
Wszyscy się zaśmiali się i dokończyli posiłek. Po tym zaprezentowaliśmy swoje umiejętności pani Valce. Podobało się jej. Podczas kiedy oglądaliśmy "Szkołę" (ten serial na TVN), przypomniałem sobie o tym, że zostawiłem laskę w pokoju. Powiadomiłem resztę, że zaraz wracam i poleciałem do swojego pokoju. Podbiegłem do biurka, o które był oparty kij i chwyciłem swoją własność. Zauważyłem, że na biurku, leży nowy rysunek Roszpunki. Byliśmy na nim wszyscy, pokazując swoje umiejętności. Uśmiechnąłem się. Już miałem iść, kiedy zauważyłem jakiś kupon z Toto Lotka. Przed wczoraj wypełnialiśmy kupon. Każde z nas podało swoją datę urodzenia i wpisywaliśmy dni. No Merida z Anną mieli tą samą datę, więc... Wziąłem go w rękę. Wczoraj wieczorem było losowanie. Zabrałem go ze sobą i zszedłem na dół. Podczas schodzenia ze schodów, od razu powiadomiłem paczkę.
-Patrzcie, co znalazłem!
-Co to?
-Kupon z Lotka. Zna ktoś wyniki?
-A ile było do wygrania? -zapytała zainteresowana mama Czkawki.
-Rekordowa liczba, bo 1mld (1000000000 zł)! Fajnie by było wygrać. -uśmiechnąłem się.
-Już chwila, aktualizuje mi się stronka. -dopiero teraz zauważyłem, że Flynn sprawdza wyniki na telefonie.
-Iii?
-(Po chwili czekania) Yyy, Jack, kiedy ty masz urodziny? -zapytał. Zauważyłem, że był biały jak ściana, co nie jest normalne.
-Noo, 4 stycznia, a co?
-Trzymajcie mnie. -powiedział słabo, jakby miał zaraz zemdleć.
-No mów co się stało! -zawołała zniecierpliwiona Merida.
-Wy-wy-wygraliśmy. Trafiliśmy 6.
Jak na zawołanie, każde z nas usiadło. What? Czyli my? Wygraliśmy miliard złotych? To pewnie tylko piękny sen. Nawet mama Czkawki nie mogła w to uwierzyć.
-Czy wy wiecie, co to znaczy? -wydusiłem z siebie.
-Jesteśmy bogaci!!! -wołała szczęśliwa Merida.
-Niech mnie ktoś uszczypnie. Jesteśmy miliarderami!
-Może se laskę pozłocę? -zaśmiałem się.
-Gratulacje dzieciaki! Przyszłość macie zapewnioną!-wołała szczęśliwa Valka.
-I co teraz zrobimy z tymi pieniędzmi?
Każde z nas zaczęło myśleć. Mogę się założyć,że dziewczyny myślały o ciuchach, a chłopcy o ekstra samochodach. Nagle wpadłem na pomysł.
-Ej, posłuchajcie, mam fajny pomysł. Można wybudować za te pieniądze naszą bazę. No wiecie, bo skoro wszyscy jesteśmy duszkami, to jakaś baza by się przydała.
-Jack ma racje. Tylko gdzie byśmy ją wybudowali i jakby wyglądała?
-Miejsce znam fajne i duże. To taka wielka polana. A jak będzie wyglądać, to nad tym trzeba pomyśleć.
-Nad tym pomyślimy po drodze. Chodźmy po wygraną! -zawołał Czkawka.
Wszyscy żywo wstaliśmy i udaliśmy się po wygraną. Kiedy odebraliśmy pieniądze, musieliśmy pożyczyć 12 wielkich walizek, aby zdoła je przenieść. Połowę zanieśliśmy do banku, aby je rozmnażali i robili tak, aby było ich więcej, a za resztę, poszliśmy na zakupy. Nie kupowałem, żadnych ciuchów, w przeciwieństwie do dziewczyn, ale za to, każde z nas kupiło sobie czarne Audi R8 Spyder. Zawsze takiego chciałem. Wiem, ze umiem latać i auto mi nie potrzebne, ale kto bogatemu zabroni. Potem, z budowniczymi ustaliliśmy, jak będzie wyglądać baza. Damy im tylko połowę roboty, bo każde z nas chce dodać jeszcze co od siebie. Budowla, od zewnątrz będzie wyglądała identycznie co Taż Mahal, a potem opiszę wam resztę. Na koniec dnia, odwiedziliśmy jeszcze resztę rodziców, aby powiadomić ich o tym co stało się z ich dziećmi. Oczywiście, wszystko zaczynało się od wyjaśnień, potem nazywania mnie potworem, a na koniec kończyło się piękną przemową Czkawki. Taa. Za ostatnim razem było najśmieszniej, bo wyprzedzałem rodziców w przemowach. Wyglądało to mniej więcej tak:
-Jak mogłeś im to zrobić, ty...
-Potworze! Przez ciebie moje dziecko i reszty rodziców nie będą mieć normalnej przyszłości. Bla, bla, bla...Dzieci odsuńcie się od niego!Bla, bla, bla... Czkawka, teraz twoja przemowa.
Wszystkich to oczywiście śmieszyło, a Flynn się obraził, bo to w końcu on jest duchem śmiechu. Na koniec dnia, wróciliśmy do domu Czkawki i tam rozdzieliliśmy sobie pokoje, po czym zasnęliśmy, zmęczeni dzisiejszym dniem.
_________________________________________________________________________________
Witojcie!
Przepraszam, że tak dawno nexta nie było, ale co poradzić. Szkoła!
Mam nadzieje, że rozdział się podobał, bo dziś wyjątkowo, pisał go Jack.
Cały czas mi tu gada, bo się rozmarzył, jak to fajnie byłoby wygrać tyle kasy.
A nie zastanawiałaś się nad tym? Tyle kasy, z którą możesz zrobić co chcesz.
~Jack
Za prace się weź, a nie! Nic nie ma w życiu za darmo!
~Blanka
Pesymistka!
~Jack
Może i pesymistka, ale ja chociaż ciężko pracuje, na lepszą przyszłość, a nie, w chmurach siedzę!
~Blanka
No dobra.
Na dziś jak to już mówiłam tyle.
Narka!
PS. Ollka PL, jeśli to czytasz, to wiedz, że jeśli do środy nie wstawisz nexta, to sobie coś zrobię. Twój blog tak mnie wciągnął, że po nocach spać nie mogę, z myślą, co będzie dalej. Więc jak nie chcesz mieć mnie na sumieniu, to pliss. Wstaw dziś, albo jutro!
piątek, 25 września 2015
Śnieżyca: "Bo dla brata, zrobię wszystko"
Opowiem wam historię, która zdarzyła się bardzo, bardzo dawno temu. Jeszcze za czasów średniowiecza. Dla niektórych może się wydać smutna, dla innych straszna, a dla jeszcze innych z wesołym zakończeniem, ale to już musicie wybrać sami. No więc wszystko zaczęło się w ubogim miasteczku o nazwie Burgess...
Hej, nazywam się Jackson Overland i razem z matką i siostrą mieszkamy w nie za bogatym domku nad jeziorem. Ojciec, niestety umarł kiedy miałem 10 lat. Tęsknie za nim, tak jak wszyscy, lecz trzeba żyć dalej. Nie marudzimy na biedę. Często chodzę pomagać w mieście i tak zarabiam na rodzinę. A teraz może bardziej się opiszę. Mam 17 lat, brązowe włosy i oczy, lubię zabawę i rozśmieszać ludzi, a szczególnie moją młodszą siostrę Emmę. Jest bardzo do mnie podobna i ma 10 lat. Nie potrafimy bez siebie żyć. Właśnie zmęczony wracam do domu. W miasteczku nie ma nikogo w moim wieku, więc nie mam co robić. Kiedy wszedłem do środka, zostałem zaatakowany przytulasem od Emmy. Zniżyłem się do jej wzrostu i odwzajemniłem uścisk.
-Hej mała. -przywitałem się. Byłem strasznie zmęczony, ale nie chciałem, aby to zobaczyła, więc udawałem,że jestem pełen energii.
-Cześć Jack! Jutro też idziesz do pracy? -zapytała z nadzieją, że odpowiem "nie".
-Nie Emma. Więc jutro możemy coś razem porobić! -uśmiechnąłem się.
-Super! Pójdziemy na łyżwy! -zaczęła szczęśliwa piszczeć.
-Emmo, a może przyniesiesz ten rysunek dla Jack'a? -usłyszałem głos z kuchni.
Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem brązowooką kobietę z długimi kasztanowymi włosami. Była to maja mama. Kocham, ją. Kobiety w naszym mieście nie pracują tylko zajmują się domem i dziećmi. Dlatego po odejściu ojca, zarabiam na nasze utrzymanie. Emma, poskoczyła szczęśliwa i pobiegła schodami na piętro do naszego pokoju.
-Dzięki. -zwróciłem się do mamy.
-Ciężki dzień, prawda?
-Trochę. Nie jest tak źle.- skłamałem.
-Wiesz, że nie musisz tego robić. W każdej chwili mogę powiadomić waszą ciotkę, a ona was zabierze. Nie będziesz musiał tyle pracować. Zapewni wam lepszą przyszłość.
-I zostawić cię tu? A co z twoją przyszłością?
-Ja już jej nie mam. Wiesz to. Jesteś mądrym chłopcem.
-Nie zostawię cię tu.
-Uparty jak ojciec. -uśmiechnęła się. Ja również.
Po chwili słychać było ciche tupnięcia. Spojrzałem w stronę dźwięku i ujrzałem zbiegającą po schodach siostrę. W prawej rączce trzymała jakąś kartkę. Podbiegła do mnie i wręczyła mi ją. Uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem na obrazek. Byłem tam narysowany ja, który nosi Emmę na barana. Pod spodem napisane było "Mój bohater". Uśmiechnąłem się ponownie i mocną przytuliłem autorkę rysunku. Emma zawsze miała talent do rysowania, ale dziś przeszła samą siebie. Rysunek wyglądał jak żywy. Złożyłem go elegancko w małą kostkę, po czym włożyłem do kieszeni w kamizelce.
-No dobrze kochani, czas do łóżek. Jeśli chcecie iść na te łyżwy, to spać. -oznajmiła mama.
-Tak jest pani kapitan! -zasalutowałem, po czym z uśmiechem na ustach razem z Emmą udaliśmy się do swojego pokoju. Moje łóżko było postawione pod małym oknem, a jej prostopadłe do mojego po drugiej stronie pokoju. Usiadłem na swoim posłaniu, po czym zdjąłem swoje skórzane ponczo i uderzyłem głową w poduszkę, zamykając oczy.
-Jack? -usłyszałem głos siostry.
Otworzyłem oczy i spojrzałem w jej stronę. Siedziała po turecku na łóżku i patrzyła w moją stronę.
-Tak? -zapytałem z uśmiechem.
-Mama chce nas oddać cioci? -zapytała ze smutkiem. Myślała, że mama nas nie kocha i chce nas oddać.
-Nie no coś ty. Mama nas kocha i na pewno nie pojedziemy do cioci. -powiedziałam, po czym podszedłem do niej i przytuliłem na łóżku. -A nawet jeśli, to ja zawszę będę przy tobie. -uśmiechnąłem się szczerze.
-Obiecujesz?
-Daje słowo. Daje słowo, że nie ważne co będzie, zawsze przy tobie- powiedziałem, po czym ją przytuliłem.
-Jack? -usłyszałem znów.
-Słucham? -zapytałem z troską.
-Będziesz ze mną dziś spał? Boję się.
-Oczywiście mała. -powiedziałem, po czym położyłem się z nią.
Kiedy już wygodnie leżeliśmy, przytuliłem ją do siebie, po czym, po paru minutach zasnęliśmy.
Rankiem
Rano obudziły mnie lekkie szturchnięcia w ramię. Leniwie otworzyłem oczy i ujrzałem parę brązowych tęczówek, patrzących w moją stronę. Przetarłem automatycznie oczy i spojrzałem w stronę Pani Budzącej.
-Jack! Jack! No wstawaj! Obiecałeś mi iść na łyżwy! -krzyczała z niecierpliwością w głosie.
-No już, już. -powtarzałem, po czym przeciągnąłem się porządnie i wstałem -Idź się już ubierać, a ja zaraz przyjdę.
Emma od razu popędziła na dół, po swój płaszcz, a ja założyłem na siebie coś ciepłego, po czym chwyciłem nasze łyżwy i zszedłem na dół. W kuchni była już mama, pomagała mojej kochanej siostrzyce się ubrać.
-Cześć! -przywitałem się.
-Witam ranne ptaszki. A może przed łyżwami zjecie jakieś śniadanko?
-Nie dzięki mamo. Pojeżdżę chwilę na łyżwach, a potem zjemy.-powiedziałem, po czym chwyciłem swój kij, który stał oparty na ścianie koło drzwi.
-A ty znów z tym kijem? -uśmiechnęła się.
-Wiesz, że to moja jedyna pamiątka po tacie.-uśmiechnąłem się smutno, po czym za sznureczki od łyżew zawiesiłem je o krzywy koniec laski, a tą z kolei zawiesiłem sobie na ramię. Otworzyłem drzwi, po czym udałem się w stronę jeziora.
-Bądźcie ostrożni! -usłyszałem jeszcze za sobą.
-Jasne! -odpowiedziałem, po czym dołączyłem do Emmy.
(...)
Jeździłem sobie jak zawsze na łyżwach. To mały piruet, jazda tyłem, przysiad albo na jednej nodze. Cieszyłem się tą miłą chwilą, dopóki nie usłyszałem przerażonego wołania młodszej siostry,
-Jack!!!
Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem Emmą, stojącą na samym środku jeziora, a pod nią pękający lód, zagrażający jej życiu. Przez myśli przeszły mi najgorsze scenariusze. Nie mogłem pozwolić na to, aby coś się jej stało. Zignorowałem wszystkie czarne myśli i jak najszybciej podjechałem do grubszej warstwy lodu. Zdjąłem tam łyżwy i spojrzałem na Emmą. W środku, byłem przestraszony jak nigdy, a na zewnątrz udawałem, że nic się nie dzieje, aby przypadkiem mała nie wpadła w panikę.
-Spokojnie, spokojnie. Nie patrz w dół, patrz na mnie. -starałem się ją uspokoić.
-Jack...boje się.
-No wiem, no wiem, ale wszystko będzie dobrze. Nigdzie nie wpadniesz.-mówiłem, chodź sam nie byłem pewien swych słów. -Eee, jeszcze będziesz się z tego śmieć.
-Nie nie będę!
-A czy ja bym cię nabierał?
-Tak, ty ciągle mnie nabierasz!
-No tak, tak. -zaśmiałem się lekko- Ni-ni-nie tym razem.Obiecuje...obiecuje, że będzie dobrze. Po prostu we mnie uwierz.
Mała popatrzyła na mnie niepewnie, po czym westchnęła. Nie wiedziałem za bardzo co robić. Kończył mi się czas. Lód coraz bardziej pękał, pod naszym ciężarem. Zacząłem się przez sekundę rozglądać, aż zauważyłem swoją laskę. Wpadłem na genialny pomysł.
-Chcesz zagrać w grę? Zagramy w hopsanki, tak jak codziennie. Zobaczy jakie to proste. Yyy, raz... -zauważyłem, że Emma nie jest tego wszystkiego taka pewna, więc stanąłem na jednej nodze, udając że nie utrzymuje, a potem odzyskuje równowagę.- Dwa... I trzy! -doskoczyłem do laski, po czym wziąłem ją w rękę. -no dobrze. Teraz twoja kolej... Raz...-zrobiła jeden mały krok.-Tak, bardzo ładnie...dwa i trzy! -zawołałem, po czym krzywą częścią laski, porzuciłem ją na drugą stronę, a sam wylądowałem na jej miejscu.
Kiedy zobaczyłem, że mała jest bezpieczna, uśmiechnąłem się do niej i cicho zaśmiałem pod nosem. Nagle, usłyszałem trzask, a sekundę później byłem pod wodą. Lodowata woda uniemożliwiała mi poruszanie się. Było mi strasznie zimno. Starałem się wydostać na powierzchnię, lecz zdrętwiało mi całe ciało. Zaczęło mi się kręcić w głowie. To przez rak tlenu. Parę chwil później, straciłem przytomność.
Perspektywa Emmy
Zaraz po tym jak Jack wpadł do wody, zaczęłam panikować. Chciałam podejść do dziury, w której znikł mój starszy brat, lecz im bliżej tam byłam, tym bardziej lód pękał. Spanikowana pobiegłam do domu. Kiedy wbiegłam do środka, pierwsze co ujrzałam, to zdziwiona mina mamy. W końcu byłam cała zapłakana. Strasznie się bałam. Jack uratował mi życie, a sam wpadł do wody.
-Emma, słońce. Co się stało?
-Mamo! Jack, on...-mówiłam, starając się powstrzymać łzy.
-Nie. -powiedziała załamana.
Po chwili moja rodzicielka wybiegła z domu i pobiegła w stronę jeziora, na którym parę minut temu jeszcze jeździliśmy. Ruszyłam za nią. Kiedy dobiegłam do niej, klęczała nad lodem i płakała. Wiedziałam, już co to oznacza. To wszystko moja wina. To ja go namawiałam, na te łyżwy. Gdyby nie to, Jack by żył i razem w naszym pokoju rysowalibyśmy bałwanki i pieski. Jak zawsze gdy ma wolne. Uklęknęłam obok mamy i mocno ją przytuliłam. Ta odwzajemniła uścisk, ale i tak dalej płakała.
-Jak to się stało? -wykrztusiła z siebie, dalej płacząc.
Opowiedziałam jej co się wydarzyło w ostatnich 10min. Było ciężko. Jack to bohater. Mój bohater. Który poległ przez swoją głupią siostrę. Czyli mnie. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nienawidzę się. I zrobię wszystko, aby Jack był znów z nami. Tak bardzo chciałabym, aby żył.
Perspektywa Jack'a
Noc
Ciemność. To ostatnie co pamiętam. Było ciemno, a ja się bałem. Poczułem, jak jakaś nieznana mi siła, ciągnie mnie ku górze. Czyżbym już umarł? Otworzyłem oczy i ujrzałem wielką srebrną tarczę. Księżyc. Był taki wielki i tak jasny. Rozproszył ciemność, a razem z nią zniknął mój strach. Po chwili czułem grunt pod nogami. Rozejrzałem się wokół. Co się tu tak właściwie stało. Jest noc. Zdziwił mnie fakt, że nawet jeśli jestem na bosaka, to nie czuje zimna. Zrobiłem parę kroków przed siebie, starając zrozumieć, co się stało. Nagle poczułem, że na coś nadepnąłem. Spojrzałem w dół i ujrzałem laskę. Moją laskę, którą otrzymałem po śmierci ojca. Uśmiechnąłem się lekko, po czym uklęknąłem i chwyciłem kij. Kiedy to zrobiłem, pokrył się szronem, co mnie zdziwiło. Dawniej tak nie robiła. Nagle trysnął z niej niebieski pył, co mnie zaskoczyło. Schroniłem oczy, aby przypadkiem pył się do nich nie dostał, ale na skutek tego prosty koniec laski uderzył lekko o lód. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem, że na miejscu uderzenia, zaczęły powstawać wspaniałe wzorki ze szronu. Podniosłem laskę do góry, nie mogę uwierzyć w jej możliwości. Zapomniałem o wszystkim i podszedłem do drzewa. Kijem lekko stuknąłem o korę drzewa, a ta pokryła się pięknymi wzorami. Czyli mi się nie zdawało! Podszedłem do drugiego drzewa, i oparłem o nie rękę. Uśmiechnąłem się lekko, patrząc na swoje dzieło. Nagle poczułem, że pod moją dłonią coś jest nie tak. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem, że moja ręka stworzyła taki sam rysunek, co laska. Czyli ja umiem tworzyć lód? Nie wiedziałem jak na to zareagować... no przynajmniej w pierwszych sekundach. Co w tym złego? No właśnie nic! Więc co się mam martwić?! Chwyciłem zadowolony laskę i zacząłem ślizgać się po lodzie, tworząc na nim najróżniejsze wzory. To było takie niesamowite. Czułem, że mogę zrobić wszystko. Nagle usłyszałem i poczułem podmuch wiatru, który po chwili uniósł mnie nad ziemię. Z początku trochę się chwiałem, ale kiedy opanowałem sytuację, spojrzałem na swoje lodowe dzieło. Uśmiechnąłem się z zadowolenia. Czyli umiem tworzyć lód i latać. To niesamowite! Niech tylko to mama z Emmą zobaczą!...No właśnie Emma! Pewnie myśli, że nie żyje. Nie za bardzo wiedziałem, jak wylądować, ale po paru próbach mi się udało. Stanąłem koślawo na lodzie, po czym pobiegłem w stronę domu.Otworzyłem drzwi i pierwsze co ujrzałem, to płacząca mama, siedząca przy stole. Szkoda mi się jej zrobiło, bo w końcu wpadłem do wody i z nie wiadomo jakich przyczyn żyję. Podszedłem do niej i chciałem chwycić za ramię, lecz...moja ręka przez nią przeniknęła. Jak u ducha. Nie mogłem w to uwierzyć.
-Mamo! Mamo! Halo, słyszysz mnie!? -zacząłem panikować.
Najpierw to przenikanie, teraz mnie nie słyszy. Co się tu dzieje. Popędziłem prędko na górę, do pokoju mojego i siostry pokoju. Wpadłem tak jak nigdy i ujrzałem leżącą i płaczącą Emmę. Zbliżyłem się do niej i wołałem jej imię najgłośniej jak się dało. Byłem załamany. Czyli ja naprawdę nie żyje? Czy ja naprawdę umarłem? Przejechałem rękoma po twarzy, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Zacząłem rozglądać się po pokoju, kiedy wzrok przystanął mi na lustrze. Byłem w nim ja, ale jakiś inny. Moje włosy nie były już brązowe, lecz białe jak śnieg, a oczy niebieskie. Skóra była o wiele bledsza. Zacząłem oglądać nowego siebie, kiedy nagle usłyszałem za okna jakiś szept. Spojrzałem w tamtą stronę, po czym wyleciałem przez otwartą okiennice. Świetnie, czyli oszalałem i stałem się duchem i to w dzień przed świętami! Po prostu bosko! Po chwili ponownie usłyszałem szept. Wydobywał się on z... księżyca?
"Jesteś Jack'iem Mrozem" -usłyszałem już wyraźniej. Ale dalej już nic.
Jakim znów Jack'iem Mrozem. To wszystko mnie przeraża. Moja rodzina siedzie załamana w domu, siostra obwinia się o moją śmierć, ja stałem się jakimś duchem i do tego "rozmawiam" z Księżycem. Nie, to musi być jakiś okropny sen! Spojrzałem jeszcze raz na tarczę księżyca. Nagle zauważyłem, przebiegający przez nią cień sań i reniferów. Mikołaj? To on istnieje? Bo jeżeli tak, to może mi pomóc. No i ile mnie zobaczy. Starałem się jak poprzednio unieść w powietrze. Po paru próbach się udało. Zacząłem lecieć, jak najszybciej umiałem za saniami. Było ciężko, ponieważ leciały szybko, a ja dopiero początkujący w tym całym lataniu. Z początku koślawo mi to wychodziło, ale z każdą chwilą, ogarniałem. Po niecałej godzinie lotu za saniami, znaleźliśmy się na Biegunie Północnym. No jasne, a gdzie indziej? W jednej z śnieżnych gór, zauważyłem jakąś kopułę. To chyba jego baza. Podleciałem bliżej tego miejsca i ujrzałem jeszcze, jak sanie wlatują do jakiejś jaskini. Pomyślałem, aby znaleźć inne miejsce wejścia do środka. Zacząłem się rozglądać, aż w końcu ujrzałem otwór w dachu. Podleciałem tam i zerknąłem do środka. Była tam wielka sala. W niej znajdował się olbrzymi globus z małymi światełkami w różnych miejscach. Na balkoniku, chodziły wielkie, włochate stwory i jakieś małe dziwne ludziki w czerwonych strojach, przypominającymi czapeczki. Nagle na balkonik wszedł również, duży, lekko otyły, siwy... z resztą tak jak ja, mężczyzna, z długą brodą. To chyba Mikołaj. Wygląda trochę na Rosjanina i przez te jego czarne krzaczaste brwi, wydaje się z lekka groźny. Wymienił parę zdań z futrzakami, po czym skierował się w stronę wyjścia. Szybko zareagowałem i jak gdyby nigdy nic, wleciałem do środka, krzycząc "Zaczekaj!". Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. Zdziwił się, jak mnie zobaczył, ale wnioskując po jego spokojniej minie, chciał załatwić sprawę na spokojnie.Wylądowałem jakieś 5m. przed nim.
-Kim jesteś? -zapytał spokojnie i zaciekawiony moją osobą.
-Nazywam się Jack Overland, ale z czego powiedział mi księżyc Jack Mróz
-Jack Overland? Co ty żeś robił, że księżyc musiał cię ratować? Ale widzę, że jednak coś dobrego, bo cię przemienił. Ahh, musiał akurat dziś. Dopiero skończyliśmy pakować prezenty, a teraz wypakowywać twoją rózgę trzeba. Wiesz ile z tym problemu? -wyżalił się.
-Po pierwsze: Dlaczego rózgę?! Przecież byłem grzeczny! Do tego siostrę uratowałem! Po drugie: Jak to mnie uratował? I po trzecie: Jakie przemienił?
-Mówiłeś, że uratowałeś siostrę. W ten sposób Pan Księżyc zobaczył w tobie coś wyjątkowego i zaraz po tym wypadku, który pewnie zaraz po akcji ratunkowej nastał, uratował się w połowie, tylko pod postacią Jack'a Mroza. Ja też tak miałem...no przynajmniej w połowie. Ale nie tylko my... Zając Wielkanocny, Zębowa Wróżka, Piaskowy Ludek, oni też zostali wybrani.
-To oni też istnieją? Z resztą później, to omówimy. Mam pytanie. Dlaczego nikt z mojej rodziny mnie nie widzi?
-Kiedy stajesz się duszkiem, musisz starać się, aby dzieci w ciebie uwierzyły. To nasze zadanie. Przynosić im radość, nadzieje i spokój. Nie zobaczyli cię, ponieważ twoja matka jest już dorosła, więc nawet gdyby wierzyła, to by cie nie zobaczyła, a twoja siostra Emma, nie wierzy w Jack'a Mroza, tylko Overland'a.
-Ale... to co ja mam zrobić? Proszę, pomóż mi. Chciałbym się chociaż z nimi pożegnać. I chciałbym, aby siostra wiedziała, że to nie jej wina.
Mikołaj przyjrzał mi się dokładniej, zaczął głaskać swoją brodę ,po czym stwierdził.
-No dobrze. Mogę ci pomóc. Chodź za mną.
Powiedział, po czym poszedł w stronę długiego korytarza. Ruszyłem za nim. Po drodze mijaliśmy wiele małych skrzatów i wielkich włochaczy.
-Co to za stwory? -zapytałem, w końcu.
-Te włochate to Yeti. Pomagają mi robić zabawki dla dzieci. A te małe w czapkach to elfy one... robią takie tam rzeczy. Na przykład sprzątają, gotują i takie tam.
-Aha.
Ruszyliśmy dalej. Po paru minutach doszliśmy do wielkiego gabinetu, pełnego zabawek. Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Przy suficie latały gdzieniegdzie prototypy samolocików lub latawców. Po prawej stronie znajdowała się bogato zdobiona choinka. Po lewej zaś, półka z książkami i figurkami śnieżnych kul. Nagle poczułem jak coś lekko łapie mnie za kosmyk włosa, po czym lekkie ukłucie.
-Ała! -zawołałem.
-Przepraszam. Potrzebuje po prosty twój jeden włos. -powiedział, wkładając siwy włosek do jakiegoś naszyjnika.
-Co to jest?
-Dzięki temu zobaczy cię twoja mama. Będzie ona musiała przekonać twoją siostrę, że istniejesz i potem już z górki. -uśmiechnął się szczerze.
-Dziękuje. Na pewno się kiedyś odwdzięczę. Do widzenia! -zawołałem i już miałem odlecieć, kiedy zatrzymał mnie głos Mikołaja.
-Jack! Zaczekaj. Na pewno zmęczyłeś się lotem do mnie, więc może chwilę odpocznij. Pogadamy trochę. Może chcesz coś zjeść? -zachęcał.
-No dobrze. Mogę chwilę odpocząć, ale jeśli chodzi o jedzenie, to nie dziękuje. -odpowiedziałem grzecznie. I ja miałem rózgę dostać!
Mikołaj ponownie zaprosił mnie do swojego gabinetu, po czym usiadłem na dużym parapecie przy oknie. Święty, zajrzał do jednej z szaf i wyjął z niej niebieską bluzę. Podał mi ją, dodając:
-Masz, przebierz się. -uśmiechnął się ponownie.
Odwzajemniłem uśmiech, po czym podziękowałem i zmieniłem ubranie. Spodnie zostały, tylko zmieniła się bluza. Miała ona niebieski kaptur i kieszeń, w której będę mógł chować jakieś rzeczy. Chwilę po jej założeniu, przy ramionach, pod szyją i przy karku, materiał oblazł lekki szron. Nie przeszkadzał mi, bo i tak nie czuje zimna i daje mi to fajnego wyglądu.
-Lodowe moce? -zauważył Miko.
-Na to wygląda. Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć.
-Tak wiem, to trudne do przetrawienia, ale dasz radę. Musisz się po prostu dowiedzieć kim jesteś. Kiedy odkryjesz swoje przeznaczenie, to dalej to bułka z masłem.
-A z tym może być problem. Można mnie nazwać Duchem Zimy, ale jaka to tam radość dla dzieci? Ciągły mróz, obolałe od zimna palce i ciągłe przeziębienia. -westchnąłem smutno.
-Nie prawda. Pamiętaj, że w zimę są też Święta Bożego Narodzenia! -zaśmiał się, na co ja też się zachichotałem.
Przez kolejną godzinę opowiadałem mu co się stało zaraz przed i po wpadnięciu do wody. Ten też powiedział, że jest jakimś tam Strażnikiem, ale nie wiem za bardzo o co chodzi. Nie drążąc dalej tematu, podziękowałem za miejsce chwilowego odpoczynku, po czym poleciałem w stronę domu. Po drodze przyjrzałem się wisiorkowi od jak to się okazuje Northa. Był on złoty i owalny. Na jego klapce wyrobiony był różowy kwiat. Można było otwierać i zamykać klapkę, ale tego nie robiłem, aby moje włosowe DNA nie wyleciało. Kiedy byłem na miejscu, był ranek... już ranek. Zajrzałem przez okno do środka. Mama nadal nie spała, tylko siedziała w kuchni. Emma nie wiem, ponieważ miała zasłonięte okno. Dyskretnie wszedłem do środka. Zacząłem myśleć, jak założyć mamie naszyjnik. Po chwili pomyślałem, a po co to robić w jakiś super sposób, jak można po prostu do niej podejść i jej założyć. Tak jak pomyślałem, tak zrobiłem. Powoli podszedłem do swojej zapłakanej rodzicielki i zacząłem zakładać jej delikatnie naszyjnik. Chyba zauważyła, że coś się dzieje, ponieważ podniosła lekko głowę i zobaczyła... z jej perspektywy lewitujący naszyjnik. Nie spuszczała z niego wzroku, a kiedy był już założony, spostrzegła moje ręce, na jej ramieniu. Uśmiechnąłem się, z radością, że mnie widzi. Obróciła głowę w moją stronę. Kiedy mnie zobaczyła, momentalnie wstała, zamiesiła mi się na szyi i płakała jeszcze bardziej. Przytuliłem ją do siebie, uspakajając.
-Hej, już spokojnie. Jestem tu. -mówiłem spokojnie.
Kobieta podniosła w końcu głowę do góry i przyjrzała mi się. Przez kolor włosów i oczu, z lekka mnie nie poznała, ale kiedy wpatrzyła we mnie swe gały, zrozumiała, że to ja.
-Ale jak? -powiedziała, starając się powstrzymać płacz.
-Nie wiem dokładnie, ale ma to związek z Księżycem i Mikołajem. -uśmiechnąłem się.
Mama w końcu stanęła na nogi i przyjrzała mi się. Posadziłem ją dla jej bezpieczeństwa na krześle, a sam usiadłem po drugiej stronie stołu.
-To pewnie tylko sen. -mówiła mama.
-Nie mamo, to prawda.
-Ale co się stało z twoimi włosami i oczami? -mówiła już nie płacząc i spokojnie.
-Kiedy wpadłem do jeziora, Pan Księżyc mnie uratował i zmienił w Duszka Zimy. To coś w rodzaju Świętego Mikołaja czy Zębowej Wróżki. Patrz...-powiedziałem po czym ręką stworzyłem mały fragment szronu na stole.
-A nie mógł cię nie zmieniać?
-Nie wiem. Ale mnie tam nie przeszkadza to kim teraz jestem.
-Mnie też nie. Ważne jest to, że żyjesz. -uśmiechnęła się lekko.
-Tylko, że dla innych ludzi nie istnieje, Widzisz mnie dlatego, że masz ten naszyjnik. A reszta...niestety. -uśmiechnąłem się smutno.
-Przykro mi. Ale zrobiłeś coś niesamowitego. Poświęciłeś się dla siostry.
-Wiem i tego nie żałuje. A właśnie. Gdzie ona jest?
-Na górze. Coś za cicho tam jest. Chodźmy tam. -powiedziała, po czym popędziła na górę, a ja za nią.
Kiedy byliśmy już przed drzwiami, powoli otworzyliśmy drzwi, a to co zobaczyliśmy, mroziło krew w żyłach. Mała Emma, stała na stołku, a na szyi miała przygotowany, tak zwany pstryczek. Była cała zapłakana.
-Emma, słońce, co ty robisz?! -krzyczała mama.
-To przeze mnie Jack nie żyje! To moja wina! Nie chce żyć! Nie po tym co mu zrobiłam! Chce być razem z nim!
-Emma, nie rób tego, Jack...-nie dokończyła ponieważ mała, zaczęła odsuwać krzesło.
Mama sparaliżowana strachem, nie wiedziała co robić. Ja natomiast szybko zareagowałem i podleciałem do małej. W tej samej chwili kiedy krzesło się przewróciło, złapałem ją na barana. Wtem tak jakby czas się zatrzymał. Nie wiedziałem jak, mogę jej dotknąć. Przecież jestem duszkiem. Nie zwracając na to więcej uwagi, zdjąłem w szyi Emmy. Z jej perspektywy musiało to wyglądać tak, że siedzi w powietrzu i nagle jakaś niewidzialna siła ściąga z jej szyi linę. Kiedy wyrzuciłem przyżąd samobójstwa.
-Jack! -usłyszałem uradowany krzyk matki.
-Jack?-zdziwiła się mała Emma.
Podniosłem lekko głowę do góry i spojrzałem na małą. Nadal mnie nie widziała, ponieważ wierzyła w Jack'a Overlanda. Podszedłem więc z nią do okna i oszroniłem je. Napisałem potem palcem "Hej!". Jej oczy zabłysły jak miliony gwiazd. Potem napisałem swoje nowe imię ''Jack Mróz". Mała tak jakby zrozumiała i zaczęła się lekko kręcić. Nagle jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy.
-Jack? -powiedziała z niedowierzaniem w głosie.
-Hej mała. -powiedziałem jak gdyby nigdy nic.
-Jack!!! -krzyknęła, po czym mocno mnie przytuliła.
-Też tęskniłem.
-Ale co ci się stało?
-Może powiem ci później.
Zdjąłem małą z szyi i postawiłem na ziemi. Uśmiechnąłem się do niej lekko, a ta mnie ponownie przytuliła. Naraz po tym dołączyła do nas mama. Jednak w głowie męczyło mnie nada jedno pytanie:
-Dlaczego chciałaś to zrobić?
-Bo dla brata, zrobię wszystko. -uśmiechnęła się, po czym zastygła w uścisku.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej, nazywam się Jackson Overland i razem z matką i siostrą mieszkamy w nie za bogatym domku nad jeziorem. Ojciec, niestety umarł kiedy miałem 10 lat. Tęsknie za nim, tak jak wszyscy, lecz trzeba żyć dalej. Nie marudzimy na biedę. Często chodzę pomagać w mieście i tak zarabiam na rodzinę. A teraz może bardziej się opiszę. Mam 17 lat, brązowe włosy i oczy, lubię zabawę i rozśmieszać ludzi, a szczególnie moją młodszą siostrę Emmę. Jest bardzo do mnie podobna i ma 10 lat. Nie potrafimy bez siebie żyć. Właśnie zmęczony wracam do domu. W miasteczku nie ma nikogo w moim wieku, więc nie mam co robić. Kiedy wszedłem do środka, zostałem zaatakowany przytulasem od Emmy. Zniżyłem się do jej wzrostu i odwzajemniłem uścisk.
-Hej mała. -przywitałem się. Byłem strasznie zmęczony, ale nie chciałem, aby to zobaczyła, więc udawałem,że jestem pełen energii.
-Cześć Jack! Jutro też idziesz do pracy? -zapytała z nadzieją, że odpowiem "nie".
-Nie Emma. Więc jutro możemy coś razem porobić! -uśmiechnąłem się.
-Super! Pójdziemy na łyżwy! -zaczęła szczęśliwa piszczeć.
-Emmo, a może przyniesiesz ten rysunek dla Jack'a? -usłyszałem głos z kuchni.
Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem brązowooką kobietę z długimi kasztanowymi włosami. Była to maja mama. Kocham, ją. Kobiety w naszym mieście nie pracują tylko zajmują się domem i dziećmi. Dlatego po odejściu ojca, zarabiam na nasze utrzymanie. Emma, poskoczyła szczęśliwa i pobiegła schodami na piętro do naszego pokoju.
-Dzięki. -zwróciłem się do mamy.
-Ciężki dzień, prawda?
-Trochę. Nie jest tak źle.- skłamałem.
-Wiesz, że nie musisz tego robić. W każdej chwili mogę powiadomić waszą ciotkę, a ona was zabierze. Nie będziesz musiał tyle pracować. Zapewni wam lepszą przyszłość.
-I zostawić cię tu? A co z twoją przyszłością?
-Ja już jej nie mam. Wiesz to. Jesteś mądrym chłopcem.
-Nie zostawię cię tu.
-Uparty jak ojciec. -uśmiechnęła się. Ja również.
Po chwili słychać było ciche tupnięcia. Spojrzałem w stronę dźwięku i ujrzałem zbiegającą po schodach siostrę. W prawej rączce trzymała jakąś kartkę. Podbiegła do mnie i wręczyła mi ją. Uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem na obrazek. Byłem tam narysowany ja, który nosi Emmę na barana. Pod spodem napisane było "Mój bohater". Uśmiechnąłem się ponownie i mocną przytuliłem autorkę rysunku. Emma zawsze miała talent do rysowania, ale dziś przeszła samą siebie. Rysunek wyglądał jak żywy. Złożyłem go elegancko w małą kostkę, po czym włożyłem do kieszeni w kamizelce.
-No dobrze kochani, czas do łóżek. Jeśli chcecie iść na te łyżwy, to spać. -oznajmiła mama.
-Tak jest pani kapitan! -zasalutowałem, po czym z uśmiechem na ustach razem z Emmą udaliśmy się do swojego pokoju. Moje łóżko było postawione pod małym oknem, a jej prostopadłe do mojego po drugiej stronie pokoju. Usiadłem na swoim posłaniu, po czym zdjąłem swoje skórzane ponczo i uderzyłem głową w poduszkę, zamykając oczy.
-Jack? -usłyszałem głos siostry.
Otworzyłem oczy i spojrzałem w jej stronę. Siedziała po turecku na łóżku i patrzyła w moją stronę.
-Tak? -zapytałem z uśmiechem.
-Mama chce nas oddać cioci? -zapytała ze smutkiem. Myślała, że mama nas nie kocha i chce nas oddać.
-Nie no coś ty. Mama nas kocha i na pewno nie pojedziemy do cioci. -powiedziałam, po czym podszedłem do niej i przytuliłem na łóżku. -A nawet jeśli, to ja zawszę będę przy tobie. -uśmiechnąłem się szczerze.
-Obiecujesz?
-Daje słowo. Daje słowo, że nie ważne co będzie, zawsze przy tobie- powiedziałem, po czym ją przytuliłem.
-Jack? -usłyszałem znów.
-Słucham? -zapytałem z troską.
-Będziesz ze mną dziś spał? Boję się.
-Oczywiście mała. -powiedziałem, po czym położyłem się z nią.
Kiedy już wygodnie leżeliśmy, przytuliłem ją do siebie, po czym, po paru minutach zasnęliśmy.
Rankiem
Rano obudziły mnie lekkie szturchnięcia w ramię. Leniwie otworzyłem oczy i ujrzałem parę brązowych tęczówek, patrzących w moją stronę. Przetarłem automatycznie oczy i spojrzałem w stronę Pani Budzącej.
-Jack! Jack! No wstawaj! Obiecałeś mi iść na łyżwy! -krzyczała z niecierpliwością w głosie.
-No już, już. -powtarzałem, po czym przeciągnąłem się porządnie i wstałem -Idź się już ubierać, a ja zaraz przyjdę.
Emma od razu popędziła na dół, po swój płaszcz, a ja założyłem na siebie coś ciepłego, po czym chwyciłem nasze łyżwy i zszedłem na dół. W kuchni była już mama, pomagała mojej kochanej siostrzyce się ubrać.
-Cześć! -przywitałem się.
-Witam ranne ptaszki. A może przed łyżwami zjecie jakieś śniadanko?
-Nie dzięki mamo. Pojeżdżę chwilę na łyżwach, a potem zjemy.-powiedziałem, po czym chwyciłem swój kij, który stał oparty na ścianie koło drzwi.
-A ty znów z tym kijem? -uśmiechnęła się.
-Wiesz, że to moja jedyna pamiątka po tacie.-uśmiechnąłem się smutno, po czym za sznureczki od łyżew zawiesiłem je o krzywy koniec laski, a tą z kolei zawiesiłem sobie na ramię. Otworzyłem drzwi, po czym udałem się w stronę jeziora.
-Bądźcie ostrożni! -usłyszałem jeszcze za sobą.
-Jasne! -odpowiedziałem, po czym dołączyłem do Emmy.
(...)
Jeździłem sobie jak zawsze na łyżwach. To mały piruet, jazda tyłem, przysiad albo na jednej nodze. Cieszyłem się tą miłą chwilą, dopóki nie usłyszałem przerażonego wołania młodszej siostry,
-Jack!!!
Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem Emmą, stojącą na samym środku jeziora, a pod nią pękający lód, zagrażający jej życiu. Przez myśli przeszły mi najgorsze scenariusze. Nie mogłem pozwolić na to, aby coś się jej stało. Zignorowałem wszystkie czarne myśli i jak najszybciej podjechałem do grubszej warstwy lodu. Zdjąłem tam łyżwy i spojrzałem na Emmą. W środku, byłem przestraszony jak nigdy, a na zewnątrz udawałem, że nic się nie dzieje, aby przypadkiem mała nie wpadła w panikę.
-Spokojnie, spokojnie. Nie patrz w dół, patrz na mnie. -starałem się ją uspokoić.
-Jack...boje się.
-No wiem, no wiem, ale wszystko będzie dobrze. Nigdzie nie wpadniesz.-mówiłem, chodź sam nie byłem pewien swych słów. -Eee, jeszcze będziesz się z tego śmieć.
-Nie nie będę!
-A czy ja bym cię nabierał?
-Tak, ty ciągle mnie nabierasz!
-No tak, tak. -zaśmiałem się lekko- Ni-ni-nie tym razem.Obiecuje...obiecuje, że będzie dobrze. Po prostu we mnie uwierz.
Mała popatrzyła na mnie niepewnie, po czym westchnęła. Nie wiedziałem za bardzo co robić. Kończył mi się czas. Lód coraz bardziej pękał, pod naszym ciężarem. Zacząłem się przez sekundę rozglądać, aż zauważyłem swoją laskę. Wpadłem na genialny pomysł.
-Chcesz zagrać w grę? Zagramy w hopsanki, tak jak codziennie. Zobaczy jakie to proste. Yyy, raz... -zauważyłem, że Emma nie jest tego wszystkiego taka pewna, więc stanąłem na jednej nodze, udając że nie utrzymuje, a potem odzyskuje równowagę.- Dwa... I trzy! -doskoczyłem do laski, po czym wziąłem ją w rękę. -no dobrze. Teraz twoja kolej... Raz...-zrobiła jeden mały krok.-Tak, bardzo ładnie...dwa i trzy! -zawołałem, po czym krzywą częścią laski, porzuciłem ją na drugą stronę, a sam wylądowałem na jej miejscu.
Kiedy zobaczyłem, że mała jest bezpieczna, uśmiechnąłem się do niej i cicho zaśmiałem pod nosem. Nagle, usłyszałem trzask, a sekundę później byłem pod wodą. Lodowata woda uniemożliwiała mi poruszanie się. Było mi strasznie zimno. Starałem się wydostać na powierzchnię, lecz zdrętwiało mi całe ciało. Zaczęło mi się kręcić w głowie. To przez rak tlenu. Parę chwil później, straciłem przytomność.
Perspektywa Emmy
Zaraz po tym jak Jack wpadł do wody, zaczęłam panikować. Chciałam podejść do dziury, w której znikł mój starszy brat, lecz im bliżej tam byłam, tym bardziej lód pękał. Spanikowana pobiegłam do domu. Kiedy wbiegłam do środka, pierwsze co ujrzałam, to zdziwiona mina mamy. W końcu byłam cała zapłakana. Strasznie się bałam. Jack uratował mi życie, a sam wpadł do wody.
-Emma, słońce. Co się stało?
-Mamo! Jack, on...-mówiłam, starając się powstrzymać łzy.
-Nie. -powiedziała załamana.
Po chwili moja rodzicielka wybiegła z domu i pobiegła w stronę jeziora, na którym parę minut temu jeszcze jeździliśmy. Ruszyłam za nią. Kiedy dobiegłam do niej, klęczała nad lodem i płakała. Wiedziałam, już co to oznacza. To wszystko moja wina. To ja go namawiałam, na te łyżwy. Gdyby nie to, Jack by żył i razem w naszym pokoju rysowalibyśmy bałwanki i pieski. Jak zawsze gdy ma wolne. Uklęknęłam obok mamy i mocno ją przytuliłam. Ta odwzajemniła uścisk, ale i tak dalej płakała.
-Jak to się stało? -wykrztusiła z siebie, dalej płacząc.
Opowiedziałam jej co się wydarzyło w ostatnich 10min. Było ciężko. Jack to bohater. Mój bohater. Który poległ przez swoją głupią siostrę. Czyli mnie. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nienawidzę się. I zrobię wszystko, aby Jack był znów z nami. Tak bardzo chciałabym, aby żył.
Perspektywa Jack'a
Noc
Ciemność. To ostatnie co pamiętam. Było ciemno, a ja się bałem. Poczułem, jak jakaś nieznana mi siła, ciągnie mnie ku górze. Czyżbym już umarł? Otworzyłem oczy i ujrzałem wielką srebrną tarczę. Księżyc. Był taki wielki i tak jasny. Rozproszył ciemność, a razem z nią zniknął mój strach. Po chwili czułem grunt pod nogami. Rozejrzałem się wokół. Co się tu tak właściwie stało. Jest noc. Zdziwił mnie fakt, że nawet jeśli jestem na bosaka, to nie czuje zimna. Zrobiłem parę kroków przed siebie, starając zrozumieć, co się stało. Nagle poczułem, że na coś nadepnąłem. Spojrzałem w dół i ujrzałem laskę. Moją laskę, którą otrzymałem po śmierci ojca. Uśmiechnąłem się lekko, po czym uklęknąłem i chwyciłem kij. Kiedy to zrobiłem, pokrył się szronem, co mnie zdziwiło. Dawniej tak nie robiła. Nagle trysnął z niej niebieski pył, co mnie zaskoczyło. Schroniłem oczy, aby przypadkiem pył się do nich nie dostał, ale na skutek tego prosty koniec laski uderzył lekko o lód. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem, że na miejscu uderzenia, zaczęły powstawać wspaniałe wzorki ze szronu. Podniosłem laskę do góry, nie mogę uwierzyć w jej możliwości. Zapomniałem o wszystkim i podszedłem do drzewa. Kijem lekko stuknąłem o korę drzewa, a ta pokryła się pięknymi wzorami. Czyli mi się nie zdawało! Podszedłem do drugiego drzewa, i oparłem o nie rękę. Uśmiechnąłem się lekko, patrząc na swoje dzieło. Nagle poczułem, że pod moją dłonią coś jest nie tak. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem, że moja ręka stworzyła taki sam rysunek, co laska. Czyli ja umiem tworzyć lód? Nie wiedziałem jak na to zareagować... no przynajmniej w pierwszych sekundach. Co w tym złego? No właśnie nic! Więc co się mam martwić?! Chwyciłem zadowolony laskę i zacząłem ślizgać się po lodzie, tworząc na nim najróżniejsze wzory. To było takie niesamowite. Czułem, że mogę zrobić wszystko. Nagle usłyszałem i poczułem podmuch wiatru, który po chwili uniósł mnie nad ziemię. Z początku trochę się chwiałem, ale kiedy opanowałem sytuację, spojrzałem na swoje lodowe dzieło. Uśmiechnąłem się z zadowolenia. Czyli umiem tworzyć lód i latać. To niesamowite! Niech tylko to mama z Emmą zobaczą!...No właśnie Emma! Pewnie myśli, że nie żyje. Nie za bardzo wiedziałem, jak wylądować, ale po paru próbach mi się udało. Stanąłem koślawo na lodzie, po czym pobiegłem w stronę domu.Otworzyłem drzwi i pierwsze co ujrzałem, to płacząca mama, siedząca przy stole. Szkoda mi się jej zrobiło, bo w końcu wpadłem do wody i z nie wiadomo jakich przyczyn żyję. Podszedłem do niej i chciałem chwycić za ramię, lecz...moja ręka przez nią przeniknęła. Jak u ducha. Nie mogłem w to uwierzyć.
-Mamo! Mamo! Halo, słyszysz mnie!? -zacząłem panikować.
Najpierw to przenikanie, teraz mnie nie słyszy. Co się tu dzieje. Popędziłem prędko na górę, do pokoju mojego i siostry pokoju. Wpadłem tak jak nigdy i ujrzałem leżącą i płaczącą Emmę. Zbliżyłem się do niej i wołałem jej imię najgłośniej jak się dało. Byłem załamany. Czyli ja naprawdę nie żyje? Czy ja naprawdę umarłem? Przejechałem rękoma po twarzy, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Zacząłem rozglądać się po pokoju, kiedy wzrok przystanął mi na lustrze. Byłem w nim ja, ale jakiś inny. Moje włosy nie były już brązowe, lecz białe jak śnieg, a oczy niebieskie. Skóra była o wiele bledsza. Zacząłem oglądać nowego siebie, kiedy nagle usłyszałem za okna jakiś szept. Spojrzałem w tamtą stronę, po czym wyleciałem przez otwartą okiennice. Świetnie, czyli oszalałem i stałem się duchem i to w dzień przed świętami! Po prostu bosko! Po chwili ponownie usłyszałem szept. Wydobywał się on z... księżyca?
"Jesteś Jack'iem Mrozem" -usłyszałem już wyraźniej. Ale dalej już nic.
Jakim znów Jack'iem Mrozem. To wszystko mnie przeraża. Moja rodzina siedzie załamana w domu, siostra obwinia się o moją śmierć, ja stałem się jakimś duchem i do tego "rozmawiam" z Księżycem. Nie, to musi być jakiś okropny sen! Spojrzałem jeszcze raz na tarczę księżyca. Nagle zauważyłem, przebiegający przez nią cień sań i reniferów. Mikołaj? To on istnieje? Bo jeżeli tak, to może mi pomóc. No i ile mnie zobaczy. Starałem się jak poprzednio unieść w powietrze. Po paru próbach się udało. Zacząłem lecieć, jak najszybciej umiałem za saniami. Było ciężko, ponieważ leciały szybko, a ja dopiero początkujący w tym całym lataniu. Z początku koślawo mi to wychodziło, ale z każdą chwilą, ogarniałem. Po niecałej godzinie lotu za saniami, znaleźliśmy się na Biegunie Północnym. No jasne, a gdzie indziej? W jednej z śnieżnych gór, zauważyłem jakąś kopułę. To chyba jego baza. Podleciałem bliżej tego miejsca i ujrzałem jeszcze, jak sanie wlatują do jakiejś jaskini. Pomyślałem, aby znaleźć inne miejsce wejścia do środka. Zacząłem się rozglądać, aż w końcu ujrzałem otwór w dachu. Podleciałem tam i zerknąłem do środka. Była tam wielka sala. W niej znajdował się olbrzymi globus z małymi światełkami w różnych miejscach. Na balkoniku, chodziły wielkie, włochate stwory i jakieś małe dziwne ludziki w czerwonych strojach, przypominającymi czapeczki. Nagle na balkonik wszedł również, duży, lekko otyły, siwy... z resztą tak jak ja, mężczyzna, z długą brodą. To chyba Mikołaj. Wygląda trochę na Rosjanina i przez te jego czarne krzaczaste brwi, wydaje się z lekka groźny. Wymienił parę zdań z futrzakami, po czym skierował się w stronę wyjścia. Szybko zareagowałem i jak gdyby nigdy nic, wleciałem do środka, krzycząc "Zaczekaj!". Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. Zdziwił się, jak mnie zobaczył, ale wnioskując po jego spokojniej minie, chciał załatwić sprawę na spokojnie.Wylądowałem jakieś 5m. przed nim.
-Kim jesteś? -zapytał spokojnie i zaciekawiony moją osobą.
-Nazywam się Jack Overland, ale z czego powiedział mi księżyc Jack Mróz
-Jack Overland? Co ty żeś robił, że księżyc musiał cię ratować? Ale widzę, że jednak coś dobrego, bo cię przemienił. Ahh, musiał akurat dziś. Dopiero skończyliśmy pakować prezenty, a teraz wypakowywać twoją rózgę trzeba. Wiesz ile z tym problemu? -wyżalił się.
-Po pierwsze: Dlaczego rózgę?! Przecież byłem grzeczny! Do tego siostrę uratowałem! Po drugie: Jak to mnie uratował? I po trzecie: Jakie przemienił?
-Mówiłeś, że uratowałeś siostrę. W ten sposób Pan Księżyc zobaczył w tobie coś wyjątkowego i zaraz po tym wypadku, który pewnie zaraz po akcji ratunkowej nastał, uratował się w połowie, tylko pod postacią Jack'a Mroza. Ja też tak miałem...no przynajmniej w połowie. Ale nie tylko my... Zając Wielkanocny, Zębowa Wróżka, Piaskowy Ludek, oni też zostali wybrani.
-To oni też istnieją? Z resztą później, to omówimy. Mam pytanie. Dlaczego nikt z mojej rodziny mnie nie widzi?
-Kiedy stajesz się duszkiem, musisz starać się, aby dzieci w ciebie uwierzyły. To nasze zadanie. Przynosić im radość, nadzieje i spokój. Nie zobaczyli cię, ponieważ twoja matka jest już dorosła, więc nawet gdyby wierzyła, to by cie nie zobaczyła, a twoja siostra Emma, nie wierzy w Jack'a Mroza, tylko Overland'a.
-Ale... to co ja mam zrobić? Proszę, pomóż mi. Chciałbym się chociaż z nimi pożegnać. I chciałbym, aby siostra wiedziała, że to nie jej wina.
Mikołaj przyjrzał mi się dokładniej, zaczął głaskać swoją brodę ,po czym stwierdził.
-No dobrze. Mogę ci pomóc. Chodź za mną.
Powiedział, po czym poszedł w stronę długiego korytarza. Ruszyłem za nim. Po drodze mijaliśmy wiele małych skrzatów i wielkich włochaczy.
-Co to za stwory? -zapytałem, w końcu.
-Te włochate to Yeti. Pomagają mi robić zabawki dla dzieci. A te małe w czapkach to elfy one... robią takie tam rzeczy. Na przykład sprzątają, gotują i takie tam.
-Aha.
Ruszyliśmy dalej. Po paru minutach doszliśmy do wielkiego gabinetu, pełnego zabawek. Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Przy suficie latały gdzieniegdzie prototypy samolocików lub latawców. Po prawej stronie znajdowała się bogato zdobiona choinka. Po lewej zaś, półka z książkami i figurkami śnieżnych kul. Nagle poczułem jak coś lekko łapie mnie za kosmyk włosa, po czym lekkie ukłucie.
-Ała! -zawołałem.
-Przepraszam. Potrzebuje po prosty twój jeden włos. -powiedział, wkładając siwy włosek do jakiegoś naszyjnika.
-Co to jest?
-Dzięki temu zobaczy cię twoja mama. Będzie ona musiała przekonać twoją siostrę, że istniejesz i potem już z górki. -uśmiechnął się szczerze.
-Dziękuje. Na pewno się kiedyś odwdzięczę. Do widzenia! -zawołałem i już miałem odlecieć, kiedy zatrzymał mnie głos Mikołaja.
-Jack! Zaczekaj. Na pewno zmęczyłeś się lotem do mnie, więc może chwilę odpocznij. Pogadamy trochę. Może chcesz coś zjeść? -zachęcał.
-No dobrze. Mogę chwilę odpocząć, ale jeśli chodzi o jedzenie, to nie dziękuje. -odpowiedziałem grzecznie. I ja miałem rózgę dostać!
Mikołaj ponownie zaprosił mnie do swojego gabinetu, po czym usiadłem na dużym parapecie przy oknie. Święty, zajrzał do jednej z szaf i wyjął z niej niebieską bluzę. Podał mi ją, dodając:
-Masz, przebierz się. -uśmiechnął się ponownie.
Odwzajemniłem uśmiech, po czym podziękowałem i zmieniłem ubranie. Spodnie zostały, tylko zmieniła się bluza. Miała ona niebieski kaptur i kieszeń, w której będę mógł chować jakieś rzeczy. Chwilę po jej założeniu, przy ramionach, pod szyją i przy karku, materiał oblazł lekki szron. Nie przeszkadzał mi, bo i tak nie czuje zimna i daje mi to fajnego wyglądu.
-Lodowe moce? -zauważył Miko.
-Na to wygląda. Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć.
-Tak wiem, to trudne do przetrawienia, ale dasz radę. Musisz się po prostu dowiedzieć kim jesteś. Kiedy odkryjesz swoje przeznaczenie, to dalej to bułka z masłem.
-A z tym może być problem. Można mnie nazwać Duchem Zimy, ale jaka to tam radość dla dzieci? Ciągły mróz, obolałe od zimna palce i ciągłe przeziębienia. -westchnąłem smutno.
-Nie prawda. Pamiętaj, że w zimę są też Święta Bożego Narodzenia! -zaśmiał się, na co ja też się zachichotałem.
Przez kolejną godzinę opowiadałem mu co się stało zaraz przed i po wpadnięciu do wody. Ten też powiedział, że jest jakimś tam Strażnikiem, ale nie wiem za bardzo o co chodzi. Nie drążąc dalej tematu, podziękowałem za miejsce chwilowego odpoczynku, po czym poleciałem w stronę domu. Po drodze przyjrzałem się wisiorkowi od jak to się okazuje Northa. Był on złoty i owalny. Na jego klapce wyrobiony był różowy kwiat. Można było otwierać i zamykać klapkę, ale tego nie robiłem, aby moje włosowe DNA nie wyleciało. Kiedy byłem na miejscu, był ranek... już ranek. Zajrzałem przez okno do środka. Mama nadal nie spała, tylko siedziała w kuchni. Emma nie wiem, ponieważ miała zasłonięte okno. Dyskretnie wszedłem do środka. Zacząłem myśleć, jak założyć mamie naszyjnik. Po chwili pomyślałem, a po co to robić w jakiś super sposób, jak można po prostu do niej podejść i jej założyć. Tak jak pomyślałem, tak zrobiłem. Powoli podszedłem do swojej zapłakanej rodzicielki i zacząłem zakładać jej delikatnie naszyjnik. Chyba zauważyła, że coś się dzieje, ponieważ podniosła lekko głowę i zobaczyła... z jej perspektywy lewitujący naszyjnik. Nie spuszczała z niego wzroku, a kiedy był już założony, spostrzegła moje ręce, na jej ramieniu. Uśmiechnąłem się, z radością, że mnie widzi. Obróciła głowę w moją stronę. Kiedy mnie zobaczyła, momentalnie wstała, zamiesiła mi się na szyi i płakała jeszcze bardziej. Przytuliłem ją do siebie, uspakajając.
-Hej, już spokojnie. Jestem tu. -mówiłem spokojnie.
Kobieta podniosła w końcu głowę do góry i przyjrzała mi się. Przez kolor włosów i oczu, z lekka mnie nie poznała, ale kiedy wpatrzyła we mnie swe gały, zrozumiała, że to ja.
-Ale jak? -powiedziała, starając się powstrzymać płacz.
-Nie wiem dokładnie, ale ma to związek z Księżycem i Mikołajem. -uśmiechnąłem się.
Mama w końcu stanęła na nogi i przyjrzała mi się. Posadziłem ją dla jej bezpieczeństwa na krześle, a sam usiadłem po drugiej stronie stołu.
-To pewnie tylko sen. -mówiła mama.
-Nie mamo, to prawda.
-Ale co się stało z twoimi włosami i oczami? -mówiła już nie płacząc i spokojnie.
-Kiedy wpadłem do jeziora, Pan Księżyc mnie uratował i zmienił w Duszka Zimy. To coś w rodzaju Świętego Mikołaja czy Zębowej Wróżki. Patrz...-powiedziałem po czym ręką stworzyłem mały fragment szronu na stole.
-A nie mógł cię nie zmieniać?
-Nie wiem. Ale mnie tam nie przeszkadza to kim teraz jestem.
-Mnie też nie. Ważne jest to, że żyjesz. -uśmiechnęła się lekko.
-Tylko, że dla innych ludzi nie istnieje, Widzisz mnie dlatego, że masz ten naszyjnik. A reszta...niestety. -uśmiechnąłem się smutno.
-Przykro mi. Ale zrobiłeś coś niesamowitego. Poświęciłeś się dla siostry.
-Wiem i tego nie żałuje. A właśnie. Gdzie ona jest?
-Na górze. Coś za cicho tam jest. Chodźmy tam. -powiedziała, po czym popędziła na górę, a ja za nią.
Kiedy byliśmy już przed drzwiami, powoli otworzyliśmy drzwi, a to co zobaczyliśmy, mroziło krew w żyłach. Mała Emma, stała na stołku, a na szyi miała przygotowany, tak zwany pstryczek. Była cała zapłakana.
-Emma, słońce, co ty robisz?! -krzyczała mama.
-To przeze mnie Jack nie żyje! To moja wina! Nie chce żyć! Nie po tym co mu zrobiłam! Chce być razem z nim!
-Emma, nie rób tego, Jack...-nie dokończyła ponieważ mała, zaczęła odsuwać krzesło.
Mama sparaliżowana strachem, nie wiedziała co robić. Ja natomiast szybko zareagowałem i podleciałem do małej. W tej samej chwili kiedy krzesło się przewróciło, złapałem ją na barana. Wtem tak jakby czas się zatrzymał. Nie wiedziałem jak, mogę jej dotknąć. Przecież jestem duszkiem. Nie zwracając na to więcej uwagi, zdjąłem w szyi Emmy. Z jej perspektywy musiało to wyglądać tak, że siedzi w powietrzu i nagle jakaś niewidzialna siła ściąga z jej szyi linę. Kiedy wyrzuciłem przyżąd samobójstwa.
-Jack! -usłyszałem uradowany krzyk matki.
-Jack?-zdziwiła się mała Emma.
Podniosłem lekko głowę do góry i spojrzałem na małą. Nadal mnie nie widziała, ponieważ wierzyła w Jack'a Overlanda. Podszedłem więc z nią do okna i oszroniłem je. Napisałem potem palcem "Hej!". Jej oczy zabłysły jak miliony gwiazd. Potem napisałem swoje nowe imię ''Jack Mróz". Mała tak jakby zrozumiała i zaczęła się lekko kręcić. Nagle jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy.
-Jack? -powiedziała z niedowierzaniem w głosie.
-Hej mała. -powiedziałem jak gdyby nigdy nic.
-Jack!!! -krzyknęła, po czym mocno mnie przytuliła.
-Też tęskniłem.
-Ale co ci się stało?
-Może powiem ci później.
Zdjąłem małą z szyi i postawiłem na ziemi. Uśmiechnąłem się do niej lekko, a ta mnie ponownie przytuliła. Naraz po tym dołączyła do nas mama. Jednak w głowie męczyło mnie nada jedno pytanie:
-Dlaczego chciałaś to zrobić?
-Bo dla brata, zrobię wszystko. -uśmiechnęła się, po czym zastygła w uścisku.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka ludziska!
No więc, wybiła nam już 1000 odwiedzin! Juuupi!
Przepraszam was, że nic nie pisałam od tak dawna, ale sami wiecie szkoła.
Ciągle jakieś sprawdziany i kartkówki. Wrrr...
No ale, że mam chwilę wolnego to proszę, oto moje wypociony.
Mam nadzieje, że chodź odrobinę się podobało.
Zostawcie swoje opinie!
A teraz DOBANOC!
niedziela, 20 września 2015
Hejka ludzie!!!
No więc, mam do was pytanko! Jack już chyba piąty dzień mi zrzędzi, abym zrobiła coś na wzór mini opowiadanek o nazwie "Śnieżyca". Chodzi w tym o to, że raz na jakieś czas wstawię małe opowiadanko. Niektóre będzie pisał Jack, a niektóre ja (będę wam pisać, kto pisze które). Oczywiście, mam nadzieje, że będą wam się podobać i w ogóle. A teraz wracając do tego pytanka! Jeśli Jack chce mieć te "Śnieżyce", to ja chce zrobić coś w rodzaju Q&A. Piszcie pytanka do mnie lub Jack'a, a ja odpowiem na nie w najbliższym czasie. No dobra, to skoro wszyscy wszystko wiedzą, to idę uspokoić Jack'a, który lata mi po cały pokoju, wywołuje mini śnieżycę i śpiewa mi na złość "Pada śnieg, pada śnieg". Narka!
sobota, 19 września 2015
Jelsa: Rozdział 11
Perspektywa Jack'a
-...Potrzebujemy lekcji.
-Lekcji? Ale jakich? -zdziwiła się wróżka.
-No w posługiwaniu się nowymi umiejętnościami. Ja na przykład w postaci smoka nie umiem posługiwać się skrzydłami, Czkawka chyba też -kiwnął na tak- no, a reszta też by mogła coś tam poćwiczyć. A i jeszcze jestem pewien, że ten rybi ogon kryje w sobie coś więcej niż tylko pływanie.
-Rybi ogon? Jesteś też Trytonem? -zdziwił się Zając.
-A co mówię po chińsku? Jak dotknę wody wyrasta mi płetwa, już rozumiesz? -powiedziałem już zmęczony tym dniem.
-Yyy, Jack? -usłyszałem za sobą głos Elzy -A co z naszymi rodzicami? Nie możemy tak po prostu zniknąć z ich życia. Muszę raczej wiedzieć, co się z nami stało.
-Tak wiem... poczekajcie, kiedy księżyc was zmienił, dostaliście jakąś nową tożsamość czy coś?-zapytałem. Miałem pewien pomysł.
-Nie. Na wisiorkach napisane było tylko jakimi jesteśmy duchami.
-Świetnie! Więc rodzice was zobaczą! No to teraz tylko, jak się do nich dostaniemy. Latać nie potraficie, a jakbym was nauczył, to co z Czkawką. -zacząłem się zastanawiać.
-Może nauczę ciebie i Czkawkę posługiwać się skrzydłami i wszyscy się zabierzecie! -wpadła na pomysł Ząbek.
-Genialny plan! Tylko, długo to może potrwać? -ucieszyłem się.
-No coś ty. To minuta jak nie pięć. Tylko, może chodźcie we dwójkę do jakiejś innej sali. Tu mamy trochę za mało miejsca.
-OK. A po powrocie, nauczę resztę latać tym naszym drugim sposobem. -powiedziałem, po czym z wróżką i szatynem wyszliśmy z salonu. Reszta została z Northem, Piaskiem Kangurem i zaczęli opowiadać im jakie talenty posiadają.
Po chwili znaleźliśmy się w wielkiej pustej komnacie, w której mógłbym zrobić wyścigi latania. Zrobiłem swoim starym sposobem parę kułem wokół sufitu na rozgrzewkę, po czym wylądowałem obok "Anioła"-tak go teraz będę nazywał.
-No dobra, to może ty Jack zmień się w smoka , tak na dobry początek, a ty Czkawka napręż odrobinę skrzydła. Nie mogą być za luźne. Ty Jack podobnie.-zaczęła Zębuszka.
Na jej polecenie zamieniłem się w smoka i tak jak powiedziała naprężyłem błony. Po chwili kazała nam nimi zacząć machać. Obydwoje to zrobiliśmy, lecz się nie unieśliśmy.
-Dobrze, to teraz nogami...czy tam łapami odbijcie się lekko w górę i zacznijcie szybciej i mocniej machać skrzydłami.
Zrobiliśmy to co powiedziała i faktycznie zaczęliśmy się unosić. Ale to fajne.
-Świetnie! A teraz posłuchajcie. Jeśli chcecie skręcić w lewo czy w prawo to wystarczy że się pochylicie lekko w tą stronę i już. Zrozumieliście?
-Tak!-zawołał Czkawka latając przy suficie niczym profesjonalista. Ja również dawałem radę, tylko latając musiałem uważać, aby nikogo nie uderzyć wielkim skrzydłem czy długim ogonem. Po chwili zabawy wylądowaliśmy, a ja zmieniłem się no w...siebie.
-Fajna zabawa, chodź jednak ja wolę posługiwać się wiatrem. Dzięki Ząbek! Czkawka, no chodź! -krzyknąłem, wybiegając z sali. Po chwili dołączył do mnie i razem udaliśmy się do reszty.
Kiedy weszliśmy do środka, ujrzeliśmy rozmawiających ze sobą spokojnie nastolatków ze strażnikami. Nie to, że coś, ale myślałem, że po powrocie do nich, będą się tłuc i krzyczeć na siebie, a ty tu jak widać szybko się pogodzili.
-O Jack! Posłuchaj! Właśnie ustaliliśmy ze Strażnikami, kto czego będzie nas uczył. Święty Mikołaj nauczy Kristoffa posługiwania się swoja mocą, Zając nas wszystkich strzelania, bo skoro jesteś też smokiem, to musisz nauczyć się celnie spluwać lodem. Piasek nauczy nas pary trików samoobrony i takich tam, a ty nauczysz nas latać!-piszczała Elza, po czym bardzo namiętnie mnie pocałowała. Odwzajemniłem pocałunek, po czym, kiedy ujrzałem rozbawione miny strażników, po chwili się oderwałem. Posłałem im udawaną, obrażoną minę, lecz North nie zwrócił na to uwagi i zaczął gadać, a ja udawać, że go nie słucham.
-Jack, jeśli chodzi o twoją rybią moc, to mój znajomy jest Trytonem i może ci pomóc. Nazywa się Water. Mieszka na środku Oceanu Spokojnego w swoim podwodnym zamku. Zaraz wyślę do niego wiadomość o twoim przybyciu, jeśli oczywiście się zgodzisz?
-Pewnie. Nie mam nic do stracenia. No to kiedy mam do niego przybyć? -powiedziałem, zapominając o udawanym fochu.
-Za trzy dni.
-Ok. Będę na pewno. A teraz lecimy już z ekipą do domu. Ich rodzice się pewnie martwią.
Powiedziałem i ruszyłem z resztą w stronę drzwi, kiedy usłyszałem jeszcze za sobą:
-Jack!!! -krzyknął Kangur z Northem i Wróżka, a Piasek pokazał nad głową złoty wykrzyknik.
Błyskawicznie się odwróciłem i po sekundzie byłem ściskany przez bandę strażników.
-Przepraszamy. -powiedzieli szeptem, po czym mnie puścili.
-Nie gniewam się na was. Każdy popełnia błędy. -powiedziałem z uśmiechem, po czym dołączyłem do reszty.
Ciszę się, że zrozumieli w końcu swój błąd, ale denerwuje się reakcji rodziców nastolatków, po przyjęciu do świadomości tego, że ich dzieci stały się magicznymi istotami, które widzę tylko i wyłącznie dzieci czy dorośli którzy w nich wierzą, a to jest trudne.Kiedy byliśmy prze wyjściu, dałem paczce, ciepłe ubrania na czas lotu, aby nie zamarzli. Po chwili wszyscy byliśmy gotowi, więc wyszliśmy na zewnątrz. Tam po schodkach weszliśmy na dach bazy Northa, po czym zaraz po zmianie w smoka, nastolatkowie-po za Czkawką- weszli na mnie i odlecieliśmy. Czkawka leciał koło nas do końca drogi, Ćwiczył jakieś tam sztuczki lub podśpiewywał swoje ulubione piosenki. Po jakimś czasie byliśmy na miejscu. Z racji, że była noc nikt nie widział wielkiego smoka i anioła który ląduje przed domem Czkawki.Strasznie się martwiłem, ale nie chciałem aby zobaczyła to reszta, więc udawałem, że nic takiego się nie dzieje. Kiedy powróciłem do swojej starej postaci, zaczęliśmy zbliżać się do drzwi wejściowych. Z każdym krokiem brzuch bolał mnie coraz bardziej. Po chwili weszliśmy do środka. Zaraz po tym z salonu od razu dało się usłyszeć kobiecy głos:
-Czkawka? Jack? To wy?
-Yyy, tak mamo!
Po chwili na przeciw nas pojawiła się Pani Valka. Kiedy ujrzała nas wszystkich z początku bardzo się ucieszyła, ale kiesy spostrzegła moją laskę i skrzydła Czkawki, jej uśmiech zniknął z twarzy.
-Byliście na balu przebierańców? -zapytała z nadzieją.
-Mamo... no bo... ja... te skrzydła są prawdziwe. -westchnął, po czym dla dowodu nimi pomachał.
-A-a-ale jak?! -krzyknęła przerażona.- JACK! A to co za kij!? Mówiłam, że nie przynosimy śmieci z zewnątrz!
-No bo proszę pani, tak się składa, że nie mogę wyrzucić tego kija, a raczej laski, ponieważ, jakby to powiedzieć, jestem bardzo do niej przywiązany,
-A to niebieskie pasemko na włosach?
-Taki dodatek do nowych mocy.-wyszczerzyłem się głupio.
-Jakich mocy!? Dzieciaki, macie natychmiast mi wytłumaczyć, o co tu chodzi! -wygląda na to, że się zdenerwowała.
-Mamo, ja...
-To moja wina! -przerwałem Czkawce.
-Jack, ale ty nie... -zaczęła Elza.
-Przykro mi śnieżynko, ale taka jest prawda. A chyba po to tu przylecieliśmy, aby ją poznali.
-No więc słucham!
-Proszę pani. Wiem, że wierzy pani w Jacka Frosta...
-A skąd ta pewność!? Jestem w końcu dorosła i nie wierze w takie bajeczki! -wyparła się
-To dlaczego mnie pani widzi?
-A co ma to ze wszystkim wspólnego?
-Że to ja nim jestem. To ja zginąłem 300 lat temu nad pobliskim jeziorem i to o mnie są te okropne legendy.
-Nie wierze ci. -powiedziała trochę przerażona.
-To niech pani zobaczy. -powiedziałem i podszedłem do szklanki z wodą. Dotknąłem szkła, które po chwili obrosło szronem, a woda zamieniła się w lód.
-To nie możliwe... Dzieci odsuńcie się od niego! -wrzasnęła przerażona. Zabolało mnie to.
-Nie, mamo! Jack nie jest zły. Te wszystkie legendy o nim to brednie. W końcu znamy się już od tylu i nic nam nie zrobił...
-Nic wam nie zrobił?! -powiedziała przez łzy- Czkawka! Ty masz skrzydła! I mogę się założyć, że to jego wina!
-Przykro mi proszę pani. Ja naprawdę nie chciałem, aby do tego doszło. Oni są niewinni, to wszystko moja wina.
-Oni? Czyli reszta również ma moce? Coś ty im zrobił?! -zrobiła się czerwona jak pomidor, a jej wrzaski słychać było w całym domu.
-To nie on, tylko Księżyc! On nie jest niczemu winien!
-Przestań go bronić Czkawka. To potwór i tego nie zmienisz!
-A czy potwory się boją, mamo? Zawsze mówiłaś mi, że jeśli miałbym jakiś problem lub się czegoś bał, to żebym do ciebie przyszedł, a ty mi pomożesz. A Jack? On nikogo takiego nie ma! Musiał (Musiał musiał coś zrezić! XD dop.aut.) uciekać, przed oślepionymi przez Mroka przyjaciółmi! Kiedy nas znalazł, czuł się bezpieczniej! Rozumiesz!? Jednak parę godzin temu, albo i dłużej, stracił życie. Stracił je broniąc Elzy i nas wszystkich. Gdyby nie on ja, Elza albo któreś z nas, a może i wszyscy zginęlibyśmy. Jednak on się poświęcił, zużywając na to resztki swojej siły. Kiedy martwy leżał w bazie Mikołaja, Księżyc postanowił mu pomóc, tak jak i nam, ponieważ zauważył w nas coś wyjątkowego. Dlatego jesteśmy teraz duszkami! Właśnie w ten sposób mogliśmy go uratować! Dzięki niemu żyjemy i na odwrót! Nie możemy do teraz od tak porzucić, bo niby przez niego staliśmy się kimś innym. Ja jestem szczęśliwy. Oni również. A więc co jest w tym takiego złego? Dlaczego uważasz go za potwora? Dlaczego uważasz Jacka za potwora, skoro od tych 300 lat przynosi innym dzieciom radość, nadzieje i spokój. My też chcemy to robić. Przynosić tak jak on radość innym! Czy to się dla ciebie nie liczy?! -powiedział ze łzami w oczach Czkawka.
-Ale ty wiesz, że będziesz musiał zerwać z Astrid. -powiedziała podnosząc jedną brew pani Valka.
-Jack, nie na widzę cię! -powiedział śmiejąc się, na co również zaśmiała się reszta.
-No dobrze, Czkawka. Skoro jesteś szczęśliwy, to ja też będę. A i właśnie, Jack. Przepraszam cię za tego potwora i całą resztę. Poniosło mnie trochę. Wybaczysz mi?
-Oczywiście. Miała pani do tego całkowite prawo. A i dziękuje wam za pomoc.-ostatnie powiedziałem do przyjaciół.
-A reszta rodziców już o tym wie? -zapytała Valka.
-Nie. Jeszcze nie.Zaraz do nich idziemy. -powiedziała Anna.
-A może powiecie im jutro rano. Widać, że jesteście zmęczeni. A ty Jack, najszczególniej. -zaśmiała się.
-W końcu wiozłem na sobie parę dość ciężkich osób. -zaśmialiśmy się, nawet mama Czkawki, która nie miała pojęcia o co chodzi.
-No dobrze. To kładźcie się spać. A właśnie Czkawuś! Zawsze wiedziałam, że jesteś moim Aniołkiem.
-To dlaczego pokarałaś mnie tym imieniem!? -powiedział żałośnie, po czym razem z resztą się zaśmiał.
Kiedy byliśmy już na górze, w swoim pokoju zrobiłem trochę śniegu i schłodziłem temperaturę, po czym razem z Elzą zasnęliśmy w jednym łóżku
-...Potrzebujemy lekcji.
-Lekcji? Ale jakich? -zdziwiła się wróżka.
-No w posługiwaniu się nowymi umiejętnościami. Ja na przykład w postaci smoka nie umiem posługiwać się skrzydłami, Czkawka chyba też -kiwnął na tak- no, a reszta też by mogła coś tam poćwiczyć. A i jeszcze jestem pewien, że ten rybi ogon kryje w sobie coś więcej niż tylko pływanie.
-Rybi ogon? Jesteś też Trytonem? -zdziwił się Zając.
-A co mówię po chińsku? Jak dotknę wody wyrasta mi płetwa, już rozumiesz? -powiedziałem już zmęczony tym dniem.
-Yyy, Jack? -usłyszałem za sobą głos Elzy -A co z naszymi rodzicami? Nie możemy tak po prostu zniknąć z ich życia. Muszę raczej wiedzieć, co się z nami stało.
-Tak wiem... poczekajcie, kiedy księżyc was zmienił, dostaliście jakąś nową tożsamość czy coś?-zapytałem. Miałem pewien pomysł.
-Nie. Na wisiorkach napisane było tylko jakimi jesteśmy duchami.
-Świetnie! Więc rodzice was zobaczą! No to teraz tylko, jak się do nich dostaniemy. Latać nie potraficie, a jakbym was nauczył, to co z Czkawką. -zacząłem się zastanawiać.
-Może nauczę ciebie i Czkawkę posługiwać się skrzydłami i wszyscy się zabierzecie! -wpadła na pomysł Ząbek.
-Genialny plan! Tylko, długo to może potrwać? -ucieszyłem się.
-No coś ty. To minuta jak nie pięć. Tylko, może chodźcie we dwójkę do jakiejś innej sali. Tu mamy trochę za mało miejsca.
-OK. A po powrocie, nauczę resztę latać tym naszym drugim sposobem. -powiedziałem, po czym z wróżką i szatynem wyszliśmy z salonu. Reszta została z Northem, Piaskiem Kangurem i zaczęli opowiadać im jakie talenty posiadają.
Po chwili znaleźliśmy się w wielkiej pustej komnacie, w której mógłbym zrobić wyścigi latania. Zrobiłem swoim starym sposobem parę kułem wokół sufitu na rozgrzewkę, po czym wylądowałem obok "Anioła"-tak go teraz będę nazywał.
-No dobra, to może ty Jack zmień się w smoka , tak na dobry początek, a ty Czkawka napręż odrobinę skrzydła. Nie mogą być za luźne. Ty Jack podobnie.-zaczęła Zębuszka.
Na jej polecenie zamieniłem się w smoka i tak jak powiedziała naprężyłem błony. Po chwili kazała nam nimi zacząć machać. Obydwoje to zrobiliśmy, lecz się nie unieśliśmy.
-Dobrze, to teraz nogami...czy tam łapami odbijcie się lekko w górę i zacznijcie szybciej i mocniej machać skrzydłami.
Zrobiliśmy to co powiedziała i faktycznie zaczęliśmy się unosić. Ale to fajne.
-Świetnie! A teraz posłuchajcie. Jeśli chcecie skręcić w lewo czy w prawo to wystarczy że się pochylicie lekko w tą stronę i już. Zrozumieliście?
-Tak!-zawołał Czkawka latając przy suficie niczym profesjonalista. Ja również dawałem radę, tylko latając musiałem uważać, aby nikogo nie uderzyć wielkim skrzydłem czy długim ogonem. Po chwili zabawy wylądowaliśmy, a ja zmieniłem się no w...siebie.
-Fajna zabawa, chodź jednak ja wolę posługiwać się wiatrem. Dzięki Ząbek! Czkawka, no chodź! -krzyknąłem, wybiegając z sali. Po chwili dołączył do mnie i razem udaliśmy się do reszty.
Kiedy weszliśmy do środka, ujrzeliśmy rozmawiających ze sobą spokojnie nastolatków ze strażnikami. Nie to, że coś, ale myślałem, że po powrocie do nich, będą się tłuc i krzyczeć na siebie, a ty tu jak widać szybko się pogodzili.
-O Jack! Posłuchaj! Właśnie ustaliliśmy ze Strażnikami, kto czego będzie nas uczył. Święty Mikołaj nauczy Kristoffa posługiwania się swoja mocą, Zając nas wszystkich strzelania, bo skoro jesteś też smokiem, to musisz nauczyć się celnie spluwać lodem. Piasek nauczy nas pary trików samoobrony i takich tam, a ty nauczysz nas latać!-piszczała Elza, po czym bardzo namiętnie mnie pocałowała. Odwzajemniłem pocałunek, po czym, kiedy ujrzałem rozbawione miny strażników, po chwili się oderwałem. Posłałem im udawaną, obrażoną minę, lecz North nie zwrócił na to uwagi i zaczął gadać, a ja udawać, że go nie słucham.
-Jack, jeśli chodzi o twoją rybią moc, to mój znajomy jest Trytonem i może ci pomóc. Nazywa się Water. Mieszka na środku Oceanu Spokojnego w swoim podwodnym zamku. Zaraz wyślę do niego wiadomość o twoim przybyciu, jeśli oczywiście się zgodzisz?
-Pewnie. Nie mam nic do stracenia. No to kiedy mam do niego przybyć? -powiedziałem, zapominając o udawanym fochu.
-Za trzy dni.
-Ok. Będę na pewno. A teraz lecimy już z ekipą do domu. Ich rodzice się pewnie martwią.
Powiedziałem i ruszyłem z resztą w stronę drzwi, kiedy usłyszałem jeszcze za sobą:
-Jack!!! -krzyknął Kangur z Northem i Wróżka, a Piasek pokazał nad głową złoty wykrzyknik.
Błyskawicznie się odwróciłem i po sekundzie byłem ściskany przez bandę strażników.
-Przepraszamy. -powiedzieli szeptem, po czym mnie puścili.
-Nie gniewam się na was. Każdy popełnia błędy. -powiedziałem z uśmiechem, po czym dołączyłem do reszty.
Ciszę się, że zrozumieli w końcu swój błąd, ale denerwuje się reakcji rodziców nastolatków, po przyjęciu do świadomości tego, że ich dzieci stały się magicznymi istotami, które widzę tylko i wyłącznie dzieci czy dorośli którzy w nich wierzą, a to jest trudne.Kiedy byliśmy prze wyjściu, dałem paczce, ciepłe ubrania na czas lotu, aby nie zamarzli. Po chwili wszyscy byliśmy gotowi, więc wyszliśmy na zewnątrz. Tam po schodkach weszliśmy na dach bazy Northa, po czym zaraz po zmianie w smoka, nastolatkowie-po za Czkawką- weszli na mnie i odlecieliśmy. Czkawka leciał koło nas do końca drogi, Ćwiczył jakieś tam sztuczki lub podśpiewywał swoje ulubione piosenki. Po jakimś czasie byliśmy na miejscu. Z racji, że była noc nikt nie widział wielkiego smoka i anioła który ląduje przed domem Czkawki.Strasznie się martwiłem, ale nie chciałem aby zobaczyła to reszta, więc udawałem, że nic takiego się nie dzieje. Kiedy powróciłem do swojej starej postaci, zaczęliśmy zbliżać się do drzwi wejściowych. Z każdym krokiem brzuch bolał mnie coraz bardziej. Po chwili weszliśmy do środka. Zaraz po tym z salonu od razu dało się usłyszeć kobiecy głos:
-Czkawka? Jack? To wy?
-Yyy, tak mamo!
Po chwili na przeciw nas pojawiła się Pani Valka. Kiedy ujrzała nas wszystkich z początku bardzo się ucieszyła, ale kiesy spostrzegła moją laskę i skrzydła Czkawki, jej uśmiech zniknął z twarzy.
-Byliście na balu przebierańców? -zapytała z nadzieją.
-Mamo... no bo... ja... te skrzydła są prawdziwe. -westchnął, po czym dla dowodu nimi pomachał.
-A-a-ale jak?! -krzyknęła przerażona.- JACK! A to co za kij!? Mówiłam, że nie przynosimy śmieci z zewnątrz!
-No bo proszę pani, tak się składa, że nie mogę wyrzucić tego kija, a raczej laski, ponieważ, jakby to powiedzieć, jestem bardzo do niej przywiązany,
-A to niebieskie pasemko na włosach?
-Taki dodatek do nowych mocy.-wyszczerzyłem się głupio.
-Jakich mocy!? Dzieciaki, macie natychmiast mi wytłumaczyć, o co tu chodzi! -wygląda na to, że się zdenerwowała.
-Mamo, ja...
-To moja wina! -przerwałem Czkawce.
-Jack, ale ty nie... -zaczęła Elza.
-Przykro mi śnieżynko, ale taka jest prawda. A chyba po to tu przylecieliśmy, aby ją poznali.
-No więc słucham!
-Proszę pani. Wiem, że wierzy pani w Jacka Frosta...
-A skąd ta pewność!? Jestem w końcu dorosła i nie wierze w takie bajeczki! -wyparła się
-To dlaczego mnie pani widzi?
-A co ma to ze wszystkim wspólnego?
-Że to ja nim jestem. To ja zginąłem 300 lat temu nad pobliskim jeziorem i to o mnie są te okropne legendy.
-Nie wierze ci. -powiedziała trochę przerażona.
-To niech pani zobaczy. -powiedziałem i podszedłem do szklanki z wodą. Dotknąłem szkła, które po chwili obrosło szronem, a woda zamieniła się w lód.
-To nie możliwe... Dzieci odsuńcie się od niego! -wrzasnęła przerażona. Zabolało mnie to.
-Nie, mamo! Jack nie jest zły. Te wszystkie legendy o nim to brednie. W końcu znamy się już od tylu i nic nam nie zrobił...
-Nic wam nie zrobił?! -powiedziała przez łzy- Czkawka! Ty masz skrzydła! I mogę się założyć, że to jego wina!
-Przykro mi proszę pani. Ja naprawdę nie chciałem, aby do tego doszło. Oni są niewinni, to wszystko moja wina.
-Oni? Czyli reszta również ma moce? Coś ty im zrobił?! -zrobiła się czerwona jak pomidor, a jej wrzaski słychać było w całym domu.
-To nie on, tylko Księżyc! On nie jest niczemu winien!
-Przestań go bronić Czkawka. To potwór i tego nie zmienisz!
-A czy potwory się boją, mamo? Zawsze mówiłaś mi, że jeśli miałbym jakiś problem lub się czegoś bał, to żebym do ciebie przyszedł, a ty mi pomożesz. A Jack? On nikogo takiego nie ma! Musiał (Musiał musiał coś zrezić! XD dop.aut.) uciekać, przed oślepionymi przez Mroka przyjaciółmi! Kiedy nas znalazł, czuł się bezpieczniej! Rozumiesz!? Jednak parę godzin temu, albo i dłużej, stracił życie. Stracił je broniąc Elzy i nas wszystkich. Gdyby nie on ja, Elza albo któreś z nas, a może i wszyscy zginęlibyśmy. Jednak on się poświęcił, zużywając na to resztki swojej siły. Kiedy martwy leżał w bazie Mikołaja, Księżyc postanowił mu pomóc, tak jak i nam, ponieważ zauważył w nas coś wyjątkowego. Dlatego jesteśmy teraz duszkami! Właśnie w ten sposób mogliśmy go uratować! Dzięki niemu żyjemy i na odwrót! Nie możemy do teraz od tak porzucić, bo niby przez niego staliśmy się kimś innym. Ja jestem szczęśliwy. Oni również. A więc co jest w tym takiego złego? Dlaczego uważasz go za potwora? Dlaczego uważasz Jacka za potwora, skoro od tych 300 lat przynosi innym dzieciom radość, nadzieje i spokój. My też chcemy to robić. Przynosić tak jak on radość innym! Czy to się dla ciebie nie liczy?! -powiedział ze łzami w oczach Czkawka.
-Ale ty wiesz, że będziesz musiał zerwać z Astrid. -powiedziała podnosząc jedną brew pani Valka.
-Jack, nie na widzę cię! -powiedział śmiejąc się, na co również zaśmiała się reszta.
-No dobrze, Czkawka. Skoro jesteś szczęśliwy, to ja też będę. A i właśnie, Jack. Przepraszam cię za tego potwora i całą resztę. Poniosło mnie trochę. Wybaczysz mi?
-Oczywiście. Miała pani do tego całkowite prawo. A i dziękuje wam za pomoc.-ostatnie powiedziałem do przyjaciół.
-A reszta rodziców już o tym wie? -zapytała Valka.
-Nie. Jeszcze nie.Zaraz do nich idziemy. -powiedziała Anna.
-A może powiecie im jutro rano. Widać, że jesteście zmęczeni. A ty Jack, najszczególniej. -zaśmiała się.
-W końcu wiozłem na sobie parę dość ciężkich osób. -zaśmialiśmy się, nawet mama Czkawki, która nie miała pojęcia o co chodzi.
-No dobrze. To kładźcie się spać. A właśnie Czkawuś! Zawsze wiedziałam, że jesteś moim Aniołkiem.
-To dlaczego pokarałaś mnie tym imieniem!? -powiedział żałośnie, po czym razem z resztą się zaśmiał.
Kiedy byliśmy już na górze, w swoim pokoju zrobiłem trochę śniegu i schłodziłem temperaturę, po czym razem z Elzą zasnęliśmy w jednym łóżku
czwartek, 17 września 2015
Jelsa: Rozdział 10
Perspektywa Jack'a
Zaraz po tym, jak wysłałem Czkawce i reszcie telepatyczną wiadomość, aby tu przyszli, zacząłem rozglądać się po łazience, gdzie są ręczniki. Nie było mi tu za wygodnie, ponieważ sam ogon miał z jakieś 1,5m, a ja kolejne 0,5m. Tylko dlaczego wcześniej o tym nie wiedziałem? Że mogę zmieniać się w 3 metrowego lodowego smoka i trytona, bo tak się chyba nazywa męska forma syreny. Nie ważne. Po chwili usłyszałem otwierające się do pokoju drzwi. Podniosłem lekko głowę do góry, aby lepiej słyszeć.
-Jack, gdzie jesteś?! -usłyszałem głos Elzy. Jaki on jest cudowny.
-Tutaj! W łazience! -odkrzyknąłem
Podeszli do drzwi.
-Możemy wejść? -usłyszałem Flynna.
-No skoro was wołam, to sami pomyślcie. -powiedziałem lekko zdołowany.
-No bo końcu mógłbyś być nago, albo coś -wyjaśnił Kristoff.
-Nooo, w pewny sensie jestem, ale sami zaraz zobaczycie... oj po protu wchodźcie!
-Ale... -zaczęła Elza.
-Wchodźcie!
-Tylko pamiętaj, nie ważne jakiego masz małego, nie będziemy cię oceniać. -zaśmiała się cicho Merida. Zrobiłem zrezygnowaną jak i trochę złą minę, Westchnąłem.
Po chwili drzwi otworzyły się i wszyscy weszli do środka. Tylko, że z zasłoniętymi ręką oczami. Przekręciłem gałami.
-Możecie się ogarnąć! Nie widać mi! -wrzasnąłem.
Chłopcy odsłonili swoje patrzały i kiedy zobaczyli leżącego mnie na podłodze z ogonem, wybuchli śmiechem. Urażony pokazałem im język. Po chwili namysłu, dziewczyny też odsłoniły sobie oczy. Wszyscy zaczęli się śmiać, oprócz Elzy, która do mnie podbiegła i jakoś tam przytuliła.
-I z czego się barany śmiejecie!? -krzyknęła niebieskooka.
-Sorry, ale nie co dzień widzi się przyjaciela z rybim ogonem.-zawołała starając się powstrzymać śmiech ruda łuczniczka.
-Nie przejmuj się Jack'uś. Oni ci po prostu zazdroszczą. -powiedziała i dała buziaka w czoło.
-Dziękuje śnieżynko. -powiedziałem, tak aby tylko ona to usłyszała. -No dobra, to pomoże mi ktoś? -zwróciłem się do reszty.
-O co chodzi? -zapytał nadal roześmiany Czkawka
-Muszę wysuszyć ogon, ale sam nie dam rady. Mógłby ktoś? Ręczniki są w tamtej szafce. -wskazałem na górną szafkę obok prysznica.
-Ja to zrobię, ale ręcznik nie będzie mi potrzebny. -zgłosiła się Anna.
Po chwili rudowłosa uklęknęła obok mojego ogona i w rękach rozpaliła sobie żywy ogień, po czym zbliżyła go do łusek i w ten sposób je suszyła. Może to trochę potrwać. Odwróciłem trochę smutny głowę, że przeze mnie moi przyjaciele stali się duszkami. Gdyby wiedzieli chociaż dlaczego nie jest to takie dobre. Po chwili przede mną ukląkł Czkawka. Chyba chciał o czymś porozmawiać, więc podniosłem lekko głowę i spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
-Już wiemy o co ci chodziło. Z tym, że staliśmy się magicznymi istotami. -powiedział trochę smutno.
-Przepraszam was za to. Gdybym...
-Nie ważne co byś zrobił, to nawet nie wiesz jak cieszymy się, że z nami jesteś. I co z tego, że będziemy żyć wiecznie bez mamy, taty czy rodzeństwa. Mamy w końcu siebie. Tak?
-A no tak. -powiedziałem już trochę weselej.
-No to co? Oprócz tego ogona, masz coś jeszcze? -zapytał już uśmiechnięty.
-Nie wiem jak wam to powiedzieć, ale zmieniam się jeszcze w smoka. Lodowego smoka. -powiedziałem spokojnym tonem. -Tylko nie wiem dlaczego, dopiero teraz te umiejętności się ujawniły.
-Może kiedy księżyc nas przemieniał, to tobie też coś dał.
-Możliwe.
Po chwili ogon stał się suchy i zniknął, a na jego miejscu pojawiły się moje stare kochane nogi. Podałem rękę szatynowi, który pomógł mi wstać, po czym wszyscy wyszliśmy z łazienki. Usiadłem na łóżku, a reszta obok mnie lub na krzesłach.
-No więc, skoro mamy już wszystko jasne, to może powiecie mi jakie dostaliście zdolności.
-Ja jestem duchem muzyki i radości. Odkryłem, że o wiele ładniej śpiewam, nie wiem skąd, ale gram na wszystkich instrumentach, tak jak ty wywołuje u dzieci radość i umiem latać z pomocą skrzydeł. -powiedział pierwszy Czkawka.
-U mnie nic nowego, po za tym, że umiem latać, tak jak ty i rozkochiwać w sobie ludzi. -odezwała się ma miłość.
-Ja rozśmieszam dzieci i takie tam. -powiedział krótko Julek.
-A ja uzdrawiam ludzi, nawet tych nieżywych i jako pani wiosna sprzątam po tobie. -odezwała się Roszpunka.
-Moc technologiczna. Dzieci w końcu lubią sprzęty elektroniczne. -zaśmiał się Kristoff.
-A ja mocą letnią i ognistą uzupełniam braki do ciepłych lipcowych dni. -ucieszyła się Anna.
-Ja mama taki fajny pomarańczowo-żółty łuk z narysowanymi ptakami. Mam do niego magiczne strzały którymi mogę strzelić w kłócące się dzieci czy dorosłych i ich tym godzić. Na moich rodziców w sam raz. A i jeszcze jestem panią jesienią.
-Aha. A strażnicy już o tym wiedzą? -zapytałem zdumiony umiejętnościami przyjaciół.
-Nawet nie wiedzą, że żyjesz. Przenieśli się teraz do jadalni i siedzą karcąc się w myślach "Co zrobili?"
-No to chyba trzeba ich powiadomić, że zmartwychwstałem.
-Nie jesteś na nich zły?
-Nie. Wiem, że to Mrok pomieszał im w głowach. Nie byli po prostu świadomi, tego co robią.
-Łał. A nie jesteś jeszcze przypadkiem duchem przebaczenia czy Merida w ciebie strzeliła?
-Bardzo śmieszne. Oni też są moimi przyjaciółmi. Każdy popełnia błędy, więc trzeba ich zrozumieć.
-No dobra. Niech ci będzie. To chodźmy.
-Zaczekaj. Może im i wybaczyłem, ale bez małej zemsty się nie obędzie. -uśmiechnąłem się chytrze.
-I to w tobie lubię najbardziej. -zaśmiał się Czkawka, po czym ruszyliśmy w stronę Salonu. Według Yeti tam przesiadują aktualnie strażnicy.
Po drodze wyjaśniłem im plan, a kiedy wszyscy zrozumieli, byliśmy akurat pod drzwiami. Zacząłem się ekscytować jak mała dziewczyna nową lalką. Ble! Pokazałem reszcie, aby trochę się odsunęli, po czym kiedy to zrobili cicho zmieniłem się w smoka. Dałem się trochę pooglądać reszcie, po czym zacząłem realizować swój plan. Na wymiar drzwi były dla mnie w sam raz, więc problemu z wejściem tam nie będę miał. Po chwili łapą ostro otworzyłem drzwi, a kiedy łbem wparowałem do środka i przeraźliwie zaryczałem. Reszta za mną się śmiała. Spojrzałem na miny strażników. North blady jak własna broda zaczął chyba szukać broni, ale ze strachu nie mógł. Wróżka zaczęła piszczeć i starać chować. Piasek schował się za piaskową ściankę własnej roboty, a Kangur z początku piszczał jak mała dziewczynka, po czym schował się za meblem. Nie mogłem się powstrzymać i jeszcze w ciele smoka, padłem na podłogę i zacząłem się śmiać. Po chwili do środka weszła również reszta i także zaczęła śmiać się z przekomicznych min strażników. Zdezorientowane ofiary zemsty, wyszły ze swoich kryjówek i zaczęły powoli do nas podchodzić, ale mnie mijali szerokim łukiem.
-Dzieciaki, o co tu chodzi? I co to za smoczysko?! -spytał zdezorientowany Mikołaj.
W związku z tym, że tamci nadal się śmieli i nie mogli się wysłowić, zamieniłem się w ludzia.
-No ty co North, własnego kolegi z pracy nie poznajesz? -powiedziałem nadal się trochę śmiejąc.
-Jack? Ty żyjesz! O na wór prezentów, ty żyjesz!!! -powiedział Miko i mocno mnie przytulił.
-A-a-ale dlaczego byłeś smokiem? -zapytała już mnie zdenerwowana Wróżka
-Widać Pan Księżyc postanowił dać mi parę nowych umiejętności.-puściłem jej oczko.
-Czyli stałeś się semideum! -krzyknął North.
-Semi co? -zapytałem zdezorientowany
-To po łacińsku znaczy Półbóg. To tylko taka nazwa, więc sobie zbyt wiele nie wyobrażaj, ale już wiem skąd ten niebieski piorun na twoich włosach. -uśmiechnął się Mikołaj.
-Jaki piorun? O czym ty... -podszedłem do lutra i ujrzałem na że przy czole, miałem jedno niebieskie pasemko, które wyglądało jak piorun. Zdziwiłem się, wcześniej go nie zauważyłem.
-A wy? Staliście się duszkami? Dlatego się nas wypytywaliście o te rzeczy przed chwilą? -zapytał nieśmiało North. Chyba wiedział, że nastolatkowie nadal są na nich źli.
-Tak. A i chcieliśmy przeprosić za nasze wcześniejsze zachowanie, ale po tym jak Jack umarł to się załamaliśmy i...
-Nic się nie stało. Sami nadal jesteśmy na siebie źli.
-No ejj, ja do nikogo nie mam żalu. No oprócz Mroka. Nie żyjmy przeszłością. A tak wracając, to o co chodzi z tym półbogiem?
-To taki stopień. Każdy z nas jest na jakimś. Pewnie zauważyłeś, że zaraz po tym jak stałeś się Jack'iem Mrozem umiałeś tworzyć tylko wzory na lodzie i latać. No i z każdym dniem, byłeś coraz silniejszy. U nas jest tak samo. Tyle, że ty awansowałeś już na prawie najwyższy status.
-A jaki jest najwyższy?
-Po prostu Bóg. Nie wiem kto wymyślał, te nazwy, ale to nie jest tak, że będziesz bogiem, tylko będziesz po prostu najsilniejszym duchem na świecie.
-Aha. No fajnie. Jak narazie chyba i tak nim jestem, więc nad awansem popracuje kiedy indziej. Mam do was prośbę. Potrzebujemy lekcji...
Zaraz po tym, jak wysłałem Czkawce i reszcie telepatyczną wiadomość, aby tu przyszli, zacząłem rozglądać się po łazience, gdzie są ręczniki. Nie było mi tu za wygodnie, ponieważ sam ogon miał z jakieś 1,5m, a ja kolejne 0,5m. Tylko dlaczego wcześniej o tym nie wiedziałem? Że mogę zmieniać się w 3 metrowego lodowego smoka i trytona, bo tak się chyba nazywa męska forma syreny. Nie ważne. Po chwili usłyszałem otwierające się do pokoju drzwi. Podniosłem lekko głowę do góry, aby lepiej słyszeć.
-Jack, gdzie jesteś?! -usłyszałem głos Elzy. Jaki on jest cudowny.
-Tutaj! W łazience! -odkrzyknąłem
Podeszli do drzwi.
-Możemy wejść? -usłyszałem Flynna.
-No skoro was wołam, to sami pomyślcie. -powiedziałem lekko zdołowany.
-No bo końcu mógłbyś być nago, albo coś -wyjaśnił Kristoff.
-Nooo, w pewny sensie jestem, ale sami zaraz zobaczycie... oj po protu wchodźcie!
-Ale... -zaczęła Elza.
-Wchodźcie!
-Tylko pamiętaj, nie ważne jakiego masz małego, nie będziemy cię oceniać. -zaśmiała się cicho Merida. Zrobiłem zrezygnowaną jak i trochę złą minę, Westchnąłem.
Po chwili drzwi otworzyły się i wszyscy weszli do środka. Tylko, że z zasłoniętymi ręką oczami. Przekręciłem gałami.
-Możecie się ogarnąć! Nie widać mi! -wrzasnąłem.
Chłopcy odsłonili swoje patrzały i kiedy zobaczyli leżącego mnie na podłodze z ogonem, wybuchli śmiechem. Urażony pokazałem im język. Po chwili namysłu, dziewczyny też odsłoniły sobie oczy. Wszyscy zaczęli się śmiać, oprócz Elzy, która do mnie podbiegła i jakoś tam przytuliła.
-I z czego się barany śmiejecie!? -krzyknęła niebieskooka.
-Sorry, ale nie co dzień widzi się przyjaciela z rybim ogonem.-zawołała starając się powstrzymać śmiech ruda łuczniczka.
-Nie przejmuj się Jack'uś. Oni ci po prostu zazdroszczą. -powiedziała i dała buziaka w czoło.
-Dziękuje śnieżynko. -powiedziałem, tak aby tylko ona to usłyszała. -No dobra, to pomoże mi ktoś? -zwróciłem się do reszty.
-O co chodzi? -zapytał nadal roześmiany Czkawka
-Muszę wysuszyć ogon, ale sam nie dam rady. Mógłby ktoś? Ręczniki są w tamtej szafce. -wskazałem na górną szafkę obok prysznica.
-Ja to zrobię, ale ręcznik nie będzie mi potrzebny. -zgłosiła się Anna.
Po chwili rudowłosa uklęknęła obok mojego ogona i w rękach rozpaliła sobie żywy ogień, po czym zbliżyła go do łusek i w ten sposób je suszyła. Może to trochę potrwać. Odwróciłem trochę smutny głowę, że przeze mnie moi przyjaciele stali się duszkami. Gdyby wiedzieli chociaż dlaczego nie jest to takie dobre. Po chwili przede mną ukląkł Czkawka. Chyba chciał o czymś porozmawiać, więc podniosłem lekko głowę i spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
-Już wiemy o co ci chodziło. Z tym, że staliśmy się magicznymi istotami. -powiedział trochę smutno.
-Przepraszam was za to. Gdybym...
-Nie ważne co byś zrobił, to nawet nie wiesz jak cieszymy się, że z nami jesteś. I co z tego, że będziemy żyć wiecznie bez mamy, taty czy rodzeństwa. Mamy w końcu siebie. Tak?
-A no tak. -powiedziałem już trochę weselej.
-No to co? Oprócz tego ogona, masz coś jeszcze? -zapytał już uśmiechnięty.
-Nie wiem jak wam to powiedzieć, ale zmieniam się jeszcze w smoka. Lodowego smoka. -powiedziałem spokojnym tonem. -Tylko nie wiem dlaczego, dopiero teraz te umiejętności się ujawniły.
-Może kiedy księżyc nas przemieniał, to tobie też coś dał.
-Możliwe.
Po chwili ogon stał się suchy i zniknął, a na jego miejscu pojawiły się moje stare kochane nogi. Podałem rękę szatynowi, który pomógł mi wstać, po czym wszyscy wyszliśmy z łazienki. Usiadłem na łóżku, a reszta obok mnie lub na krzesłach.
-No więc, skoro mamy już wszystko jasne, to może powiecie mi jakie dostaliście zdolności.
-Ja jestem duchem muzyki i radości. Odkryłem, że o wiele ładniej śpiewam, nie wiem skąd, ale gram na wszystkich instrumentach, tak jak ty wywołuje u dzieci radość i umiem latać z pomocą skrzydeł. -powiedział pierwszy Czkawka.
-U mnie nic nowego, po za tym, że umiem latać, tak jak ty i rozkochiwać w sobie ludzi. -odezwała się ma miłość.
-Ja rozśmieszam dzieci i takie tam. -powiedział krótko Julek.
-A ja uzdrawiam ludzi, nawet tych nieżywych i jako pani wiosna sprzątam po tobie. -odezwała się Roszpunka.
-Moc technologiczna. Dzieci w końcu lubią sprzęty elektroniczne. -zaśmiał się Kristoff.
-A ja mocą letnią i ognistą uzupełniam braki do ciepłych lipcowych dni. -ucieszyła się Anna.
-Ja mama taki fajny pomarańczowo-żółty łuk z narysowanymi ptakami. Mam do niego magiczne strzały którymi mogę strzelić w kłócące się dzieci czy dorosłych i ich tym godzić. Na moich rodziców w sam raz. A i jeszcze jestem panią jesienią.
-Aha. A strażnicy już o tym wiedzą? -zapytałem zdumiony umiejętnościami przyjaciół.
-Nawet nie wiedzą, że żyjesz. Przenieśli się teraz do jadalni i siedzą karcąc się w myślach "Co zrobili?"
-No to chyba trzeba ich powiadomić, że zmartwychwstałem.
-Nie jesteś na nich zły?
-Nie. Wiem, że to Mrok pomieszał im w głowach. Nie byli po prostu świadomi, tego co robią.
-Łał. A nie jesteś jeszcze przypadkiem duchem przebaczenia czy Merida w ciebie strzeliła?
-Bardzo śmieszne. Oni też są moimi przyjaciółmi. Każdy popełnia błędy, więc trzeba ich zrozumieć.
-No dobra. Niech ci będzie. To chodźmy.
-Zaczekaj. Może im i wybaczyłem, ale bez małej zemsty się nie obędzie. -uśmiechnąłem się chytrze.
-I to w tobie lubię najbardziej. -zaśmiał się Czkawka, po czym ruszyliśmy w stronę Salonu. Według Yeti tam przesiadują aktualnie strażnicy.
Po drodze wyjaśniłem im plan, a kiedy wszyscy zrozumieli, byliśmy akurat pod drzwiami. Zacząłem się ekscytować jak mała dziewczyna nową lalką. Ble! Pokazałem reszcie, aby trochę się odsunęli, po czym kiedy to zrobili cicho zmieniłem się w smoka. Dałem się trochę pooglądać reszcie, po czym zacząłem realizować swój plan. Na wymiar drzwi były dla mnie w sam raz, więc problemu z wejściem tam nie będę miał. Po chwili łapą ostro otworzyłem drzwi, a kiedy łbem wparowałem do środka i przeraźliwie zaryczałem. Reszta za mną się śmiała. Spojrzałem na miny strażników. North blady jak własna broda zaczął chyba szukać broni, ale ze strachu nie mógł. Wróżka zaczęła piszczeć i starać chować. Piasek schował się za piaskową ściankę własnej roboty, a Kangur z początku piszczał jak mała dziewczynka, po czym schował się za meblem. Nie mogłem się powstrzymać i jeszcze w ciele smoka, padłem na podłogę i zacząłem się śmiać. Po chwili do środka weszła również reszta i także zaczęła śmiać się z przekomicznych min strażników. Zdezorientowane ofiary zemsty, wyszły ze swoich kryjówek i zaczęły powoli do nas podchodzić, ale mnie mijali szerokim łukiem.
-Dzieciaki, o co tu chodzi? I co to za smoczysko?! -spytał zdezorientowany Mikołaj.
W związku z tym, że tamci nadal się śmieli i nie mogli się wysłowić, zamieniłem się w ludzia.
-No ty co North, własnego kolegi z pracy nie poznajesz? -powiedziałem nadal się trochę śmiejąc.
-Jack? Ty żyjesz! O na wór prezentów, ty żyjesz!!! -powiedział Miko i mocno mnie przytulił.
-A-a-ale dlaczego byłeś smokiem? -zapytała już mnie zdenerwowana Wróżka
-Widać Pan Księżyc postanowił dać mi parę nowych umiejętności.-puściłem jej oczko.
-Czyli stałeś się semideum! -krzyknął North.
-Semi co? -zapytałem zdezorientowany
-To po łacińsku znaczy Półbóg. To tylko taka nazwa, więc sobie zbyt wiele nie wyobrażaj, ale już wiem skąd ten niebieski piorun na twoich włosach. -uśmiechnął się Mikołaj.
-Jaki piorun? O czym ty... -podszedłem do lutra i ujrzałem na że przy czole, miałem jedno niebieskie pasemko, które wyglądało jak piorun. Zdziwiłem się, wcześniej go nie zauważyłem.
-A wy? Staliście się duszkami? Dlatego się nas wypytywaliście o te rzeczy przed chwilą? -zapytał nieśmiało North. Chyba wiedział, że nastolatkowie nadal są na nich źli.
-Tak. A i chcieliśmy przeprosić za nasze wcześniejsze zachowanie, ale po tym jak Jack umarł to się załamaliśmy i...
-Nic się nie stało. Sami nadal jesteśmy na siebie źli.
-No ejj, ja do nikogo nie mam żalu. No oprócz Mroka. Nie żyjmy przeszłością. A tak wracając, to o co chodzi z tym półbogiem?
-To taki stopień. Każdy z nas jest na jakimś. Pewnie zauważyłeś, że zaraz po tym jak stałeś się Jack'iem Mrozem umiałeś tworzyć tylko wzory na lodzie i latać. No i z każdym dniem, byłeś coraz silniejszy. U nas jest tak samo. Tyle, że ty awansowałeś już na prawie najwyższy status.
-A jaki jest najwyższy?
-Po prostu Bóg. Nie wiem kto wymyślał, te nazwy, ale to nie jest tak, że będziesz bogiem, tylko będziesz po prostu najsilniejszym duchem na świecie.
-Aha. No fajnie. Jak narazie chyba i tak nim jestem, więc nad awansem popracuje kiedy indziej. Mam do was prośbę. Potrzebujemy lekcji...
środa, 16 września 2015
Jelsa: Rozdział 9
Perspektywa Czkawki:
-Czkawka? -powiedział trochę zaspanym głosem.
Byłem na siebie trochę zły, że go obudziłem, ale z radości, że żyje, to o mało nie wybuchłem.
-Jack! -powiedziałem pół krzycząc i starając powstrzymać łzy szczęścia.
Niecałą godzinę temu zmarł mój najlepszy przyjaciel, potem z resztą zostaliśmy duszkami, a teraz wrócił do żywych. To chyba najokropniejszy, a zarazem najcudowniejszy dzień w moim życiu. Jack zaczął powoli się podnosić. Oparł się rękoma o łóżka i starał zrozumieć o co tu chodzi.
-Co ja tu robię? -powiedział, kiedy zajarzył, że jesteśmy w bazie Mikołaja.
-Przenieśliśmy cię tu po tym jak zemdlałeś. -powiedziałem spokojnie, składając skrzydła tak, aby ich nie zauważył. Na razie niech trochę odpocznie, a potem mu powiem. Reszta też zrozumiała, co robię i postąpiła podobnie.
-A strażnicy...? -zaczął, lecz ja dokończyłem ponieważ wiedziałem co ma na myśli.
-Wiedzą już o swojej pomyłce. -powiedziałem to trochę oschle, bo nawet nie chciałem o nich myśleć.
-Aha. -chwycił się za głowę.- A gdzie oni są? -zapytał po chwili.
-Nie wiem i mało mnie to obchodzi. Ty lepiej teraz odpoczywaj. -powiedziałem jak jakaś nadopiekuńcza mamuśka.
-Nie. Czuje się już dobrze. -powiedział, próbując wstać. Wiem, że jest uparty, więc nawet nie próbuje go powstrzymać. Zaraz po tym, jak wstał na nogi, oparł się ręką o łóżko.
Smuto się do niego uśmiechnąłem. Po chwili Elza podbiegła do niego i mocno przytuliła, po czym pocałowała. Ha! Wiedziałem, że będzie z nich para! Ale wracając, zamienili ze sobą parę zdań, po czym odeszli od siebie kawałek. Jack próbował zrobić krok, lecz zachwiał się. Nie mogłem pozwolić, na to, aby upadł, więc na początku krzyknąłem "nieee", a potem podbiegłem do niego i złapałem w ostatniej chwili. Jednak, przez to, że szybko zareagowałem, skrzydła, które do tej pory ukrywałem, rozłożyły się i ukazały w całej okazałości. Jack, bardzo mocno się zdziwił, bo usiadł z wrażenia na łóżku. Nie za bardzo wiedziałem, co powiedzieć, więc jak głupi się wyszczerzyłem i wzrokiem, prosiłem o pomoc resztę.
-Czkawka? Czy mógłbyś mi wyjaśnić do jasnej cholery, dlaczego masz skrzydła?! -był trochę skołowany, ale i zły.
-Yyy, no bo ten... ja...Ehh, dobra, nie będę ci owijać w bawełnę. Jack, kiedy... jakby to powiedzieć... odszedłeś od nas na chwilę, to księżyc zmienił nas w duszki i dzięki temu cię uratowaliśmy. -wyszczerzyłem się znów, starając go tym jakoś uspokoić.
-Słucham!? A-a-ale dlaczego!? -mówił lekko przerażony. Szczerze, to nie wiem o co mu chodzi. Co w tym takiego złego?
-A mówiłem ci, że ułożyłem dla ciebie piosenkę? -i znów robię minę do złej gry.
-Wy też? -spojrzał na resztę.
Wszyscy pokiwali głowami, pokazując przy okazji swoje umiejętności. Jack szybko wstał i podbiegł do okna. Zaczął coś wrzeszczeć do księżyca.
-Dlaczego im to zrobiłeś!?! Jak mogłeś!!!- krzyczał, po czym otworzył drzwi, będące obok okna, prowadzące chyba do łazienki, po czym się tam zamknął.
Nie wiedziałem o co mu chodzi. To chyba nic złego, że księżyc nas przemienił... prawda? Wszyscy byliśmy zdezorientowani. Muszę się dowiedzieć, o co mu chodzi. Od niego się raczej nie dowiem, więc muszę zapytać paru durniów, których nie chciałem widzieć, ale widać ciekawość nie zna granic. Powiedziałem o pomyśle reszcie. Wszyscy z niewielką chęcią chcieli spotkać się z mordercami Jack'a, ale się zgodzili. Wyszliśmy po cichu z pokoju, aby Jack tego nie usłyszał i poszliśmy w stronę sali w której znajdował się ten wielki globus. Po drodze mijaliśmy jakieś śmieszne elfy w czapkach i wielkie włochate stwory. To chyba te Yeti o których mówił białowłosy. Wyglądały trochę na groźne, ale nie atakowały, więc jak rozsądni ludzie... znaczy się rozsądne duszki udaliśmy się dalej. Przed wtargnięciem tam, schowaliśmy swoje magiczne rzeczy i takie tam, tak samo jak przy Jack'u. Kiedy upewniłem się, czy wszyscy mają wszystko schowane, kiwnąłem głową, dając tym znak, że wchodzimy. Tak jak myślałem, byli tam wszyscy. Nie chciało mi się na nich patrzeć, chodź wiem, że Jack żyje, ale oni się o tym nie dowiedzą. Zaraz po tym, jak niebieskooki się lepiej poczuje, wybywamy stąd. Przyjrzałem się trochę tym głupkom. Przerośnięty królik stał oparty o barierkę i ocierał łzy. Wróżka siedziała smutno na krześle, a złoty ludek starał rozsyłać dobre sny, ale mu to nie wychodziło, przez zły humor. Siwy dziadek natomiast, chodził w kółko nie mogąc się pogodzić z tym, że Jack "nie żyje". Szczerze, coś mnie ukuło w sercu. Oni chyba na serio nie chcieli go zabić. Ale po co to zrobili? Może ten zły gościu ich zahipnotyzował? Albo byli tak przejęci tym, że białowłosy jest w lochach Mroka, że nie zauważyli, że to tak naprawdę nie on? Sam już nie wiem co myśleć. Ale teraz to nieważne. Wyszliśmy do niech szybkim krokiem i zacząłem trochę nieczule mówić.
-Mam do was parę pytań.
-O co chodzi? -zapytał święty, ocierając łzy z policzków.
-Jack, zanim zginął, mówił coś o tym, byłby zły jakbyśmy stali się duszkami, takimi jak wy. Nie mówił na kogo byłby zły i chcieliśmy się zapytać, dlaczego tak sądził.
-Jack, nie chciał abyście cierpieli. Bycie magiczną istotą to wspaniała, ale i zarazem okropna sprawa. Kiedy stajemy się nimi, musimy patrzeć na śmierć bliskich z wiedzą, że już nigdy więcej ich nie ujrzymy. Nie umrzemy, więc nawet w zaświatach ich nie zobaczymy. Jack, jest pewnie teraz ze swoją rodziną. Dlatego nie chciałby, żebyście to przeżyli.
-"Szybko! Przyjdźcie do łazienki!" -usłyszałem głos w swojej głowie. Spojrzałem na resztę. Oni chyba też to usłyszeli.
-"Już idziemy" -pomyślałem. Nie usłyszałem jednak odpowiedzi. To pewnie Jack, zapomniałem, że ma moc telepatii.
-Dobra. To my idziemy. -powiedziałem, już trochę milej, po czym wyszliśmy.
Zaraz po wyjściu, pobiegliśmy do pokoju, z którego przyszliśmy, po czym podeszliśmy do drzwi łazienkowych.
Perspektywa Jack'a
Zaraz po tym, jak zamknąłem się w łazience, chciałem wziąć dla uspokojenia chłodny prysznic. Włączyłem więc wodę i ustawiłem na zimną. Teraz muszę chwilę poczekać, aż się wystarczająco schłodzi. Usiadłem na zamknętym kibelku i zacząłem w myślach na siebie krzyczeć. To moja wina, że stali się magicznymi istotami. Gdybym ich nie poznał, byliby normalni i prowadzili normalne życie. A teraz jest na to za późno. Dlaczego ja zawsze muszę schrzanić życie innym. Nagle poczyłe, dotąd mi nieznaną siłę w sobie. Była taka potężna, ale nigdy w życiu jej nie czułem. Czułem się jakoś inaczej. To pewnie przez tą ranę na czole. No została mi tam mała blizna, ale prawie jej nie widać. Podszedłem do lustra, aby ją obejrzeć, kiedy co wiedzę. Pyska jakiegoś wielkiego gada... zaraz, to ja!!! Odskoczyłem jak poparzony od lustra i zacząłem się oglądać. Co się ze mną dzieje. Stałem się jakimś smokiem, czy czymś takim. Nie mogłem w to uwierzyć. Dotąd tak nie umiałem. Wyglądałem o tak:
Zaskoczony, zacząłem cofać się w tył. I co ja teraz powiem Czkawce, Elzie i reszcie. Oczywiście o ile mnie zrozumieją, bo z mojej mowy wychodzą tylko ciche pomruki i warknięcia. Nagle poczułem coś mokrego na ogonie. Spojrzałem w tył i spostrzegłem, że moja tylna siedziała pod prysznicem. Wyszedłem z wody i zacząłem stremowany myśleć, co teraz zrobić. Ziałem lodem, więc z mocami nic się nie zmieniło. Nagle, łapy mi się zarwały, a ja upadłem boleśnie na podłogę. Co się tu dzieje? Spojrzałem na swoje ręce. Są ludzkie. Czyli wróciłem! Już chciałem wstać, kiedy poczułem obciążenie na nogach. Obróciłem głowę i... kolejna niespodzianka. Miałem niebieski, rybi ogon. No świetnie, czyli jestem duszko-smoko-rybą! Nie wiem skąd, ale nagle w głowie pojawiły mi się informacje. Przeróżne. Jeśli chce mieć znów nogi, muszę wysuszyć ogon, a jak na odwrót, to się zamoczyć. A w smoka, to muszę po protu o tym pomyśleć. Ehh, ja to dopiero się mam, No cóż, i tak prędzej czy później reszta dowiedziałaby się, o nowych umiejętnościach, więc szkoda czasu. Zawołam ich.
-Czkawka, chodź tu szybko!- zacząłem krzyczeć. Cisza. Czyli wyszli. Trzeba będzie użyć telepatii.
-"Szybko! Przyjdźcie do łazienki!" -przesłałem mi wiadomość.
-"Już idziemy" -usłyszałem odpowiedź.
No to teraz czekać, aż przyjdą
-Czkawka? -powiedział trochę zaspanym głosem.
Byłem na siebie trochę zły, że go obudziłem, ale z radości, że żyje, to o mało nie wybuchłem.
-Jack! -powiedziałem pół krzycząc i starając powstrzymać łzy szczęścia.
Niecałą godzinę temu zmarł mój najlepszy przyjaciel, potem z resztą zostaliśmy duszkami, a teraz wrócił do żywych. To chyba najokropniejszy, a zarazem najcudowniejszy dzień w moim życiu. Jack zaczął powoli się podnosić. Oparł się rękoma o łóżka i starał zrozumieć o co tu chodzi.
-Co ja tu robię? -powiedział, kiedy zajarzył, że jesteśmy w bazie Mikołaja.
-Przenieśliśmy cię tu po tym jak zemdlałeś. -powiedziałem spokojnie, składając skrzydła tak, aby ich nie zauważył. Na razie niech trochę odpocznie, a potem mu powiem. Reszta też zrozumiała, co robię i postąpiła podobnie.
-A strażnicy...? -zaczął, lecz ja dokończyłem ponieważ wiedziałem co ma na myśli.
-Wiedzą już o swojej pomyłce. -powiedziałem to trochę oschle, bo nawet nie chciałem o nich myśleć.
-Aha. -chwycił się za głowę.- A gdzie oni są? -zapytał po chwili.
-Nie wiem i mało mnie to obchodzi. Ty lepiej teraz odpoczywaj. -powiedziałem jak jakaś nadopiekuńcza mamuśka.
-Nie. Czuje się już dobrze. -powiedział, próbując wstać. Wiem, że jest uparty, więc nawet nie próbuje go powstrzymać. Zaraz po tym, jak wstał na nogi, oparł się ręką o łóżko.
Smuto się do niego uśmiechnąłem. Po chwili Elza podbiegła do niego i mocno przytuliła, po czym pocałowała. Ha! Wiedziałem, że będzie z nich para! Ale wracając, zamienili ze sobą parę zdań, po czym odeszli od siebie kawałek. Jack próbował zrobić krok, lecz zachwiał się. Nie mogłem pozwolić, na to, aby upadł, więc na początku krzyknąłem "nieee", a potem podbiegłem do niego i złapałem w ostatniej chwili. Jednak, przez to, że szybko zareagowałem, skrzydła, które do tej pory ukrywałem, rozłożyły się i ukazały w całej okazałości. Jack, bardzo mocno się zdziwił, bo usiadł z wrażenia na łóżku. Nie za bardzo wiedziałem, co powiedzieć, więc jak głupi się wyszczerzyłem i wzrokiem, prosiłem o pomoc resztę.
-Czkawka? Czy mógłbyś mi wyjaśnić do jasnej cholery, dlaczego masz skrzydła?! -był trochę skołowany, ale i zły.
-Yyy, no bo ten... ja...Ehh, dobra, nie będę ci owijać w bawełnę. Jack, kiedy... jakby to powiedzieć... odszedłeś od nas na chwilę, to księżyc zmienił nas w duszki i dzięki temu cię uratowaliśmy. -wyszczerzyłem się znów, starając go tym jakoś uspokoić.
-Słucham!? A-a-ale dlaczego!? -mówił lekko przerażony. Szczerze, to nie wiem o co mu chodzi. Co w tym takiego złego?
-A mówiłem ci, że ułożyłem dla ciebie piosenkę? -i znów robię minę do złej gry.
-Wy też? -spojrzał na resztę.
Wszyscy pokiwali głowami, pokazując przy okazji swoje umiejętności. Jack szybko wstał i podbiegł do okna. Zaczął coś wrzeszczeć do księżyca.
-Dlaczego im to zrobiłeś!?! Jak mogłeś!!!- krzyczał, po czym otworzył drzwi, będące obok okna, prowadzące chyba do łazienki, po czym się tam zamknął.
Nie wiedziałem o co mu chodzi. To chyba nic złego, że księżyc nas przemienił... prawda? Wszyscy byliśmy zdezorientowani. Muszę się dowiedzieć, o co mu chodzi. Od niego się raczej nie dowiem, więc muszę zapytać paru durniów, których nie chciałem widzieć, ale widać ciekawość nie zna granic. Powiedziałem o pomyśle reszcie. Wszyscy z niewielką chęcią chcieli spotkać się z mordercami Jack'a, ale się zgodzili. Wyszliśmy po cichu z pokoju, aby Jack tego nie usłyszał i poszliśmy w stronę sali w której znajdował się ten wielki globus. Po drodze mijaliśmy jakieś śmieszne elfy w czapkach i wielkie włochate stwory. To chyba te Yeti o których mówił białowłosy. Wyglądały trochę na groźne, ale nie atakowały, więc jak rozsądni ludzie... znaczy się rozsądne duszki udaliśmy się dalej. Przed wtargnięciem tam, schowaliśmy swoje magiczne rzeczy i takie tam, tak samo jak przy Jack'u. Kiedy upewniłem się, czy wszyscy mają wszystko schowane, kiwnąłem głową, dając tym znak, że wchodzimy. Tak jak myślałem, byli tam wszyscy. Nie chciało mi się na nich patrzeć, chodź wiem, że Jack żyje, ale oni się o tym nie dowiedzą. Zaraz po tym, jak niebieskooki się lepiej poczuje, wybywamy stąd. Przyjrzałem się trochę tym głupkom. Przerośnięty królik stał oparty o barierkę i ocierał łzy. Wróżka siedziała smutno na krześle, a złoty ludek starał rozsyłać dobre sny, ale mu to nie wychodziło, przez zły humor. Siwy dziadek natomiast, chodził w kółko nie mogąc się pogodzić z tym, że Jack "nie żyje". Szczerze, coś mnie ukuło w sercu. Oni chyba na serio nie chcieli go zabić. Ale po co to zrobili? Może ten zły gościu ich zahipnotyzował? Albo byli tak przejęci tym, że białowłosy jest w lochach Mroka, że nie zauważyli, że to tak naprawdę nie on? Sam już nie wiem co myśleć. Ale teraz to nieważne. Wyszliśmy do niech szybkim krokiem i zacząłem trochę nieczule mówić.
-Mam do was parę pytań.
-O co chodzi? -zapytał święty, ocierając łzy z policzków.
-Jack, zanim zginął, mówił coś o tym, byłby zły jakbyśmy stali się duszkami, takimi jak wy. Nie mówił na kogo byłby zły i chcieliśmy się zapytać, dlaczego tak sądził.
-Jack, nie chciał abyście cierpieli. Bycie magiczną istotą to wspaniała, ale i zarazem okropna sprawa. Kiedy stajemy się nimi, musimy patrzeć na śmierć bliskich z wiedzą, że już nigdy więcej ich nie ujrzymy. Nie umrzemy, więc nawet w zaświatach ich nie zobaczymy. Jack, jest pewnie teraz ze swoją rodziną. Dlatego nie chciałby, żebyście to przeżyli.
-"Szybko! Przyjdźcie do łazienki!" -usłyszałem głos w swojej głowie. Spojrzałem na resztę. Oni chyba też to usłyszeli.
-"Już idziemy" -pomyślałem. Nie usłyszałem jednak odpowiedzi. To pewnie Jack, zapomniałem, że ma moc telepatii.
-Dobra. To my idziemy. -powiedziałem, już trochę milej, po czym wyszliśmy.
Zaraz po wyjściu, pobiegliśmy do pokoju, z którego przyszliśmy, po czym podeszliśmy do drzwi łazienkowych.
Perspektywa Jack'a
Zaraz po tym, jak zamknąłem się w łazience, chciałem wziąć dla uspokojenia chłodny prysznic. Włączyłem więc wodę i ustawiłem na zimną. Teraz muszę chwilę poczekać, aż się wystarczająco schłodzi. Usiadłem na zamknętym kibelku i zacząłem w myślach na siebie krzyczeć. To moja wina, że stali się magicznymi istotami. Gdybym ich nie poznał, byliby normalni i prowadzili normalne życie. A teraz jest na to za późno. Dlaczego ja zawsze muszę schrzanić życie innym. Nagle poczyłe, dotąd mi nieznaną siłę w sobie. Była taka potężna, ale nigdy w życiu jej nie czułem. Czułem się jakoś inaczej. To pewnie przez tą ranę na czole. No została mi tam mała blizna, ale prawie jej nie widać. Podszedłem do lustra, aby ją obejrzeć, kiedy co wiedzę. Pyska jakiegoś wielkiego gada... zaraz, to ja!!! Odskoczyłem jak poparzony od lustra i zacząłem się oglądać. Co się ze mną dzieje. Stałem się jakimś smokiem, czy czymś takim. Nie mogłem w to uwierzyć. Dotąd tak nie umiałem. Wyglądałem o tak:
Zaskoczony, zacząłem cofać się w tył. I co ja teraz powiem Czkawce, Elzie i reszcie. Oczywiście o ile mnie zrozumieją, bo z mojej mowy wychodzą tylko ciche pomruki i warknięcia. Nagle poczułem coś mokrego na ogonie. Spojrzałem w tył i spostrzegłem, że moja tylna siedziała pod prysznicem. Wyszedłem z wody i zacząłem stremowany myśleć, co teraz zrobić. Ziałem lodem, więc z mocami nic się nie zmieniło. Nagle, łapy mi się zarwały, a ja upadłem boleśnie na podłogę. Co się tu dzieje? Spojrzałem na swoje ręce. Są ludzkie. Czyli wróciłem! Już chciałem wstać, kiedy poczułem obciążenie na nogach. Obróciłem głowę i... kolejna niespodzianka. Miałem niebieski, rybi ogon. No świetnie, czyli jestem duszko-smoko-rybą! Nie wiem skąd, ale nagle w głowie pojawiły mi się informacje. Przeróżne. Jeśli chce mieć znów nogi, muszę wysuszyć ogon, a jak na odwrót, to się zamoczyć. A w smoka, to muszę po protu o tym pomyśleć. Ehh, ja to dopiero się mam, No cóż, i tak prędzej czy później reszta dowiedziałaby się, o nowych umiejętnościach, więc szkoda czasu. Zawołam ich.
-Czkawka, chodź tu szybko!- zacząłem krzyczeć. Cisza. Czyli wyszli. Trzeba będzie użyć telepatii.
-"Szybko! Przyjdźcie do łazienki!" -przesłałem mi wiadomość.
-"Już idziemy" -usłyszałem odpowiedź.
No to teraz czekać, aż przyjdą
wtorek, 15 września 2015
Jelsa: Rozdział 8
Perspektywa Czkawki
Zaraz po wejściu do tego dziwnego portalu, znaleźliśmy się w jakimś korytarzu. Jeden jego koniec prowadził do wielkiego pomieszczenia z gigantycznym globusem, na którym świeciły gdzieniegdzie światełka. To chyba te wierzące dzieci, o których mówił Jack. Po chwili udaliśmy się biegiem do jednego z pokoi. Na jego drzwiach narysowane były śnieżynki, czyli to pewnie pokój Frosta. Weszliśmy do środka, po czym wielki, szary królik, który trzymał w łapach białowłosego, położył go na jego łóżku. Od razu z Elzą podbiegliśmy do niego, przepychając się po drodze przez Wróżkę i Mikołaja. Wszyscy w oczach mieli łzy. Ja jednak największe. Jack jest dla mnie jak rodzony brat. Jeśli on zginie, to ja też.
-Flynn! Otwórz szybko okno, musi być tu chłodniej. Elza, zamróź mu wnętrzności! -zacząłem wydawać polecenia, chodź kompletnie nie wiedziałem co robić.
Elza zaczęła używać swoich mocy i zamrażała brzuch naszego przyjaciela. W środku miałem straszny żal ni nienawiść do Strażników. Nie chciałem ich widzieć. Popatrzyłem na klatkę piersiową nieprzytomnego. Lekko się podnosiła. Musimy mu jakoś pomóc, tylko jak? W pokoju zrobiło się dość zimno, jak dla niego. Popatrzyłem lekko na jego twarz. Była taka jakby poważna, jakby walczył psychicznie z samym sobą. W duszy go dopingowałem, a w sercu płakałem. Nie miałem pojęcia co robić, aby mu pomóc. W końcu zaryzykowałem i powiedziałem:
-Jeśli był, a raczej jest jednym z was... jeśli jesteście czy tam byliście jego przyjaciółmi... to mu pomóżcie. Nie znam się na magicznych istotach -mówiłem do strażników, starając powstrzymać łzy.
Mikołaj jako pierwszy podszedł do łóżka i obejrzał Jack'a. Po chwili powiedział nerwowo do Zębuszki:
-Przygotuj jakiś eliksir czy maść zamrażającą, a ty Piasek zszyj tą ranę! Tylko szybko! Jest z nim coraz gorzej! -popędzał Mikołaj.
Po chwili niski, złoty Ludek podszedł do zranionej ręki Ducha Zimy i złotą igłą i nicią zszył ranę chłopaka. W jakiś magiczny sposób po ranie nie zostało ani śladu. Teraz tylko czekać na Wróżkę. Minęło już 10 minut, a po niej ani śladu. Siedziałem w fotelu i ciągle przyglądałem się Jack'owi. Po chwili zauważyłem, że klatka i brzuch białowłosego się nie ruszają. Jak opętany podbiegłem do łóżka i przyłożyłem ucho do miejsca, gdzie powinno znajdować się serce. Cisza. Wtem jak nigdy zacząłem panikować.
-Pomóżcie Mu! On umiera! Nie ma pulsu! -zacząłem płakać.
Przerażony Święty wyprosił wszystkich z pokoju. Przed zamknięciem drzwi przez Piaskowego Ludka, zauważyłem jak Mikołaj robi Jack'owi masaż serca. Byłem przerażony, tak jak wszyscy. Elza siedziała oparta o ścianę i płakała, wytwarzając przy tym lód i szron. Widziałem jak siedzą koło niej Roszpunka z Flynnem, lecz nie pocieszają jej, lecz przeżywają to razem z nią. Merida starała się udawać twardą, lecz jej to nie wychodziło. Anna była przytulona do Kristoffa, oboje również płakali. Przerośnięty Zając, do którego mam żal tak samo jak do reszty strażników, stał opart o ścianę i wmawiał sobie, że wszystko będzie dobrze. Po chwili usłyszeliśmy cichy trzepot skrzydeł. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i ujrzałem wiszącą w powietrzy pół-kobietę, pół-kolibra. Patrzyła na wszystkich przerażona. W ręku trzymała małą fiolkę z niebieskim płynem. Jednak on już w niczym tu nie pomoże. Zając na boku powiedział coś się działo podczas jej chwilowej nieobecności, a ja podobnie przypominałem sobie wszystkie piękne chwilę związane z Jackiem. Jednak to pogorszyło wszystko i jeszcze gorzej płakałem.
*Trwa lekcja
Nie oczekiwanie do klasy wchodzi jakiś dotąd mi nie znany uczeń. Przyglądam mu się uważnie. Ma białe włosy, co jest niecodziennym widokiem, niebieskie oczy i dalej już normalny jak na nastolatka strój. Wymienił z nauczycielem kilka zdań, po czym zaczął rozglądać się za miejscem gdzie może usiąść. Wydał się być miłym, ale nie ocenia się książki po okładce. Zacząłem dalej przepisywać temat z tablicy, kiedy usłyszałem nieśmiały głos, który kierowany był do mnie:
-Przepraszam, czy mogę się dosiąść? -podniosłem głowę i spojrzałem na nowego kolegę. No cóż, nie jestem jednym z tych Playboyów, więc...
-Pewnie! Siadaj! -chciałem być dla niego miły. W końcu nikogo tu nie zna. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Jestem Czkawka Haddock! Witaj w liceum. -przedstawiłem się.
-Dzięki. Jestem Jack Mróz, wróciłem tymczasowo w rodzinne strony...
*Nasz pierwszy wspólny wieczór.
Właśnie dostałem okropne wyzwanie od białowłosego. A myślałem, że jestem królem wyzwań. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zacząłem wyszukiwać w kontaktach imienia "Astrid". W końcu znalazłem. Zrobiło mi się trochę słabo. W końcu nie co dzień chłopak dzwoni do dziewczyny, śpiewa jej piosenkę, a potem pyta czy chce z nią chodzić. Popatrzyłem na Jack'a. Ten patrzył na mnie i z tym chytrym uśmieszkiem, wyczekiwał aż się poddam. Co to to nie. Ja się nigdy nie poddaje! Jęknąłem tylko i nacisnąłem wybieranie numeru. Po chwili słychać było sygnał, po czym ten piękne melodyjny głos.
-"Halo?''
-Hej Astrid. To ja, Czkawka.-"O hej! Co tam chciałeś?" -zrobiłem taką błagalną minę w stronę Jack'a. Ten pokazał mi rękoma koronę na swojej głowie. O nie ma tak łatwo.-Chciałem ci coś powiedzieć... a raczej zaśpiewać. -powiedziałem stremowany, po czym położyłem telefon na krześle i sięgnąłem po gitarę. Po chwili zacząłem śpiewać, a kiedy skończyłem zapytałem:-Astrid Hofferson, czy zostaniesz moją dziewczyną? -zapytałem stremowany.-"...Tak!!!" -krzyknęła, chyba płacząc.
Po skończeniu, wszyscy podeszli do mnie i mocno przytulili. Niewiele to dało, bo serce nadal bolało mnie z powodu straty jednej z najbliższych mi osób. Po chwili wstaliśmy i podeszliśmy do łóżka. Chcieliśmy jeszcze ten ostatni raz go zobaczyć. Wtem, promienie księżyca za okna, zaczęły unosić się coraz wyżej i wyżej, kiedy zatrzymały się na nas. Światło, zaczęło tak jakby w nas wnikać. Ciało , każdego z nas świeciło się na inny kolor. Ja na czerwony, Merida pomarańczowy, Kristoff biały, Roszpunka żółty, Flynn fioletowy, Anna różowy i Elza niebieski. Wszyscy zamknęliśmy oczy, gdyś światło było, aż oślepiające. Poczułem taką aurę, która od nas płynęła. Po chwili blask zaczął znikać, a my powoli otwieraliśmy oczy. To co zobaczyliśmy po ich otwarciu, nie jest się wstanie opisać. Każde z nas, s-s-stało się duszkiem. Takim jak Jack. Ja miałem wielkie, anielskie skrzydła i czerwony wisiorek z kryształem, na którym przez chwilę było napisane "Duch muzyki i radości". Merida dostała jakiś magiczny łuk i taki sam wisiorek z pomarańczowym kryształem i chwilowym napisem "Duch jesieni i porządku". Potem Roszpunce urosły strasznie włosy. Miały chyba z 20 metrów. Kiedy śpiewała, świeciły się na złoto. No i oczywiście żółty kryształ z "Duch leczniczy i wiosny. Kristoff umiał tworzyć elektroniczne rzeczy np. telefony, MP3 itp. Biały kryształ "Duch techniki''. Anna umiała tworzyć ogień, tak samo jak Jack śnieg i w komplecie różowy kryształ i napis "Duch ognia i lata". Flynn miał jakiś różne przedmioty do rozśmieszania i fioletowy kryształ "Duch śmiechu". U Elzy nie zmieniło się nic, oprócz dostania niebieskiego wisiorka "Duch miłości. Dodatkowo każde z nas potrafiło latać. Znaczy się, ja z pomocą skrzydeł, a reszta jak Jack. Wszyscy byli wstrząśnięci. Tylko dlaczego księżyc nas wybrał? Nie wiedziałem co o tym myśleć. Zacząłem patrzeć na wszystkich i mój wzrok zatrzymał się na długowłosej blondynce. Roszpunka. Ona jest Duchem leczniczym. W moich oczach zabłysła nadzieja.
-Punka! Jesteś Duchem Leczniczym! Spróbuj wykorzystać to na Jack'u.
Wszyscy spojrzeli to na mnie, to na Punkę, to na Jack'a z szczyptą nadziei. Jeśli się uda, to go uratujemy. Blondynka zaczęła powoli i niepewnie kłaść swoje włosy na ciele białowłosego. Kiedy wszystko było gotowe, zacząłem śpiewać jakąś pierwszą lepszą piosenkę, którą wymyśliłem:
-Kwiatku, światło zbudź,
Pokaż mocy dar,
Odwróć czasu bieg
I wróć mi dawny skarb
Ulecz każdą z ran,
Odmień losu plan,
Co stracone - znajdź
I wróć mi dawny skarb,
Mój dawny skarb
Z początku włosy zaświeciły się na złoto, a pod koniec piosenki stały się takie jak dawniej. Szybko pomogliśmy zabrać włosy z ciała niebieskookiego. Podszedłem niepewnie do niego i przybliżyłem ucho do jego klatki. Jest! Słyszę jego bicie serca! On żyje!
-On żyje! On żyje! On żyje! -skakałem i cieszyłem się jak nigdy dotąd.
Niektórzy z nas popłakali się ze szczęścia, a inni przytulali się do siebie. Nie mogłem w to uwierzyć. On naprawdę żyje. Tak głośno krzyczałem, że przez przypadek obudziłem zmartwychwstałego.
-Czkawka? -powiedział takim zaspanym głosem Jack.
Zaraz po wejściu do tego dziwnego portalu, znaleźliśmy się w jakimś korytarzu. Jeden jego koniec prowadził do wielkiego pomieszczenia z gigantycznym globusem, na którym świeciły gdzieniegdzie światełka. To chyba te wierzące dzieci, o których mówił Jack. Po chwili udaliśmy się biegiem do jednego z pokoi. Na jego drzwiach narysowane były śnieżynki, czyli to pewnie pokój Frosta. Weszliśmy do środka, po czym wielki, szary królik, który trzymał w łapach białowłosego, położył go na jego łóżku. Od razu z Elzą podbiegliśmy do niego, przepychając się po drodze przez Wróżkę i Mikołaja. Wszyscy w oczach mieli łzy. Ja jednak największe. Jack jest dla mnie jak rodzony brat. Jeśli on zginie, to ja też.
-Flynn! Otwórz szybko okno, musi być tu chłodniej. Elza, zamróź mu wnętrzności! -zacząłem wydawać polecenia, chodź kompletnie nie wiedziałem co robić.
Elza zaczęła używać swoich mocy i zamrażała brzuch naszego przyjaciela. W środku miałem straszny żal ni nienawiść do Strażników. Nie chciałem ich widzieć. Popatrzyłem na klatkę piersiową nieprzytomnego. Lekko się podnosiła. Musimy mu jakoś pomóc, tylko jak? W pokoju zrobiło się dość zimno, jak dla niego. Popatrzyłem lekko na jego twarz. Była taka jakby poważna, jakby walczył psychicznie z samym sobą. W duszy go dopingowałem, a w sercu płakałem. Nie miałem pojęcia co robić, aby mu pomóc. W końcu zaryzykowałem i powiedziałem:
-Jeśli był, a raczej jest jednym z was... jeśli jesteście czy tam byliście jego przyjaciółmi... to mu pomóżcie. Nie znam się na magicznych istotach -mówiłem do strażników, starając powstrzymać łzy.
Mikołaj jako pierwszy podszedł do łóżka i obejrzał Jack'a. Po chwili powiedział nerwowo do Zębuszki:
-Przygotuj jakiś eliksir czy maść zamrażającą, a ty Piasek zszyj tą ranę! Tylko szybko! Jest z nim coraz gorzej! -popędzał Mikołaj.
Po chwili niski, złoty Ludek podszedł do zranionej ręki Ducha Zimy i złotą igłą i nicią zszył ranę chłopaka. W jakiś magiczny sposób po ranie nie zostało ani śladu. Teraz tylko czekać na Wróżkę. Minęło już 10 minut, a po niej ani śladu. Siedziałem w fotelu i ciągle przyglądałem się Jack'owi. Po chwili zauważyłem, że klatka i brzuch białowłosego się nie ruszają. Jak opętany podbiegłem do łóżka i przyłożyłem ucho do miejsca, gdzie powinno znajdować się serce. Cisza. Wtem jak nigdy zacząłem panikować.
-Pomóżcie Mu! On umiera! Nie ma pulsu! -zacząłem płakać.
Przerażony Święty wyprosił wszystkich z pokoju. Przed zamknięciem drzwi przez Piaskowego Ludka, zauważyłem jak Mikołaj robi Jack'owi masaż serca. Byłem przerażony, tak jak wszyscy. Elza siedziała oparta o ścianę i płakała, wytwarzając przy tym lód i szron. Widziałem jak siedzą koło niej Roszpunka z Flynnem, lecz nie pocieszają jej, lecz przeżywają to razem z nią. Merida starała się udawać twardą, lecz jej to nie wychodziło. Anna była przytulona do Kristoffa, oboje również płakali. Przerośnięty Zając, do którego mam żal tak samo jak do reszty strażników, stał opart o ścianę i wmawiał sobie, że wszystko będzie dobrze. Po chwili usłyszeliśmy cichy trzepot skrzydeł. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i ujrzałem wiszącą w powietrzy pół-kobietę, pół-kolibra. Patrzyła na wszystkich przerażona. W ręku trzymała małą fiolkę z niebieskim płynem. Jednak on już w niczym tu nie pomoże. Zając na boku powiedział coś się działo podczas jej chwilowej nieobecności, a ja podobnie przypominałem sobie wszystkie piękne chwilę związane z Jackiem. Jednak to pogorszyło wszystko i jeszcze gorzej płakałem.
*Trwa lekcja
Nie oczekiwanie do klasy wchodzi jakiś dotąd mi nie znany uczeń. Przyglądam mu się uważnie. Ma białe włosy, co jest niecodziennym widokiem, niebieskie oczy i dalej już normalny jak na nastolatka strój. Wymienił z nauczycielem kilka zdań, po czym zaczął rozglądać się za miejscem gdzie może usiąść. Wydał się być miłym, ale nie ocenia się książki po okładce. Zacząłem dalej przepisywać temat z tablicy, kiedy usłyszałem nieśmiały głos, który kierowany był do mnie:
-Przepraszam, czy mogę się dosiąść? -podniosłem głowę i spojrzałem na nowego kolegę. No cóż, nie jestem jednym z tych Playboyów, więc...
-Pewnie! Siadaj! -chciałem być dla niego miły. W końcu nikogo tu nie zna. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Jestem Czkawka Haddock! Witaj w liceum. -przedstawiłem się.
-Dzięki. Jestem Jack Mróz, wróciłem tymczasowo w rodzinne strony...
*Nasz pierwszy wspólny wieczór.
Właśnie dostałem okropne wyzwanie od białowłosego. A myślałem, że jestem królem wyzwań. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zacząłem wyszukiwać w kontaktach imienia "Astrid". W końcu znalazłem. Zrobiło mi się trochę słabo. W końcu nie co dzień chłopak dzwoni do dziewczyny, śpiewa jej piosenkę, a potem pyta czy chce z nią chodzić. Popatrzyłem na Jack'a. Ten patrzył na mnie i z tym chytrym uśmieszkiem, wyczekiwał aż się poddam. Co to to nie. Ja się nigdy nie poddaje! Jęknąłem tylko i nacisnąłem wybieranie numeru. Po chwili słychać było sygnał, po czym ten piękne melodyjny głos.
-"Halo?''
-Hej Astrid. To ja, Czkawka.-"O hej! Co tam chciałeś?" -zrobiłem taką błagalną minę w stronę Jack'a. Ten pokazał mi rękoma koronę na swojej głowie. O nie ma tak łatwo.-Chciałem ci coś powiedzieć... a raczej zaśpiewać. -powiedziałem stremowany, po czym położyłem telefon na krześle i sięgnąłem po gitarę. Po chwili zacząłem śpiewać, a kiedy skończyłem zapytałem:-Astrid Hofferson, czy zostaniesz moją dziewczyną? -zapytałem stremowany.-"...Tak!!!" -krzyknęła, chyba płacząc.
-Naprawdę. Astrid, kocham Cię!!!
-"Ja ciebie też"
-Zobaczymy się jutro? -zapytałem z nadzieją.
-"Oczywiście, to do zobaczenia" -powiedziała, po czym się rozłączyła.
-"Ja ciebie też"
-Zobaczymy się jutro? -zapytałem z nadzieją.
-"Oczywiście, to do zobaczenia" -powiedziała, po czym się rozłączyła.
Z radości aż podskoczyłem i przytuliłem Jack'a, dzięki któremu właśnie udało mi się spiknąć z Astrid.
*Elza wpadła pod lód.
Wszyscy jesteśmy oszołomieni i nikt nie wie co robić. Oprócz jednej osoby. Jack'a. Wskoczył za ukochaną do wody i po chwili nie było ich widać, obojga. Podeszliśmy bliżej i zaraz po tym ujrzeliśmy dwie wynurzające się głowy. Jack pomaga Elzie, która jak się okazuje ma jakieś nadprzyrodzone moce, w wydostaniu się z wody, po czym sam z niej wychodzi. Oboje położyli się na piasku. Po chwili Jack, zauważył poważne krwawienie z ręki blondynki.
-Musimy ją zabrać do szpitala! -krzyknąłem przerażony jej stanem.
-Nie! Jeśli podczas badań pobiorą jej krew, to od razu zorientują się, że ma moce i będzie w niebezpieczeństwie.
-No to co robimy?! Jeśli nie zatamujemy krwawienia, to umrze!-krzyczała przerażona Merida.
-No to co robimy?! Jeśli nie zatamujemy krwawienia, to umrze!-krzyczała przerażona Merida.
Wydać było po białowłosym, że na sekundę się zamyślił, po czym zawołał:
-No to je zatamujemy! Czkawka, chodź tutaj!
Podbiegłem do niego na jego prośbę, po czym z małą pomocą ustawiliśmy Elzę tak, aby opierała się o moje zgięte nogi. Zauważyłem, że Jack podchodzi do rannej ręki i zaczyna coś robić. Przyjrzałem się dokładniej co wyczynia i co widzę... zamraża ranę.
-Jack? -powiedziałem zaskoczony, tym, że to już druga osoba która coś przede mną ukrywała.
Ten spojrzał na mnie lekko spod białych włosów i przepraszał wzrokiem...
Z tych wszystkich spojrzeń wytrącił mnie dźwięk otwieranych drzwi. Szybko się podniosłem i spojrzałem na lekko otyłego mężczyznę z brodą. Miał smutną minę. Spojrzał na mnie takimi przepraszającymi oczami i odszedł kawałek. To mogło oznaczać tylko jedno.Spojrzałem na wszystkie tu normalne osoby. Z ich oczu można było wyczytać niedowierzanie, złość na strażników i wielkie smutek.
-Nie -wyszeptałem.
Chciałem wbiec do pokoju i zobaczyć Jack'a żyjącego i zdrowego. Ten jego ciepły uśmiech. Nie mogłem w to uwierzyć! Przed wparowaniem do pokoju, powstrzymała mnie jednak wielka łapa Mikołaja, która nie chciała, abym widział zmarłego przyjaciela. Wtedy coś się we mnie zagotowało.
-Puść mnie! -krzyknąłem wkurzony i załamany- To wszystko wasza wina! Słyszycie?! Dlaczego mu nie wierzyliście!? Jak mogliście uwierzyć Mrokowi, a nie jemu! On nie żyje przez was! Co z was za strażnicy!?... Co z was za przyjaciele!? -wyrzuciłem to z siebie.
Siwego dziada (przepraszam za wyzywanie postaci z naszej ulubionej bajki dop.aut.) to chyba zabolało i dobrze. Nie jest mi go ani trochę szkoda. Odepchnąłem jego rękę i razem z resztą weszliśmy do środka, zamykając za sobą drzwi. Nie wierze, to nie może się tak skończyć! Elza uklęknęła koło łóżka zmarłego i trzymając go za lodowatą dłoń, płakała. Ja usiadłem na wielkim parapecie i tam skulony zacząłem również wypuszczać łzy. Reszta zrobiła podobnie. Nikt nie mógł się pogodzić ze śmiercią przyjaciela. Po chwili zastanowienia, chciałem wsiąść się w garść dla Jack'a. On na pewno by tego teraz chciał. Postanowiłem, że zaśpiewam piosenkę. Smutną. Specjalnie dla niego. I tylko dla niego. Piosenka Czkawki dla Jack'a
-Let it go, let it go.You only need the light, when it's burning low.Let it go, let it go.You only miss the sun, when it starts to snow.And here I stand, and here I'll stay.You only know you love her, when you let her go.OhThe cold never bothered me anyway.Staring at the bottom of your glass,Hoping one day you'll make a dream last.But dreams come slow and they go so fast.You see her when you close your eyes.Maybe one day you'll understand, whyEverything you touch surely dies.Don't let them in, don't let them see.Be the good guy, you always have to be.Conceal, don't feel, don't let them know.Well, now they know!Let it go, let it go!You only need the light when it's burning low.Let it go, let it go!You only miss the sun, when it starts to snow.Cause here I stand, and here I'll stay.You only know you love her, when you let her go.OhThe cold never bothered me anyway!OhLet it go,Let her go.You only need the light, when it's burning low.You only miss the sun, when it starts to snow.You only know you love, her when you let her go, ohYou only know you've been high, when you're feeling low.Only hate the road, when you're missin' home.Only know you love her, when you let her go.And now you know, woah!Let it go, let it go!You only need the light, when it's burning low.Let it go, let it go!You only miss the sun, when it starts to snow.Cause here I stand, and here I'll stay.You only know you love her, when you let her go.OhDo do do do...Cold never bothered me anyway.Po skończeniu, wszyscy podeszli do mnie i mocno przytulili. Niewiele to dało, bo serce nadal bolało mnie z powodu straty jednej z najbliższych mi osób. Po chwili wstaliśmy i podeszliśmy do łóżka. Chcieliśmy jeszcze ten ostatni raz go zobaczyć. Wtem, promienie księżyca za okna, zaczęły unosić się coraz wyżej i wyżej, kiedy zatrzymały się na nas. Światło, zaczęło tak jakby w nas wnikać. Ciało , każdego z nas świeciło się na inny kolor. Ja na czerwony, Merida pomarańczowy, Kristoff biały, Roszpunka żółty, Flynn fioletowy, Anna różowy i Elza niebieski. Wszyscy zamknęliśmy oczy, gdyś światło było, aż oślepiające. Poczułem taką aurę, która od nas płynęła. Po chwili blask zaczął znikać, a my powoli otwieraliśmy oczy. To co zobaczyliśmy po ich otwarciu, nie jest się wstanie opisać. Każde z nas, s-s-stało się duszkiem. Takim jak Jack. Ja miałem wielkie, anielskie skrzydła i czerwony wisiorek z kryształem, na którym przez chwilę było napisane "Duch muzyki i radości". Merida dostała jakiś magiczny łuk i taki sam wisiorek z pomarańczowym kryształem i chwilowym napisem "Duch jesieni i porządku". Potem Roszpunce urosły strasznie włosy. Miały chyba z 20 metrów. Kiedy śpiewała, świeciły się na złoto. No i oczywiście żółty kryształ z "Duch leczniczy i wiosny. Kristoff umiał tworzyć elektroniczne rzeczy np. telefony, MP3 itp. Biały kryształ "Duch techniki''. Anna umiała tworzyć ogień, tak samo jak Jack śnieg i w komplecie różowy kryształ i napis "Duch ognia i lata". Flynn miał jakiś różne przedmioty do rozśmieszania i fioletowy kryształ "Duch śmiechu". U Elzy nie zmieniło się nic, oprócz dostania niebieskiego wisiorka "Duch miłości. Dodatkowo każde z nas potrafiło latać. Znaczy się, ja z pomocą skrzydeł, a reszta jak Jack. Wszyscy byli wstrząśnięci. Tylko dlaczego księżyc nas wybrał? Nie wiedziałem co o tym myśleć. Zacząłem patrzeć na wszystkich i mój wzrok zatrzymał się na długowłosej blondynce. Roszpunka. Ona jest Duchem leczniczym. W moich oczach zabłysła nadzieja.
-Punka! Jesteś Duchem Leczniczym! Spróbuj wykorzystać to na Jack'u.
Wszyscy spojrzeli to na mnie, to na Punkę, to na Jack'a z szczyptą nadziei. Jeśli się uda, to go uratujemy. Blondynka zaczęła powoli i niepewnie kłaść swoje włosy na ciele białowłosego. Kiedy wszystko było gotowe, zacząłem śpiewać jakąś pierwszą lepszą piosenkę, którą wymyśliłem:
-Kwiatku, światło zbudź,
Pokaż mocy dar,
Odwróć czasu bieg
I wróć mi dawny skarb
Ulecz każdą z ran,
Odmień losu plan,
Co stracone - znajdź
I wróć mi dawny skarb,
Mój dawny skarb
Z początku włosy zaświeciły się na złoto, a pod koniec piosenki stały się takie jak dawniej. Szybko pomogliśmy zabrać włosy z ciała niebieskookiego. Podszedłem niepewnie do niego i przybliżyłem ucho do jego klatki. Jest! Słyszę jego bicie serca! On żyje!
-On żyje! On żyje! On żyje! -skakałem i cieszyłem się jak nigdy dotąd.
Niektórzy z nas popłakali się ze szczęścia, a inni przytulali się do siebie. Nie mogłem w to uwierzyć. On naprawdę żyje. Tak głośno krzyczałem, że przez przypadek obudziłem zmartwychwstałego.
-Czkawka? -powiedział takim zaspanym głosem Jack.
poniedziałek, 14 września 2015
Jelsa: Rozdział 7
Rano, wszyscy wstaliśmy z niemałym problemem. Szczerze mówiąc strasznie się nie wyspałem. Każde z nas ustawiło się w kolejce do łazienki. Najdłużej siedziała tam Elza, robiąc sobie makijaż, ale nie marudziliśmy. Kiedy nadeszła moja kolej, stanąłem jeszcze zaspany przed lustrem i przeraziłem się swoim widokiem. Miałem lekkie wory pod oczami, potargane włosy, znaczy się, zawsze są potargane, ale nie tak jak teraz, i o wiele bladsza niż zwykle. Przemyłem sobie szybko twarz zimną wodą, uczesałem włosy jedną ze szczotek Czkawki, ma ich chyba z tysiąc, laluś, po czym ubrałem swój standardowy strój, włącznie z starymi spodniami i brakiem butów. TO WOLNY KRAJ, NIKT MI NICZEGO NIE ZABRONI! Zadowolony i już bardziej pobudzony wyszedłem z łazienki i dołączyłem do reszty. Wszyscy siedzieli przy ladzie w kuchni i pili kawę. Dosiadłem się i wziąłem kubek z kawą i napisem "Playboy"i logo tej firmy. Po wypiciu dawki kofeiny, każde z nas zabrało ze stołu pączka z czekoladą i wyszliśmy do szkoły. Udaliśmy się w stronę szkoły trochę dłuższą drogą, koło jeziora w którym zginąłem. Ja cały czas lewitowałem, w końcu szliśmy przez odludzie. Po drodze, oczywiście pojeździłem sobie po lodzie. Chciałem zrobić jeszcze bitwę na śnieżki, ale trzeba było iść do szkoły. Co było podczas lekcji? Nie będę was tym zanudzać. Bo co można powiedzieć? Opisać wam jakie obliczenia rozwiązywałem na matematyce czy naszkicować wnętrzności żaby, którą dziś przerabialiśmy? No właśnie. Więc po wyjściu ze szkoły, udaliśmy się do parku. Okazuje się, że jutro mamy mieć sprawdzian z lat 1901-1954 (nie patrzeć co się wtedy działo, bo to zmyślone daty, na potrzeby rozdziału dop.aut.) i będę musiał dać korepetycje reszcie. W końcu nie dość, że wiem co się wtedy działo to jeszcze przy tym byłem. Heh. Usiedliśmy więc w kręgu na śniegu i zaczęliśmy przerabiać materiał:
-...no i po zakończeniu tej bitwy, rzuciłem w twarz dowódcy śnieżką, lecz nie zostało to dopisane do historii. Niestety. -powiedziałem z rozczarowaniem, kiedy reszta się śmiała.
-Farciarz, nigdy tego nie zapamiętamy, a ty to przeżyłeś! -powiedział starając się powstrzymać śmiech Czkawka.
-Spoko, niedawno odkryłem, że mogę porozumiewać się telepatycznie, więc wam pomogę, jakby co. Wystarczy, że wymówicie w myślach, moje imię i zaraz się odezwę (kolejna bzdura, na potrzebę opka... dop.aut.)
-Świetnie! -uciszył się Flynn -Nareszcie jakiś fajny patent na ściąganie.
-Ej, słuchajcie, zapomniałam telefonu z sali gimnastycznej. Pójdziecie ze mną po niego? -powiedziała zestresowana brakiem telefonu Anna.
-Pewnie. A co powiecie możne na lot? Powinienem was udźwignąć. -zaproponowałem.
-Nie wiem, czy wiesz ale jest nas siedmioro. Nawet jeśli udźwignąłbyś nas, to nie dalibyśmy rady.
-No dobra, może innym razem. -powiedziałem zrezygnowany i udałem się za już idącymi nastolatkami w stronę szkoły. Po drodze, odpiąłem z bransoletki swój kij i z jego pomocą, robiłem na napotkanych drzewach przeróżne wzroki.
-Nie bo nie wytrzymam! Odkąd dowiedzieliśmy się, że jesteś Jackiem Frostem, nie daje mi spokoju to, po co ci ten kij?! -wybuchł Czkawka
-Hahaha -zaśmiałem się- Merida wygrałem! Śniadanie do łóżka poproszę na jutro rano. Tylko zimne! -znów się zaśmiał.
-O co chodzi? -zapytał zdziwiony Czkawka.
-Z Meridą założyłem się kto pierwszy nie wytrzyma i zapyta po co mi moja laska. Ja stawiałem na ciebie, a Merida Flynna. No i wygrałem! -zrobiłem fikołka do tyłu w powietrzu.
-No pięknie, czyli zakładacie się za naszymi plecami!? Foch! -udał obrażonego Julek.
-Dobra cicho już. A jeśli chodzi o pytanie, to ta laska, to taki mój przewodnik. Dzięki niemu łatwiej mi panować nad mocą. -wyjaśniłem.
-Ahaaaa. -powiedzieli wszyscy.
Po paru minutach doszliśmy do celu. Otworzyłem drzwi i wpuściłem wszystkich do środka, po czym sam wszedłem. W szkole nie było nikogo. Ani jednej żywej duszy, nie licząc nas. Doszliśmy do połowy drogi, kiedy poczuliśmy wzrastającą temperatura. Musimy szybko stąd wychodzić, albo będzie ze mną źle. Można powiedzieć, że jestem z lodu. Tak w połowie dosłownie. Moje narządy wewnętrzne tak jakby topnieją, a jak będą "martwe" to ja też. Reszta chyba też to poczuła, bo Czkawka podszedł do naściennego pilota, sprawdzającego temperaturę.
-Musimy szybko iść po ten telefon, bo ktoś włączył ogrzewanie. A co najgorsze, temperatura do której wzrosnąć to 45 stopni Celsjusza. -spojrzał na mnie znacząco.
-Dobra chodźmy. -powiedziałem i ruszyłem za nimi.
Po jakiejś minucie dotarliśmy do wielkich drzwi, prowadzących na salę gimnastyczną. Weszliśmy. Podłoga była drewniana i pokryta lakierem antypoślizgowym. Były narysowane na niej pasy do poszczególnych dyscyplin. Anna zaczęła szukać telefonu. Czułem się coraz słabiej. Zerknąłem na termometr w ścianie. 27 stopni. Było mi strasznie słabo. Spociłem się trochę. Poszedłem na środek boiska i ukucnąłem opierając się o swój kij.
-Jack, wszystko dobrze? -usłyszałem głos Roszpunki.
-Strasznie tu gorąco. -dodałem ledwo mówiąc.
-Racja, Anna! Znalazłaś już ten telefon?! -krzyknął Czkawka, do rudej dziewczyny znajdującej się po drugiej stronie hali.
-Mam go! -krzyknęła po chwili.
-Dobra, to spadamy stąd szybko. Jack, dasz radę iść? -zapytał troskliwym głosem szatyn.
-Tak -powiedziałem z małą chrypką.
Powoli wstałem na równe nogi u poszliśmy z stronę drzwi. Merida miała je już otworzyć, kiedy na nie wpadła.
-Co jest? -zapytała zaskoczona.
Zaczęła popychać je coraz mocniej i mocniej, ale nic z tego.
-Są zamknięte. Ktoś nas tu zamknął.
-O nie. Chłopaki temperatura jest coraz wyższa. Mamy tu 34 stopnie! -krzyczała spanikowana Roszpunka.
Trzymałem się rękoma o laskę. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Chłopcy pomogli mi dojść na środek hali. Nie wiem po co, ale tak po prostu.
-Elza, chodź tutaj! On jest cały gorący, spróbuj go schłodzić! -krzyczał zestresowany Czkawka- Jack, połóż się.
-Zrobiłem to o co prosił. Powoli się położyłem, tylko rękoma podtrzymywałem górną część ciała. Elza po chwili do mnie podeszła i rękoma przesyłała mi zimno. Jednak nie docierało, ponieważ temperatura w tym pomieszczeniu z każdą chwilą wzrastała i rozmrażała przesyłane zimno.
-To nic nie da. Jest tu za gorąco. -powiedziała, przerażona moim stanem Elza.
Wtem, przy drzwiach wejściowych znikąd magiczny wir. Wiedziałem już kto jest prowokatorem tego całego ciepła i zamknięcia nas tu.
-O nie. Strażnicy. -powiedziałem słabo.
Wszyscy jak na komendę wstali, oprócz Elzy, która cały czas przy mnie klęczała. Po chwilę z portalu wyszli niechciani goście. Wygląda na to, że już po mnie. Nie mam siły już walczyć. Jestem za słaby.Jednak podciągnąłem się trochę na lasce. Bo jak zginąć, to z honorem!
-No i nareszcie się widzimy. -powiedział bez żadnych uczuć North, wymierzając we mnie swoje szable.
-Dobra, kończmy to i ratujmy Jack'a -oznajmił Kangur, przygotowując bumerangi.
-Nie! Nie pozwolimy wam go skrzywdzić! -usłyszałem nagle krzyk Czkawki. Strażnicy dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że są tu jeszcze inni nastolatkowie.
-Widzicie nas? -zdziwił się North- Nie ważne. Odejdźcie dzieciaki. To sprawa między nim a nami.-powiedział surowo.
-Jeśli chcecie, go skrzywdzić to też nasz sprawa. -oznajmiła Merida wyjmując łuk z torby, który zawsze przy sobie nosi.
-To nasz przyjaciel! -krzyknęła zła Elza.
-Posłuchajcie. To nie jest prawdziwy Jack Mróz tylko... -zaczęła Ząbek.
-Jego klon? Nie sądzę. -powiedział ostro Flynn. Szczerze to byłem pod małym podziwem, jak mnie bronią.
-Jeśli nie chcecie, po dobroci, to bardzo nam przykro. -powiedział oschle Mikołaj. -Piasek! -powiedział, po czym Piaskowy Ludek stworzył długi pas, którym odciągnął nastolatków ode mnie i podstawił pod ścianę. Nie miałem innego wyboru, musiałem albo walczyć, albo zginąć.
Zebrałem w sobie całą siłę i starałem unikać ciosów. Z początku nie najgorzej mi szło, ale temperatura dalej wzrastała a ja traciłem siły. Cały czas słyszałem przerażone krzyki przyjaciół. Pierwszy raz w życiu czułem się taki bezradny. Po chwili poczułem straszny ból w lewej ręce. Zając bumerangami poważnie mnie zranił. Upadłem na podłogę. Nagle usłyszałem wściekły krzyk Elzy. Słabo popatrzyłem w tamtą stronę i ujrzałem jak zamraża złoty piasek, który po chwili wybucha i wszystkich uwalnia. Elza podbiegła do mnie i trzymała za rękę prosząc, abym nie zasypiał. Słyszałem również walkę Strażników z nastolatkami. Nie chciałem, aby coś im się stało. Chciałem to przerwać, kiedy wszyscy usłyszeliśmy głośny huk i znienawidzony przeze mnie głos Mroka.
-Dosyć!!! -wydarł się.
-Mrok, czego tu chcesz. Zaraz zabijemy tego twojego durnego kolna i oddajesz nam Jack'a! -powiedział zdezorientowany North.
-Właśnie widzę. Jednak zainteresowała mnie ta oto osóbka. Nie jest jakimś tam duszkiem, ale moce posiada. Interesujące. -oznajmił Mrok, po czym zaczął do niej powoli podchodzić.
Kiedy był już koło niej, złapała ją za rękę i jak gdyby nigdy nic, chwycił zaczął iść z nią w stronę cienia, aby ją ze sobą zabrać. Blondynka szarpała się i krzyczała. Nie mogłem na to pozwolić.
-Mrok, co ty z nią robisz?! Puść ją! -krzyknął Zając.
-A jak nie to co? Zajmijcie się lepiej klonem, a nie nią. -stanął na chwilę w miejscu.
Wtem jak opętany, chwyciłem jednym szybkim ruchem swoją laskę i wystrzeliłem potężny pocisk w stronę Mroka. Ten w niego uderzył i uwolnił Elzę. Potem poczułem się jeszcze gorzej. Widziałem ciemność, a potem zemdlałem.
Perspektywa Northa
Mrok już miał porwać dziewczynę, kiedy uderzył w niego niebieski promień. Odepchnął go na drugi koniec sali, po czym razem z nim zniknął z cieniu. Popatrzyłem skąd przyleciało źródło promienia. Klon? Ale dlaczego miałby strzelać w Mroka. Jest jego panem i nie ważyłby się. I do tego uratował tą lodową dziewczynę. Ale to niemożliwe. To Jack! Ten prawdziwy. Klony nie mają uczuć, a on ma. To musi być on! Co myśmy zrobili? Po chwili nastolatek padł na podłogę i zemdlał. Spojrzałem na termometr. 45 stopni. On umiera. Roztapia się od środka. Jeszcze ta rana od Zająca pogarsza sprawę. W tamtej chwili wszyscy będący tam nastolatkowie podbiegli do niego nawołując jego imię. On umiera przez nas. Bo głupi uwierzyliśmy Mrokowi. Reszta z nas chyba też zrozumiała swój błąd. Zaczęliśmy powoli do nich podchodzić. Po chwili jeden z nich, szatyn o zielonych oczach, krzyknął do nas z łzami w oczach.
-Zróbcie coś! To wasza wina! Pomóżcie Mu, on umiera!
-Zając bierz Jacka, idziemy do bazy -postanowiłem szybko.
-Idziemy z wami! -oznajmiła ruda o kręconych włosach dziewczyna.
-Nie. Wy zostajecie tutaj. -powiedziałem spokojnie jak na tą całą sytuacje.
-To wykluczone. Chcemy mieć pewność, czy nic mu nie zrobicie jak go zabierzecie. -powiedziała lodowa dziewczyna, która... płakała? Błagam, tylko nie mówcie mi, że to dziewczyna Jacka, bo będę mieć ich wszystkich na sumieniu.
-No dobrze. -bolało mnie trochę to, że nam nie ufali. Ale co się im dziwić. Po czymś takim sam bym sobie nie ufał.
Po chwili Uszaty wziął na ręce krwawiącego, siwego nastolatka, a ja otworzyłem portal. Wszyscy do niego weszliśmy i przenieśliśmy do mojej bazy.
-...no i po zakończeniu tej bitwy, rzuciłem w twarz dowódcy śnieżką, lecz nie zostało to dopisane do historii. Niestety. -powiedziałem z rozczarowaniem, kiedy reszta się śmiała.
-Farciarz, nigdy tego nie zapamiętamy, a ty to przeżyłeś! -powiedział starając się powstrzymać śmiech Czkawka.
-Spoko, niedawno odkryłem, że mogę porozumiewać się telepatycznie, więc wam pomogę, jakby co. Wystarczy, że wymówicie w myślach, moje imię i zaraz się odezwę (kolejna bzdura, na potrzebę opka... dop.aut.)
-Świetnie! -uciszył się Flynn -Nareszcie jakiś fajny patent na ściąganie.
-Ej, słuchajcie, zapomniałam telefonu z sali gimnastycznej. Pójdziecie ze mną po niego? -powiedziała zestresowana brakiem telefonu Anna.
-Pewnie. A co powiecie możne na lot? Powinienem was udźwignąć. -zaproponowałem.
-Nie wiem, czy wiesz ale jest nas siedmioro. Nawet jeśli udźwignąłbyś nas, to nie dalibyśmy rady.
-No dobra, może innym razem. -powiedziałem zrezygnowany i udałem się za już idącymi nastolatkami w stronę szkoły. Po drodze, odpiąłem z bransoletki swój kij i z jego pomocą, robiłem na napotkanych drzewach przeróżne wzroki.
-Nie bo nie wytrzymam! Odkąd dowiedzieliśmy się, że jesteś Jackiem Frostem, nie daje mi spokoju to, po co ci ten kij?! -wybuchł Czkawka
-Hahaha -zaśmiałem się- Merida wygrałem! Śniadanie do łóżka poproszę na jutro rano. Tylko zimne! -znów się zaśmiał.
-O co chodzi? -zapytał zdziwiony Czkawka.
-Z Meridą założyłem się kto pierwszy nie wytrzyma i zapyta po co mi moja laska. Ja stawiałem na ciebie, a Merida Flynna. No i wygrałem! -zrobiłem fikołka do tyłu w powietrzu.
-No pięknie, czyli zakładacie się za naszymi plecami!? Foch! -udał obrażonego Julek.
-Dobra cicho już. A jeśli chodzi o pytanie, to ta laska, to taki mój przewodnik. Dzięki niemu łatwiej mi panować nad mocą. -wyjaśniłem.
-Ahaaaa. -powiedzieli wszyscy.
Po paru minutach doszliśmy do celu. Otworzyłem drzwi i wpuściłem wszystkich do środka, po czym sam wszedłem. W szkole nie było nikogo. Ani jednej żywej duszy, nie licząc nas. Doszliśmy do połowy drogi, kiedy poczuliśmy wzrastającą temperatura. Musimy szybko stąd wychodzić, albo będzie ze mną źle. Można powiedzieć, że jestem z lodu. Tak w połowie dosłownie. Moje narządy wewnętrzne tak jakby topnieją, a jak będą "martwe" to ja też. Reszta chyba też to poczuła, bo Czkawka podszedł do naściennego pilota, sprawdzającego temperaturę.
-Musimy szybko iść po ten telefon, bo ktoś włączył ogrzewanie. A co najgorsze, temperatura do której wzrosnąć to 45 stopni Celsjusza. -spojrzał na mnie znacząco.
-Dobra chodźmy. -powiedziałem i ruszyłem za nimi.
Po jakiejś minucie dotarliśmy do wielkich drzwi, prowadzących na salę gimnastyczną. Weszliśmy. Podłoga była drewniana i pokryta lakierem antypoślizgowym. Były narysowane na niej pasy do poszczególnych dyscyplin. Anna zaczęła szukać telefonu. Czułem się coraz słabiej. Zerknąłem na termometr w ścianie. 27 stopni. Było mi strasznie słabo. Spociłem się trochę. Poszedłem na środek boiska i ukucnąłem opierając się o swój kij.
-Jack, wszystko dobrze? -usłyszałem głos Roszpunki.
-Strasznie tu gorąco. -dodałem ledwo mówiąc.
-Racja, Anna! Znalazłaś już ten telefon?! -krzyknął Czkawka, do rudej dziewczyny znajdującej się po drugiej stronie hali.
-Mam go! -krzyknęła po chwili.
-Dobra, to spadamy stąd szybko. Jack, dasz radę iść? -zapytał troskliwym głosem szatyn.
-Tak -powiedziałem z małą chrypką.
Powoli wstałem na równe nogi u poszliśmy z stronę drzwi. Merida miała je już otworzyć, kiedy na nie wpadła.
-Co jest? -zapytała zaskoczona.
Zaczęła popychać je coraz mocniej i mocniej, ale nic z tego.
-Są zamknięte. Ktoś nas tu zamknął.
-O nie. Chłopaki temperatura jest coraz wyższa. Mamy tu 34 stopnie! -krzyczała spanikowana Roszpunka.
Trzymałem się rękoma o laskę. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Chłopcy pomogli mi dojść na środek hali. Nie wiem po co, ale tak po prostu.
-Elza, chodź tutaj! On jest cały gorący, spróbuj go schłodzić! -krzyczał zestresowany Czkawka- Jack, połóż się.
-Zrobiłem to o co prosił. Powoli się położyłem, tylko rękoma podtrzymywałem górną część ciała. Elza po chwili do mnie podeszła i rękoma przesyłała mi zimno. Jednak nie docierało, ponieważ temperatura w tym pomieszczeniu z każdą chwilą wzrastała i rozmrażała przesyłane zimno.
-To nic nie da. Jest tu za gorąco. -powiedziała, przerażona moim stanem Elza.
Wtem, przy drzwiach wejściowych znikąd magiczny wir. Wiedziałem już kto jest prowokatorem tego całego ciepła i zamknięcia nas tu.
-O nie. Strażnicy. -powiedziałem słabo.
Wszyscy jak na komendę wstali, oprócz Elzy, która cały czas przy mnie klęczała. Po chwilę z portalu wyszli niechciani goście. Wygląda na to, że już po mnie. Nie mam siły już walczyć. Jestem za słaby.Jednak podciągnąłem się trochę na lasce. Bo jak zginąć, to z honorem!
-No i nareszcie się widzimy. -powiedział bez żadnych uczuć North, wymierzając we mnie swoje szable.
-Dobra, kończmy to i ratujmy Jack'a -oznajmił Kangur, przygotowując bumerangi.
-Nie! Nie pozwolimy wam go skrzywdzić! -usłyszałem nagle krzyk Czkawki. Strażnicy dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że są tu jeszcze inni nastolatkowie.
-Widzicie nas? -zdziwił się North- Nie ważne. Odejdźcie dzieciaki. To sprawa między nim a nami.-powiedział surowo.
-Jeśli chcecie, go skrzywdzić to też nasz sprawa. -oznajmiła Merida wyjmując łuk z torby, który zawsze przy sobie nosi.
-To nasz przyjaciel! -krzyknęła zła Elza.
-Posłuchajcie. To nie jest prawdziwy Jack Mróz tylko... -zaczęła Ząbek.
-Jego klon? Nie sądzę. -powiedział ostro Flynn. Szczerze to byłem pod małym podziwem, jak mnie bronią.
-Jeśli nie chcecie, po dobroci, to bardzo nam przykro. -powiedział oschle Mikołaj. -Piasek! -powiedział, po czym Piaskowy Ludek stworzył długi pas, którym odciągnął nastolatków ode mnie i podstawił pod ścianę. Nie miałem innego wyboru, musiałem albo walczyć, albo zginąć.
Zebrałem w sobie całą siłę i starałem unikać ciosów. Z początku nie najgorzej mi szło, ale temperatura dalej wzrastała a ja traciłem siły. Cały czas słyszałem przerażone krzyki przyjaciół. Pierwszy raz w życiu czułem się taki bezradny. Po chwili poczułem straszny ból w lewej ręce. Zając bumerangami poważnie mnie zranił. Upadłem na podłogę. Nagle usłyszałem wściekły krzyk Elzy. Słabo popatrzyłem w tamtą stronę i ujrzałem jak zamraża złoty piasek, który po chwili wybucha i wszystkich uwalnia. Elza podbiegła do mnie i trzymała za rękę prosząc, abym nie zasypiał. Słyszałem również walkę Strażników z nastolatkami. Nie chciałem, aby coś im się stało. Chciałem to przerwać, kiedy wszyscy usłyszeliśmy głośny huk i znienawidzony przeze mnie głos Mroka.
-Dosyć!!! -wydarł się.
-Mrok, czego tu chcesz. Zaraz zabijemy tego twojego durnego kolna i oddajesz nam Jack'a! -powiedział zdezorientowany North.
-Właśnie widzę. Jednak zainteresowała mnie ta oto osóbka. Nie jest jakimś tam duszkiem, ale moce posiada. Interesujące. -oznajmił Mrok, po czym zaczął do niej powoli podchodzić.
Kiedy był już koło niej, złapała ją za rękę i jak gdyby nigdy nic, chwycił zaczął iść z nią w stronę cienia, aby ją ze sobą zabrać. Blondynka szarpała się i krzyczała. Nie mogłem na to pozwolić.
-Mrok, co ty z nią robisz?! Puść ją! -krzyknął Zając.
-A jak nie to co? Zajmijcie się lepiej klonem, a nie nią. -stanął na chwilę w miejscu.
Wtem jak opętany, chwyciłem jednym szybkim ruchem swoją laskę i wystrzeliłem potężny pocisk w stronę Mroka. Ten w niego uderzył i uwolnił Elzę. Potem poczułem się jeszcze gorzej. Widziałem ciemność, a potem zemdlałem.
Perspektywa Northa
Mrok już miał porwać dziewczynę, kiedy uderzył w niego niebieski promień. Odepchnął go na drugi koniec sali, po czym razem z nim zniknął z cieniu. Popatrzyłem skąd przyleciało źródło promienia. Klon? Ale dlaczego miałby strzelać w Mroka. Jest jego panem i nie ważyłby się. I do tego uratował tą lodową dziewczynę. Ale to niemożliwe. To Jack! Ten prawdziwy. Klony nie mają uczuć, a on ma. To musi być on! Co myśmy zrobili? Po chwili nastolatek padł na podłogę i zemdlał. Spojrzałem na termometr. 45 stopni. On umiera. Roztapia się od środka. Jeszcze ta rana od Zająca pogarsza sprawę. W tamtej chwili wszyscy będący tam nastolatkowie podbiegli do niego nawołując jego imię. On umiera przez nas. Bo głupi uwierzyliśmy Mrokowi. Reszta z nas chyba też zrozumiała swój błąd. Zaczęliśmy powoli do nich podchodzić. Po chwili jeden z nich, szatyn o zielonych oczach, krzyknął do nas z łzami w oczach.
-Zróbcie coś! To wasza wina! Pomóżcie Mu, on umiera!
-Zając bierz Jacka, idziemy do bazy -postanowiłem szybko.
-Idziemy z wami! -oznajmiła ruda o kręconych włosach dziewczyna.
-Nie. Wy zostajecie tutaj. -powiedziałem spokojnie jak na tą całą sytuacje.
-To wykluczone. Chcemy mieć pewność, czy nic mu nie zrobicie jak go zabierzecie. -powiedziała lodowa dziewczyna, która... płakała? Błagam, tylko nie mówcie mi, że to dziewczyna Jacka, bo będę mieć ich wszystkich na sumieniu.
-No dobrze. -bolało mnie trochę to, że nam nie ufali. Ale co się im dziwić. Po czymś takim sam bym sobie nie ufał.
Po chwili Uszaty wziął na ręce krwawiącego, siwego nastolatka, a ja otworzyłem portal. Wszyscy do niego weszliśmy i przenieśliśmy do mojej bazy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka!
No, na dziś tyle. Wiem, że mało, ale jutro szkoła więc człowiek chce się wyspać.
Mam nadzieje, że rozdział się podobał.
Piszcie komentarze
i
Dobranoc!
P.S. Macie pozdrowienia od Jack'a!
Subskrybuj:
Posty (Atom)