Ile nas tu było

niedziela, 29 listopada 2015

Jelsa 2: Rozdział 11 "Luna!!! Nie tworzymy lodu w domu!!!"

Z Czkawką idziemy już korytarzem od dwóch godzin. Sam już nie wiem ile jeszcze do tego mini laboratorium, ale sądzę, że czeka nas jeszcze olbrzymi kawał. Odkryłem, że mogę tworzyć lód bez pomocy kija, więc to chyba jedyny plus dzisiejszego dnia. Nie wiedzieć czemu, z Czkawką szliśmy w ciszy. Nie wiem o czym gadać. To pierwszy raz kiedy w takim "bagnie" jestem z kimś i...no sami wiecie. Zajrzawszy do jego głowy, wiem, że myśli nad tym, jak zrobić tą miksturkę. Nie znam się na chemii więc z tym mu nie pomogę. Nagle usłyszeliśmy głośne huknięcia. Zatrzymaliśmy się. Po chwili, niedaleko nas pojawiła się warstwa lodu, a zaraz po tym, po zamarzniętej wodzie, przemknęła Luncia, a za nią Flynn. Co te baran znów wymyślił!? A co jak nie wyrobią na zakręcie i Luna uderzy w ścianę. Jeszcze rękę złamię.
-Luna!!! Nie tworzymy lodu w domu!!!-wrzasnąłem (ta, codziennie słyszę to od swojego taty XD dop. aut.)
-Łał, Jack, a od kiedy z ciebie taki troskliwy tatuś, co?-zaśmiał się Czkawka.
-Oj przestań. Bycie ojcem to ogromna odpowiedzialność. Nadal nie wiem czy dobrze spisuje się w tej roli, ale jak będą się ślizgać na samym środku korytarza, to w końcu wpadną na ścianę.
-Jakbyś Flynna nie znał. On zawsze coś głupiego wymyśli. A tak w ogóle, to jestem duszkiem Zabawy, prawda? Chyba powinieneś do niej dołączyć, a nie jak stary grzyb wszystko komentować.
-Aż tak ze mną jest źle!?-wystraszyłem się.
-No trochę. Ale nie ważne. Może załatwmy sobie coś do jedzenia.
-No przydałoby się. Głodny jestem.
-Ja też. Kuchnia jest niedaleko.
I ruszyliśmy dalej. Faktycznie po parunastu minutach byliśmy już w kuchni. Teraz tylko co zjeść i jak to zdobyć?
-Dobra mam pomysł. Podlece do blatu i coś tam znajdę, a potem zrzucę do ciebie.
-Ok. A ja zajmę się czymś do picia.
Czkawka kiwnął głową na znak zgody i poleciał na górę. Ja przez czas jego poszukiwań stworzyłam lodowe szklanki, które się nie rozpuszczą pod wpływam ciepła naszych ciał...a przynajmniej Czkawki, po czym stworzyłem w nich trochę błyszczącego śniegu, który po chwili się rozpuścił i zamienił w wodę. No i picie mamy gotowe! Po chwili usłyszałem wołanie Czkawki:
-Jack!! To co jemy?! Znalazłem owoce i parę warzyw!!-zawołał.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę z taką powagą, jak dorośli odpowiedzialni ludzie, lecz po chwili wybuchliśmy śmiechem. Brunet o mało nie spadł z blatu.
-Dobra, a teraz bez jaj. Dawaj te ciastka!-przewidziałem już wcześniej co znalazł.
Po chwili Czkawuś przytoczył wielkie ciastko z kawałkami czekolady i zepchnął je na dół. Słodycz wylądowała koło mnie i pękła na pół. Będzie nam łatwiej dzielić.Zaraz po tym koło mnie wylądował również skrzydlaty. Podałem mu lodową szklankę, na co trochę drygnął. A no tak, zapomniałem, że on odczuwa zimno. Mądrala jednak wpadł na dobry pomysł i owinął dłonie ściągniętym z rąk kawałkiem bluzy.Z racji tego, że ciastko było naszej wielkości, to zjedliśmy go tylko pół. Mniam! Takie śniadania mi pasują! Kiedy byliśmy już najedzeni i osłodzeni, wyszliśmy z kuchni i ruszyliśmy w dalszą "podróż". Przeszliśmy naprawdę dużo. Na noc postanowiliśmy, że zatrzymamy się przy drzwiach pokoju Elzy i Luny. Kiedy Czkawka szykował sobie tam coś do leżenia (a było to pomiędzy ścianą, a dużym, stojącym wazonem z jakimś kwiatkiem), to ja zakradłem się pod drzwiami do pokoju mojej kochanej rodzinki. Elza siedziała na łóżku i czytała jakąś książkę dla matek, a Luncia leżała na łóżku z słuchawkami i wyglądała na z lekka zmartwioną. Ciekawe co ją trapi? Po chwili przyglądania się nim, Elza zgasiła światło, więc z braku zajęcia, wróciłem do Czkawki. Ten jednak też już smacznie spał, więc wyczarowałem sobie lodowy materac, koc i poduszkę, po czym zasnąłem.

*  *  * Noc
Spałem sobie smacznie, kiedy obudziły mnie dziwne hałasy za drzwi. Z racji tego, że za nimi znajdowały się najważniejsze osoby w moim życiu, szybko wstałem i wślizgnąłem się do środka. Czkawka nadal spał jak zabity, więc się nim tam nie przejmowałem. Kiedy byłem już w środku, zauważyłem siedzącą po turecku Lunę, która...płakała. Tylko co jej się stało? Po chwili zauważyłem, jak Elza szybko wstaje i podchodzi do córki. Usiadła obok niej, a ta natychmiast się do niej przytuliła.
-Kochanie, co się stało? Znów miałaś zły sen?-czy ja usłyszałem zły sen? Mrok za mało jeszcze ode mnie oberwał, że się nie nauczył, że ma zostawić moją rodziną w spokoju.
-Tak.-usłyszałem zapłakany głosik Luny.
-A co się w nim działo?-zapytała z troską. Chciała, aby jej ulżyło, jak się wygada.
-Śniło mi się, że tata nas zostawił...Ale to nie przez śmierć. Powiedział, że nas nie kocha i znikł. A ja nie chce go znów stracić.-płakała wtulona do Elzy.
-Śnieżynko, tata na pewno nas kocha i nigdy by nas nie zostawił.
-Ale dziś cały dzień go nie było. A obiecał mi wspólny lot do dziadków, aby poinformować ich wszystkich, że żyje.
-Może miał pilne wezwanie do Strażników. Przecież obie wiemy, że na tatę liczą miliony dzieci.
-A co jeśli nie? A co jeśli Mrok coś mu zrobił?
-Twój tata jest dla niego za silny. A nawet jeśli, to zaczarowałby go syrenim śpiewem i wrócił do nas.
-Obiecujesz?
-Obiecuje.
Bolało mnie serce, na wszystkie słowa Lunci. Gdyby wiedziała, że tu jestem.
-Luncia, nie płacz! Jestem tutaj!-wołałem. Chciałem, aby mnie zauważyła i wiedziała, że jej nie opuszczę, lecz ona nie usłyszała. Chciałem już do nich podbiec, kiedy poczułem coś na ramieniu. Odwróciłem głowę i ujrzałem zmartwioną twarz Czkawki.
-Ona myśli, że...-chciałem mu wyjaśnić.
-Tak wiem, słyszałem ich rozmowę.
-I co ja mam zrobić, Czkawka? Ja już nie daje rady.
-Nie wiem. Na pewno musimy dostać się do Labu, a potem zobaczymy. A teraz chodź już spać.
-Dobrze.

sobota, 7 listopada 2015

Jelsa 2: Rozdział 10 "Nawet jeśli mamy po 5cm wzrostu, to ty nadal jesteś ode mnie wyższy!!"

Plac zabaw. To takie piękne miejsce. Pełno dzieci. Zima. Mnóstwo frajdy. Razem z Elzą siedzę sobie na ławeczce i oglądamy jak to nasza Luna bawi się z dziećmi w swoim wieku. Boli mnie to, że nie widziałem jej pierwszych kroków, nie słyszałem jej pierwszych słów, ani nie czułem pierwszych przytulasów małego bobasa. Cieszę się, że chodź teraz jestem przy niej. Po chwili słyszę wołanie:
-Tato!-uśmiecham się na widok córki.
-Tak?
-Pobawisz się ze mną?-zrobiła słodkie oczka.
-Oczywiście!
Dałem całusa ukochanej Elzie, po czym wstałem i udałem się za Luną. Z racji tego, ze wszędzie było pełno śniegu, to rozpoczęła się bitwa na śnieżki. Inne dzieci bawiące się na placu również dołączyły do zabawy. Zabawa była świetna. Wszędzie śmiechy i wesołe krzyki. Byłem szczęśliwy, że mogę chodź teraz pospędzać trochę czasu z córką i resztą dzieci. Patrzę na Lunę. Jest taka szczęśliwa. Śmieje się i uśmiecha od ucha do ucha. I chciałbym, aby była taka codziennie.

Nagle czuje uderzenia w plecy. O co chodzi? Ehh, to był tylko piękny sen. I znów uderzenie. O co chodzi?
-Co się stało?-zapytałem zaspanym głosem, nie otwierając oczu.
-Yyy, Jack. Bo chodzi o to że...-usłyszałem głos Czkawki.
-Pogadamy o tym później. Teraz śpię.
-Ale Jack ty jesteś mały.
-Posłuchaj, najwyższy z nas wszystkich nie jestem, ale to nie znaczy, że musisz się ze mnie śmiać. Z resztą, teraz i tak jestem od ciebie sto razy większy.-mówiłem dalej nie otwierając oczu.
-Jesteś tego taki pewny? To lepiej otwórz oczy.
-Czego ty ode mnie...?-otworzyłem oczy.
Spojrzałem na Czkawkę. Dlaczego wydaje mi się już normalnego wzrostu?
-Wzrost ci wrócił?-zdziwiłem się.
-Nie Jack. To ty zmalałeś.
-Co?!
Spojrzałem na siebie, a potem na otoczenie. Super! Po prostu super! Jestem maleńki, jak Czkawka. No lepiej być nie mogło! Wrr...lepiej nich on mi powie, że ma jakiś plan, żeby nas powiększyć.
-Czy ja nie mogę mieć chociaż jednego normalnego dnia?! Zamiana w lisa, kilkukrotna śmierć, awansowanie na Semideum, zmartwychwstanie, wieść, że mam córkę, a teraz to?!?! Nie no bez jaj!!!
-Jack, weź się uspokój.
-Jak mam się uspokoić, jak widzę, że nawet jeśli mamy po 5cm wzrostu, to ty nadal jesteś ode mnie wyższy!!
-Naprawdę? To jest teraz twoje największe zmartwienie?
-Już sam nie wiem. Niby jestem do tego przyzwyczajony, ale to wkurza.
-Aha. To dobrze się składa, bo ja jestem w tych sprawach zielony. Masz może jakiś plan, jak nas powiększyć?
-Jeszcze nie. Ale musimy coś szybko wykombinować, bo jak widać to zaraźliwe. Jeszcze reszta to złapie i jak Mrok się o tym dowie, to nawet nie chce myśleć co się z nami stanie.
-Racja... Wiesz co chyba mam plan...Parę lat po twojej śmierci zrobiłem sobie na strychu takie małe laboratorium. Może jeśli udałoby się nam tam dostać, to...jakby ci to wyjaśnić? Z chemii nigdy dobry nie byłeś...Jeśli udałoby się nam tam dostać, to stworzyłbym coś w rodzaju eliksiru, który powiększyłby atomy z których jesteśmy zbudowani. Oszukalibyśmy magię.
-Śmiesznie by było. No dobra, a teraz lećmy.
-Tak jest panie kapitanie!-zaśmiał się Czkawka i wzbił do góry.
Tak jak zawsze lekko podskoczyłem do góry, aby się unieść, a tu co? Nico. Nie mogę latać! No dobra nie panikujmy, A jak się zamienię w smoka? Też nic. No dobra, teraz można panikować!
-Nie mogę latać.-mruknąłem.
-Jak to nie możesz? Może coś źle robisz?
-Od 300 lat chyba latam i wiem jak to się robi...Laska! No jasne! Bez laski nie mogę latać!
-No świetnie, bo ona się nie zmniejszyła.-wskazał na teraz wyglądający  jak baobab kij.
-Super! Czyli musimy iść na piechtę. A to nam zajmie z dwa dni. Musieliśmy taki wielki dom budować!
-Nie, ale to był twój pomysł.
-Oj nie ważne czyja to jest teraz wina. Lepiej chodźmy już. Im szybciej tam trafimy tym lepiej.
-Racja.
Podeszliśmy do krawędzi łóżka. No ciekawe jak ja teraz stąd zejdę.
-Może ci pomogę? -zaproponował Anioł.
-A wiesz że możesz.-zaśmiałem się.
Czkawka chwycił mnie za ręce i podleciał do góry. Coś tam stękał. Ejj! Nie jestem taki ciężki! Kiedy byłem w zaświatach dużo trenowałem i schudłem 10kg! Po chwili obniżył lot i wylądowaliśmy na podłodze. No to jedno z głowy. A teraz pora ruszać.

_________________________________________________________________________________
Hejka!
I jak wam się podoba?
Sorki, że nextów tak długo nie było, ale szkoła i te sprawy.
Next krótki, ale jest. 
Postaram się napisać jeszcze coś jutro, ale nic nie obiecuje.
 A teraz...
Dobranoc!