Ile nas tu było

piątek, 25 września 2015

Śnieżyca: "Bo dla brata, zrobię wszystko"

Opowiem wam historię, która zdarzyła się bardzo, bardzo dawno temu. Jeszcze za czasów średniowiecza. Dla niektórych może się wydać smutna, dla innych straszna, a dla jeszcze innych z wesołym zakończeniem, ale to już musicie wybrać sami. No więc wszystko zaczęło się w ubogim miasteczku o nazwie Burgess...

Hej, nazywam się Jackson Overland i razem z matką i siostrą mieszkamy w nie za bogatym domku nad jeziorem. Ojciec, niestety umarł kiedy miałem 10 lat. Tęsknie za nim, tak jak wszyscy, lecz trzeba żyć dalej. Nie marudzimy na biedę. Często chodzę pomagać w mieście i tak zarabiam na rodzinę. A teraz może bardziej się opiszę. Mam 17 lat, brązowe włosy i oczy, lubię zabawę i rozśmieszać ludzi, a szczególnie moją młodszą siostrę Emmę. Jest bardzo do mnie podobna i ma 10 lat. Nie potrafimy bez siebie żyć. Właśnie zmęczony wracam do domu. W miasteczku nie ma nikogo w moim wieku, więc nie mam co robić. Kiedy wszedłem do środka, zostałem zaatakowany przytulasem od Emmy. Zniżyłem się do jej wzrostu i odwzajemniłem uścisk.
-Hej mała. -przywitałem się. Byłem strasznie zmęczony, ale nie chciałem, aby to zobaczyła, więc udawałem,że jestem pełen energii.
-Cześć Jack! Jutro też idziesz do pracy? -zapytała z nadzieją, że odpowiem "nie".
-Nie Emma. Więc jutro możemy coś razem porobić! -uśmiechnąłem się.
-Super! Pójdziemy na łyżwy! -zaczęła szczęśliwa piszczeć.
-Emmo, a może przyniesiesz ten rysunek dla Jack'a? -usłyszałem głos z kuchni.
Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem brązowooką kobietę z długimi kasztanowymi włosami. Była to maja mama. Kocham, ją. Kobiety w naszym mieście nie pracują tylko zajmują się domem i dziećmi. Dlatego po odejściu ojca, zarabiam na nasze utrzymanie. Emma, poskoczyła szczęśliwa i pobiegła schodami na piętro do naszego pokoju.
-Dzięki. -zwróciłem się do mamy.
-Ciężki dzień, prawda?
-Trochę. Nie jest tak źle.- skłamałem.
-Wiesz, że nie musisz tego robić. W każdej chwili mogę powiadomić waszą ciotkę, a ona was zabierze. Nie będziesz musiał tyle pracować. Zapewni wam lepszą przyszłość.
-I zostawić cię tu? A co z twoją przyszłością?
-Ja już jej nie mam. Wiesz to. Jesteś mądrym chłopcem.
-Nie zostawię cię tu.
-Uparty jak ojciec. -uśmiechnęła się. Ja również.
Po chwili słychać było ciche tupnięcia. Spojrzałem w stronę dźwięku i ujrzałem zbiegającą po schodach siostrę. W prawej rączce trzymała jakąś kartkę. Podbiegła do mnie i wręczyła mi ją. Uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem na obrazek. Byłem tam narysowany ja, który nosi Emmę na barana. Pod spodem napisane było "Mój bohater". Uśmiechnąłem się ponownie i mocną przytuliłem autorkę rysunku. Emma zawsze miała talent do rysowania, ale dziś przeszła samą siebie. Rysunek wyglądał jak żywy. Złożyłem go elegancko w małą kostkę, po czym włożyłem do kieszeni w kamizelce.
-No dobrze kochani, czas do łóżek. Jeśli chcecie iść na te łyżwy, to spać. -oznajmiła mama.
-Tak jest pani kapitan! -zasalutowałem, po czym z uśmiechem na ustach razem z Emmą udaliśmy się do swojego pokoju. Moje łóżko było postawione pod małym oknem, a jej prostopadłe do mojego po drugiej stronie pokoju. Usiadłem na swoim posłaniu, po czym zdjąłem swoje skórzane ponczo i uderzyłem głową w poduszkę, zamykając oczy.
-Jack? -usłyszałem głos siostry.
Otworzyłem oczy i spojrzałem w jej stronę. Siedziała po turecku na łóżku i patrzyła w moją stronę.
-Tak? -zapytałem z uśmiechem.
-Mama chce nas oddać cioci? -zapytała ze smutkiem. Myślała, że mama nas nie kocha i chce nas oddać.
-Nie no coś ty. Mama nas kocha i na pewno nie pojedziemy do cioci. -powiedziałam, po czym podszedłem do niej i przytuliłem na łóżku. -A nawet jeśli, to ja zawszę będę przy tobie. -uśmiechnąłem się szczerze.
-Obiecujesz?
-Daje słowo. Daje słowo, że nie ważne co będzie, zawsze przy tobie- powiedziałem, po czym ją przytuliłem.
-Jack? -usłyszałem znów.
-Słucham? -zapytałem z troską.
-Będziesz ze mną dziś spał? Boję się.
-Oczywiście mała. -powiedziałem, po czym położyłem się z nią.
Kiedy już wygodnie leżeliśmy, przytuliłem ją do siebie, po czym, po paru minutach zasnęliśmy.

Rankiem
Rano obudziły mnie lekkie szturchnięcia w ramię. Leniwie otworzyłem oczy i ujrzałem parę brązowych tęczówek, patrzących w moją stronę. Przetarłem automatycznie oczy i spojrzałem w stronę Pani Budzącej.
-Jack! Jack! No wstawaj! Obiecałeś mi iść na łyżwy! -krzyczała z niecierpliwością w głosie.
-No już, już. -powtarzałem, po czym przeciągnąłem się porządnie i wstałem -Idź się już ubierać, a ja zaraz przyjdę.
Emma od razu popędziła na dół, po swój płaszcz, a ja założyłem na siebie coś ciepłego, po czym chwyciłem nasze łyżwy i zszedłem na dół. W kuchni była już mama, pomagała mojej kochanej siostrzyce się ubrać.
-Cześć! -przywitałem się.
-Witam ranne ptaszki. A może przed łyżwami zjecie jakieś śniadanko?
-Nie dzięki mamo. Pojeżdżę chwilę na łyżwach, a potem zjemy.-powiedziałem, po czym chwyciłem swój kij, który stał oparty na ścianie koło drzwi.
-A ty znów z tym kijem? -uśmiechnęła się.
-Wiesz, że to moja jedyna pamiątka po tacie.-uśmiechnąłem się smutno, po czym za sznureczki od łyżew zawiesiłem je o krzywy koniec laski, a tą z kolei zawiesiłem sobie na ramię. Otworzyłem drzwi, po czym udałem się w stronę jeziora.
-Bądźcie ostrożni! -usłyszałem jeszcze za sobą.
-Jasne! -odpowiedziałem, po czym dołączyłem do Emmy.

(...)

Jeździłem sobie jak zawsze na łyżwach. To mały piruet, jazda tyłem, przysiad albo na jednej nodze. Cieszyłem się tą miłą chwilą, dopóki nie usłyszałem przerażonego wołania młodszej siostry,
-Jack!!!
Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem Emmą, stojącą na samym środku jeziora, a pod nią pękający lód, zagrażający jej życiu. Przez myśli przeszły mi najgorsze scenariusze. Nie mogłem pozwolić na to, aby coś się jej stało. Zignorowałem wszystkie czarne myśli i jak najszybciej podjechałem do grubszej warstwy lodu. Zdjąłem tam łyżwy i spojrzałem na Emmą. W środku, byłem przestraszony jak nigdy, a na zewnątrz udawałem, że nic się nie dzieje, aby przypadkiem mała nie wpadła w panikę.
-Spokojnie, spokojnie. Nie patrz w dół, patrz na mnie. -starałem się ją uspokoić.
-Jack...boje się.
-No wiem, no wiem, ale wszystko będzie dobrze. Nigdzie nie wpadniesz.-mówiłem, chodź sam nie byłem pewien swych słów. -Eee, jeszcze będziesz się z tego śmieć.
-Nie nie będę!
-A czy ja bym cię nabierał?
-Tak, ty ciągle mnie nabierasz!
-No tak, tak. -zaśmiałem się lekko- Ni-ni-nie tym razem.Obiecuje...obiecuje, że będzie dobrze. Po prostu we mnie uwierz.
Mała popatrzyła na mnie niepewnie, po czym westchnęła. Nie wiedziałem za bardzo co robić. Kończył mi się czas. Lód coraz bardziej pękał, pod naszym ciężarem. Zacząłem się przez sekundę rozglądać, aż zauważyłem swoją laskę. Wpadłem na genialny pomysł.
-Chcesz zagrać w grę? Zagramy w hopsanki, tak jak codziennie. Zobaczy jakie to proste. Yyy, raz... -zauważyłem, że Emma nie jest tego wszystkiego taka pewna, więc stanąłem na jednej nodze, udając że nie utrzymuje, a potem odzyskuje równowagę.- Dwa... I trzy! -doskoczyłem do laski, po czym wziąłem ją w rękę. -no dobrze. Teraz twoja kolej... Raz...-zrobiła jeden mały krok.-Tak, bardzo ładnie...dwa i trzy! -zawołałem, po czym krzywą częścią laski, porzuciłem ją na drugą stronę, a sam wylądowałem na jej miejscu.
Kiedy zobaczyłem, że mała jest bezpieczna, uśmiechnąłem się do niej i cicho zaśmiałem pod nosem. Nagle, usłyszałem trzask, a sekundę później byłem pod wodą. Lodowata woda uniemożliwiała mi poruszanie się. Było mi strasznie zimno. Starałem się wydostać na powierzchnię, lecz zdrętwiało mi całe ciało. Zaczęło mi się kręcić w głowie. To przez rak tlenu. Parę chwil później, straciłem przytomność.

Perspektywa Emmy
Zaraz po tym jak Jack wpadł do wody, zaczęłam panikować. Chciałam podejść do dziury, w której znikł mój starszy brat, lecz im bliżej tam byłam, tym bardziej lód pękał. Spanikowana pobiegłam do domu. Kiedy wbiegłam do środka, pierwsze co ujrzałam, to zdziwiona mina mamy. W końcu byłam cała zapłakana. Strasznie się bałam. Jack uratował mi życie, a sam wpadł do wody.
-Emma, słońce. Co się stało?
-Mamo! Jack, on...-mówiłam, starając się powstrzymać łzy.
-Nie. -powiedziała załamana.
Po chwili moja rodzicielka wybiegła z domu i pobiegła w stronę jeziora, na którym parę minut temu jeszcze jeździliśmy. Ruszyłam za nią. Kiedy dobiegłam do niej, klęczała nad lodem i płakała. Wiedziałam, już co to oznacza. To wszystko moja wina. To ja go namawiałam, na te łyżwy. Gdyby nie to, Jack by żył i razem w naszym pokoju rysowalibyśmy bałwanki i pieski. Jak zawsze gdy ma wolne. Uklęknęłam obok mamy i mocno ją przytuliłam. Ta odwzajemniła uścisk, ale i tak dalej płakała.
-Jak to się stało? -wykrztusiła z siebie, dalej płacząc.
Opowiedziałam jej co się wydarzyło w ostatnich 10min. Było ciężko. Jack to bohater. Mój bohater. Który poległ przez swoją głupią siostrę. Czyli mnie. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nienawidzę się. I zrobię wszystko, aby Jack był znów z nami. Tak bardzo chciałabym, aby żył.

Perspektywa Jack'a
Noc
Ciemność. To ostatnie co pamiętam. Było ciemno, a ja się bałem. Poczułem, jak jakaś nieznana mi siła, ciągnie mnie ku górze. Czyżbym już umarł? Otworzyłem oczy i ujrzałem wielką srebrną tarczę. Księżyc. Był taki wielki i tak jasny. Rozproszył ciemność, a razem z nią zniknął mój strach. Po chwili czułem grunt pod nogami. Rozejrzałem się wokół. Co się tu tak właściwie stało. Jest noc. Zdziwił mnie fakt, że nawet jeśli jestem na bosaka, to nie czuje zimna. Zrobiłem parę kroków przed siebie, starając zrozumieć, co się stało. Nagle poczułem, że na coś nadepnąłem. Spojrzałem w dół i ujrzałem laskę. Moją laskę, którą otrzymałem po śmierci ojca. Uśmiechnąłem się lekko, po czym uklęknąłem i chwyciłem kij. Kiedy to zrobiłem, pokrył się szronem, co mnie zdziwiło. Dawniej tak nie robiła. Nagle trysnął z niej niebieski pył, co mnie zaskoczyło. Schroniłem oczy, aby przypadkiem pył się do nich nie dostał, ale na skutek tego prosty koniec laski uderzył lekko o lód. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem, że na miejscu uderzenia, zaczęły powstawać wspaniałe wzorki ze szronu. Podniosłem laskę do góry, nie mogę uwierzyć w jej możliwości. Zapomniałem o wszystkim i podszedłem do drzewa. Kijem lekko stuknąłem o korę drzewa, a ta pokryła się pięknymi wzorami. Czyli mi się nie zdawało! Podszedłem do drugiego drzewa, i oparłem o nie rękę. Uśmiechnąłem się lekko, patrząc na swoje dzieło. Nagle poczułem, że pod moją dłonią coś jest nie tak. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem, że moja ręka stworzyła taki sam rysunek, co laska. Czyli ja umiem tworzyć lód? Nie wiedziałem jak na to zareagować... no przynajmniej w pierwszych sekundach. Co w tym złego? No właśnie nic! Więc co się mam martwić?! Chwyciłem zadowolony laskę i zacząłem ślizgać się po lodzie, tworząc na nim najróżniejsze wzory. To było takie niesamowite. Czułem, że mogę zrobić wszystko. Nagle usłyszałem i poczułem podmuch wiatru, który po chwili uniósł mnie nad ziemię. Z początku trochę się chwiałem, ale kiedy opanowałem sytuację, spojrzałem na swoje lodowe dzieło. Uśmiechnąłem się z zadowolenia. Czyli umiem tworzyć lód i latać. To niesamowite! Niech tylko to mama z Emmą zobaczą!...No właśnie Emma! Pewnie myśli, że nie żyje. Nie za bardzo wiedziałem, jak wylądować, ale po paru próbach mi się udało. Stanąłem koślawo na lodzie, po czym pobiegłem w stronę domu.Otworzyłem drzwi i pierwsze co ujrzałem, to płacząca mama, siedząca przy stole. Szkoda mi się jej zrobiło, bo w końcu wpadłem do wody i z nie wiadomo jakich przyczyn żyję. Podszedłem do niej i chciałem chwycić za ramię, lecz...moja ręka przez nią przeniknęła. Jak u ducha. Nie mogłem w to uwierzyć.
-Mamo! Mamo! Halo, słyszysz mnie!? -zacząłem panikować.
Najpierw to przenikanie, teraz mnie nie słyszy. Co się tu dzieje. Popędziłem prędko na górę, do pokoju mojego i siostry pokoju. Wpadłem tak jak nigdy i ujrzałem leżącą i płaczącą Emmę. Zbliżyłem się do niej i wołałem jej imię najgłośniej jak się dało. Byłem załamany. Czyli ja naprawdę nie żyje? Czy ja naprawdę umarłem? Przejechałem rękoma po twarzy, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Zacząłem rozglądać się po pokoju, kiedy wzrok przystanął mi na lustrze. Byłem w nim ja, ale jakiś inny. Moje włosy nie były już brązowe, lecz białe jak śnieg, a oczy niebieskie. Skóra była o wiele bledsza. Zacząłem oglądać nowego siebie, kiedy nagle usłyszałem za okna jakiś szept. Spojrzałem w tamtą stronę, po czym wyleciałem przez otwartą okiennice. Świetnie, czyli oszalałem i stałem się duchem i to w dzień przed świętami! Po prostu bosko! Po chwili ponownie usłyszałem szept. Wydobywał się on z... księżyca?
"Jesteś Jack'iem Mrozem" -usłyszałem już wyraźniej. Ale dalej już nic.
Jakim znów Jack'iem Mrozem. To wszystko mnie przeraża. Moja rodzina siedzie załamana w domu, siostra obwinia się o moją śmierć, ja stałem się jakimś duchem i do tego "rozmawiam" z Księżycem. Nie, to musi być jakiś okropny sen! Spojrzałem jeszcze raz na tarczę księżyca. Nagle zauważyłem, przebiegający przez nią cień sań i reniferów. Mikołaj? To on istnieje? Bo jeżeli tak, to może mi pomóc. No i ile mnie zobaczy. Starałem się jak poprzednio unieść w powietrze. Po paru próbach się udało. Zacząłem lecieć, jak najszybciej umiałem za saniami. Było ciężko, ponieważ leciały szybko, a ja dopiero początkujący w tym całym lataniu. Z początku koślawo mi to wychodziło, ale z każdą chwilą, ogarniałem. Po niecałej godzinie lotu za saniami, znaleźliśmy się na Biegunie Północnym. No jasne, a gdzie indziej? W jednej z śnieżnych gór, zauważyłem jakąś kopułę. To chyba jego baza. Podleciałem bliżej tego miejsca i ujrzałem jeszcze, jak sanie wlatują do jakiejś jaskini. Pomyślałem, aby znaleźć inne miejsce wejścia do środka. Zacząłem się rozglądać, aż w końcu ujrzałem otwór w dachu. Podleciałem tam i zerknąłem do środka. Była tam wielka sala. W niej znajdował się olbrzymi globus z małymi światełkami w różnych miejscach. Na balkoniku, chodziły wielkie, włochate stwory i jakieś małe dziwne ludziki w czerwonych strojach, przypominającymi czapeczki. Nagle na balkonik wszedł również, duży, lekko otyły, siwy... z resztą tak jak ja, mężczyzna, z długą brodą. To chyba Mikołaj. Wygląda trochę na Rosjanina i przez te jego czarne krzaczaste brwi, wydaje się z lekka groźny. Wymienił parę zdań z futrzakami, po czym skierował się w stronę wyjścia. Szybko zareagowałem i jak gdyby nigdy nic, wleciałem do środka, krzycząc "Zaczekaj!". Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. Zdziwił się, jak mnie zobaczył, ale wnioskując po jego spokojniej minie, chciał załatwić sprawę na spokojnie.Wylądowałem jakieś 5m. przed nim.
-Kim jesteś? -zapytał spokojnie i zaciekawiony moją osobą.
-Nazywam się Jack Overland, ale z czego powiedział mi księżyc Jack Mróz
-Jack Overland? Co ty żeś robił, że księżyc musiał cię ratować? Ale widzę, że jednak coś dobrego, bo cię przemienił. Ahh, musiał akurat dziś. Dopiero skończyliśmy pakować prezenty, a teraz wypakowywać twoją rózgę trzeba. Wiesz ile z tym problemu? -wyżalił się.
-Po pierwsze: Dlaczego rózgę?! Przecież byłem grzeczny! Do tego siostrę uratowałem! Po drugie: Jak to mnie uratował? I po trzecie: Jakie przemienił?
-Mówiłeś, że uratowałeś siostrę. W ten sposób Pan Księżyc zobaczył w tobie coś wyjątkowego i zaraz po tym wypadku, który pewnie zaraz po akcji ratunkowej nastał, uratował się w połowie, tylko pod postacią Jack'a Mroza. Ja też tak miałem...no przynajmniej w połowie. Ale nie tylko my... Zając Wielkanocny, Zębowa Wróżka, Piaskowy Ludek, oni też zostali wybrani.
-To oni też istnieją? Z resztą później, to omówimy. Mam pytanie. Dlaczego nikt z mojej rodziny mnie nie widzi?
-Kiedy stajesz się duszkiem, musisz starać się, aby dzieci w ciebie uwierzyły. To nasze zadanie. Przynosić im radość, nadzieje i spokój. Nie zobaczyli cię, ponieważ twoja matka jest już dorosła, więc nawet gdyby wierzyła, to by cie nie zobaczyła, a twoja siostra Emma, nie wierzy w Jack'a Mroza, tylko Overland'a.
-Ale... to co ja mam zrobić? Proszę, pomóż mi. Chciałbym się chociaż z nimi pożegnać. I chciałbym, aby siostra wiedziała, że to nie jej wina.
Mikołaj przyjrzał mi się dokładniej, zaczął głaskać swoją brodę ,po czym stwierdził.
-No dobrze. Mogę ci pomóc. Chodź za mną.
Powiedział, po czym poszedł w stronę długiego korytarza. Ruszyłem za nim. Po drodze mijaliśmy wiele małych skrzatów i wielkich włochaczy.
-Co to za stwory? -zapytałem, w końcu.
-Te włochate to Yeti. Pomagają mi robić zabawki dla dzieci. A te małe w czapkach to elfy one... robią takie tam rzeczy. Na przykład sprzątają, gotują i takie tam.
-Aha.
Ruszyliśmy dalej. Po paru minutach doszliśmy do wielkiego gabinetu, pełnego zabawek. Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Przy suficie latały gdzieniegdzie prototypy samolocików lub latawców. Po prawej stronie znajdowała  się bogato zdobiona choinka. Po lewej zaś, półka z książkami i figurkami śnieżnych kul. Nagle poczułem jak coś lekko łapie mnie za kosmyk włosa, po czym lekkie ukłucie.
-Ała! -zawołałem.
-Przepraszam. Potrzebuje po prosty twój jeden włos. -powiedział, wkładając siwy włosek do jakiegoś naszyjnika.
-Co to jest?
-Dzięki temu zobaczy cię twoja mama. Będzie ona musiała przekonać twoją siostrę, że istniejesz i potem już z górki. -uśmiechnął się szczerze.
-Dziękuje. Na pewno się kiedyś odwdzięczę. Do widzenia! -zawołałem i już miałem odlecieć, kiedy zatrzymał mnie głos Mikołaja.
-Jack! Zaczekaj. Na pewno zmęczyłeś się lotem do mnie, więc może chwilę odpocznij. Pogadamy trochę. Może chcesz coś zjeść? -zachęcał.
-No dobrze. Mogę chwilę odpocząć, ale jeśli chodzi o jedzenie, to nie dziękuje. -odpowiedziałem grzecznie. I ja miałem rózgę dostać!
Mikołaj ponownie zaprosił mnie do swojego gabinetu, po czym usiadłem na dużym parapecie przy oknie. Święty, zajrzał do jednej z szaf i wyjął z niej niebieską bluzę. Podał mi ją, dodając:
-Masz, przebierz się. -uśmiechnął się ponownie.
Odwzajemniłem uśmiech, po czym podziękowałem i zmieniłem ubranie. Spodnie zostały, tylko zmieniła się bluza. Miała ona niebieski kaptur i kieszeń, w której będę mógł chować jakieś rzeczy. Chwilę po jej założeniu, przy ramionach, pod szyją i przy karku, materiał oblazł lekki szron. Nie przeszkadzał mi, bo i tak nie czuje zimna i daje mi to fajnego wyglądu.
-Lodowe moce? -zauważył Miko.
-Na to wygląda. Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć.
-Tak wiem, to trudne do przetrawienia, ale dasz radę. Musisz się po prostu dowiedzieć kim jesteś. Kiedy odkryjesz swoje przeznaczenie, to dalej to bułka z masłem.
-A z tym może być problem. Można mnie nazwać Duchem Zimy, ale jaka to tam radość dla dzieci? Ciągły mróz, obolałe od zimna palce i ciągłe przeziębienia. -westchnąłem smutno.
-Nie prawda. Pamiętaj, że w zimę są też Święta Bożego Narodzenia! -zaśmiał się, na co ja też się zachichotałem.
Przez kolejną godzinę opowiadałem mu co się stało zaraz przed i po wpadnięciu do wody. Ten też powiedział, że jest jakimś tam Strażnikiem, ale nie wiem za bardzo o co chodzi. Nie drążąc dalej tematu, podziękowałem za miejsce chwilowego odpoczynku, po czym poleciałem w stronę domu. Po drodze przyjrzałem się wisiorkowi od jak to się okazuje Northa. Był on złoty i owalny. Na jego klapce wyrobiony był różowy kwiat. Można było otwierać i zamykać klapkę, ale tego nie robiłem, aby moje włosowe DNA nie wyleciało. Kiedy byłem na miejscu, był ranek... już ranek. Zajrzałem przez okno do środka. Mama nadal nie spała, tylko siedziała w kuchni. Emma nie wiem, ponieważ miała zasłonięte okno. Dyskretnie wszedłem do środka. Zacząłem myśleć, jak założyć mamie naszyjnik. Po chwili pomyślałem, a po co to robić w jakiś super sposób, jak można po prostu do niej podejść i jej założyć. Tak jak pomyślałem, tak zrobiłem. Powoli podszedłem do swojej zapłakanej rodzicielki i zacząłem zakładać jej delikatnie naszyjnik. Chyba zauważyła, że coś się dzieje, ponieważ podniosła lekko głowę i zobaczyła... z jej perspektywy lewitujący naszyjnik. Nie spuszczała z niego wzroku, a kiedy był już założony, spostrzegła moje ręce, na jej ramieniu. Uśmiechnąłem się, z radością, że mnie widzi. Obróciła głowę w moją stronę. Kiedy mnie zobaczyła, momentalnie wstała, zamiesiła mi się na szyi i płakała jeszcze bardziej. Przytuliłem ją do siebie, uspakajając.
-Hej, już spokojnie. Jestem tu. -mówiłem spokojnie.
Kobieta podniosła w końcu głowę do góry i przyjrzała mi się. Przez kolor włosów i oczu, z lekka mnie nie poznała, ale kiedy wpatrzyła we mnie swe gały, zrozumiała, że to ja.
-Ale jak? -powiedziała, starając się powstrzymać płacz.
-Nie wiem dokładnie, ale ma to związek z Księżycem i Mikołajem. -uśmiechnąłem się.
Mama w końcu stanęła na nogi i przyjrzała mi się. Posadziłem ją dla jej bezpieczeństwa na krześle, a sam usiadłem po drugiej stronie stołu.
-To pewnie tylko sen. -mówiła mama.
-Nie mamo, to prawda.
-Ale co się stało z twoimi włosami i oczami? -mówiła już nie płacząc i spokojnie.
-Kiedy wpadłem do jeziora, Pan Księżyc mnie uratował i zmienił w Duszka Zimy. To coś w rodzaju Świętego Mikołaja czy Zębowej Wróżki. Patrz...-powiedziałem po czym ręką stworzyłem mały fragment szronu na stole.
-A nie mógł cię nie zmieniać?
-Nie wiem. Ale mnie tam nie przeszkadza to kim teraz jestem.
-Mnie też nie. Ważne jest to, że żyjesz. -uśmiechnęła się lekko.
-Tylko, że dla innych ludzi nie istnieje, Widzisz mnie dlatego, że masz ten naszyjnik. A reszta...niestety. -uśmiechnąłem się smutno.
-Przykro mi. Ale zrobiłeś coś niesamowitego. Poświęciłeś się dla siostry.
-Wiem i tego nie żałuje. A właśnie. Gdzie ona jest?
-Na górze. Coś za cicho tam jest. Chodźmy tam. -powiedziała, po czym popędziła na górę, a ja za nią.
Kiedy byliśmy już przed drzwiami, powoli otworzyliśmy drzwi, a to co zobaczyliśmy, mroziło krew w żyłach. Mała Emma, stała na stołku, a na szyi miała przygotowany, tak zwany pstryczek. Była cała zapłakana.
-Emma, słońce, co ty robisz?! -krzyczała mama.
-To przeze mnie Jack nie żyje! To moja wina! Nie chce żyć! Nie po tym co mu zrobiłam! Chce być razem z nim!
-Emma, nie rób tego, Jack...-nie dokończyła ponieważ mała, zaczęła odsuwać krzesło.
Mama sparaliżowana strachem, nie wiedziała co robić. Ja natomiast szybko zareagowałem i podleciałem do małej. W tej samej chwili kiedy krzesło się przewróciło, złapałem ją na barana. Wtem tak jakby czas się zatrzymał. Nie wiedziałem jak, mogę jej dotknąć. Przecież jestem duszkiem. Nie zwracając na to więcej uwagi, zdjąłem w szyi Emmy. Z jej perspektywy musiało to wyglądać tak, że siedzi w powietrzu i nagle jakaś niewidzialna siła ściąga z jej szyi linę. Kiedy wyrzuciłem przyżąd samobójstwa.
-Jack! -usłyszałem uradowany krzyk matki.
-Jack?-zdziwiła się mała Emma.
Podniosłem lekko głowę do góry i spojrzałem na małą. Nadal mnie nie widziała, ponieważ wierzyła w Jack'a Overlanda. Podszedłem więc z nią do okna i oszroniłem je. Napisałem potem palcem "Hej!". Jej oczy zabłysły jak miliony gwiazd. Potem napisałem swoje nowe imię ''Jack Mróz". Mała tak jakby zrozumiała i zaczęła się lekko kręcić. Nagle jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy.
-Jack? -powiedziała z niedowierzaniem w głosie.
-Hej mała. -powiedziałem jak gdyby nigdy nic.
-Jack!!! -krzyknęła, po czym mocno mnie przytuliła.
-Też tęskniłem.
-Ale co ci się stało?
-Może powiem ci później.
Zdjąłem małą z szyi i postawiłem na ziemi. Uśmiechnąłem się do niej lekko, a ta mnie ponownie przytuliła. Naraz po tym dołączyła do nas mama. Jednak w głowie męczyło mnie nada jedno pytanie:
-Dlaczego chciałaś to zrobić?
-Bo dla brata, zrobię wszystko. -uśmiechnęła się, po czym zastygła w uścisku.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hejka ludziska!
No więc, wybiła nam już 1000 odwiedzin! Juuupi!
Przepraszam was, że nic nie pisałam od tak dawna, ale sami wiecie szkoła.
Ciągle jakieś sprawdziany i kartkówki. Wrrr...
No ale, że mam chwilę wolnego to proszę, oto moje wypociony.
Mam nadzieje, że chodź odrobinę się podobało.
Zostawcie swoje opinie!
A teraz DOBANOC!

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Podobalo się ^^
Wiesz, jak ja często tutaj wchodziłam w poszukiwaniu nexta?
Agadoo

Unknown pisze...

To bylo ZAJEBIASZCZE!!!!!!! Wiecej! Wiecej!
Czekam na nexta!!
Pozdro i WENY!!!

Unknown pisze...

Nominowałam cię do LA! Więcej szczegółów tutaj: http://jack-mroz-jako-syrena.blogspot.com/ :***

Anonimowy pisze...

Ollka... JAK ZNALEŚĆ PIERWSZE ROZDZIALY TWOJEJ HISTORII O JACKU SYRENIE? Q.Q bo się połapać nie da...
Agadoo